Change language:

Marek Wawro – Azimo: od rodzinnej hodowli chomików do budowy globalnych fin-techów

ZASUBSKRYBUJ GREG ALBRECHT PODCAST – WSZYSTKIE TWARZE BIZNESU:
Apple Podcasts
Google Podcasts
YouTube
Spotify

Opis odcinka – Marek Wawro – Azimo: od rodzinnej hodowli chomików do budowy globalnych fin-techów:

Gościem 106. odcinka #GregAlbrechtPodcast jest Marek Wawro, co-founder firmy Azimo (platformy dostarczającej rozwiązania technologiczne do szybkich transferów pieniężnych), a obecnie CTO Future Finance.

Firmy Azimo i Future Finance należą do najbardziej znaczących startupów finansowych na świecie. Azimo była w 2015 roku wyceniona na 100 mln dolarów (a do tej pory pozyskała 80 mln inwestycji), a Future Finance pozyskało do tej pory od inwestorów już prawie 500 mln dolarów. Dla porównania, rozpoznawalne polskie startupy na obecną chwilę pozyskały: Booksy – 50 mln dolarów inwestycji, Brainly – prawie 70 mln dolarów.

Z rozmowy z Markiem Wawro dowiesz się m.in.:
– Jak być dobrym CTO
– Dlaczego super-geeki nie są wymarzonymi pracownikami zespołów technologicznych
– Jak usprawniać komunikację i feedback w zespołach z wykorzystaniem etykietowania
– Jak kilkakrotnie zwiększyć swoje wynagrodzenie
– Jak pokonywać wyzwania będąc emigrantem
– Jakie ważne relacje miały wpływ na powodzenie Marka i co z nich wynika dla innych
– Dlaczego będąc założycielem Azimo, Marek zdecydował się przejść na etat do Future Finance
– Jaka lekcja biznesowa płynie z pierwszego odcinka serialu „Czterdziestolatek”
– O istocie humanizacji umysłów ścisłych i geekowaniu otwartych
– Kim jest świadomy kosmita

Dołącz do Klubu Greg Albrecht Podcast, aby mieć dostęp do ekskluzywnych materiałów, spotkań i wpływ na kształt tego podcastu: https://albrechtpartners.com/klub

Wideo – Marek Wawro – Azimo: od rodzinnej hodowli chomików do budowy globalnych fin-techów:

Zapis rozmowy Marek Wawro – Azimo: od rodzinnej hodowli chomików do budowy globalnych fin-techów:

Dziś w Greg Albrecht Podcast Marek Wawro

, człowiek, który jest jednym z najbardziej wybitnych CTO

na świecie, zaraz się będzie ze mną nie zgadzał w tej kwestii, jest też co-founderem firmy Azimo

. Ale to nie wszystko. Cześć Marek.

Witaj Grzesiu, Gregu.io.

?

Dziękuję za takie miłe przedstawienie, ciężko mi się z tobą nie zgodzić tak na przekór, ale widocznie musiałbym cię zapoznać ze zdecydowanie większą ilością CTO, żebyś miał lepsze rozeznanie w temacie. Ale nie ma co się specjalnie kokietować, więc na pewno już prawie CTO. Mówię, że chyba już prawie, bo to jest tak, że kiedyś jedna osoba mi bardzo pomogła mówiąc, że na świecie prawdziwych CTO jest może z 200, więc może w te 200 i pół zacznę się załapywać. Ale generalnie zdecydowanie bardziej wolę odnosić się do siebie jako do hodowcy chomików, żeby rodzinną tradycję hodowli chomików wesprzeć. Faktycznie, dziadek mój hodował chomiki zawodowo.

Naprawdę?

Tak. Teraz ciężko ustalić jak to było naprawdę, bo to były lata 60., 50. i tak dalej, ale te chomiki na pewno są rodzinną legendą. Nie wiem, czy dziadek hodował ich aż tak dużo, ale łatwiej mi mówić o mojej pracy hodowcy chomików niż CTO, z szacunkiem dla technologii i programistów.

No dobrze, to powiedz jak to jest? W tej chwili nie jesteś aktywnym CTO w Azimo, zgadza się, tylko działasz w innej spółce, czy w dwóch naraz?

Na chwilę obecną głównie zajmuję się pracą na etacie w spółce, która nazywa się Future Finance

. Jest to spółka działająca na rynku brytyjskim, zarejestrowana w Irlandii i zarządzana ze Stanów, tak jak to z reguły bywa. Jest to o tyle ciekawa spółka… Jest to pierwszy raz, kiedy po raz kolejny złamałem swoją obietnicę, że już więcej nie będę pracował na etacie. Jest to spółka, która mnie zafascynowała tym, iż daje możliwości poprawy kolejnego problemu w świecie tego fin-techu. Miałem to szczęście, że w przeszłości trafiłem na bardzo ciekawych ludzi, więc przed spotkaniem z tobą wykonałem parę telefonów. I tak się akurat składa, że nasze spotkanie pokrywa się z ostatnimi miesiącami (pracy) jednego z moich pierwszych mentorów w tej kwestii w Banku Śląskim

, który właśnie odchodzi na emeryturę. Mówię o Antonim Hanusiku

, który przez długi czas był przewodniczącym Prezydium Rady Bankowości Elektronicznej

. Kiedy miałem 12-13 lat, może 14 – już teraz gubimy się w zeznaniach – zdarzyło mi się znaleźć pewne nieprawidłowości w sposobie i możliwości łączenia się z bankowością elektroniczną. Mówimy tu o późnych latach 90., kiedy pojęcie bankowości elektronicznej było już wystarczająco przerażające, nie mówiąc o bezpieczeństwie i tak dalej. Więc miałem to szczęście, że trafiłem właśnie pod opiekę dwóch wspaniałych ludzi, mowa o Antonim Hanusiku i Andrzeju Koweszko

, który w tym czasie był chyba prezesem Europolu, a potem przestał i został zatrudniony przez jeszcze wtedy Bank Śląski. To są wszystko legendy, ale było to dosyć ciekawe, gdyż podejrzewam, że byłem pierwszym 14- czy 15-latkiem, który rozumiał co to jest compliance, risk approach i tego typu problemy. Nie twierdzę, że je rozumiałem, ale podejrzewam, że w mojej kategorii wiekowej miałem na pewno największą świadomość w promieniu paruset kilometrów. Skorzystałem z tej okazji, że grupa ludzi, która mnie zainspirowała, poświęciła mi troszkę czasu. Zawsze ciepło wspominam też swojego nauczyciela informatyki, pana Witolda Jagiełko

, który miał duży wpływ na moją hodowlę chomików i dalsze jej prosperowanie. Wracając do sedna – będę tutaj, podejrzewam, często kroczył dookoła i będziemy musieli to ładnie powycinać.

Nie będziemy nic wycinać, twoje historie są prawdą o tobie i one są mega ciekawe.

Ja mam ten problem, że nie odpowiadam wprost – nigdy – nie dlatego, że nie chcę, tylko inaczej nie potrafię. Większość moich dywagacji zawsze będzie zahaczała o tysiące różnych historii. Ludzie, którzy mieli okazję ze mną pracować, podejrzewam, mogą się teraz lekko uśmiechnąć, gdyż znają to osobiście. Z czasem zdecydowanie było to coś, co mnie ograniczało. Nie sama umiejętność, tylko raczej niezrozumienie tego, co się dzieje we mnie, było na pewno ograniczające.

To jest ciekawe, co mówisz. Czyli zacząłeś jak miałeś kilkanaście lat rozkminiać kwestie związane z bezpieczeństwem technologicznym, połączenia z bankowością elektroniczną, która wtedy była bardziej żartem niż bankowością elektroniczną, w rozumieniu dzisiejszego naszego rozumienia bankowości elektronicznej.
No właśnie, ja mam bardzo niską świadomość i myślę, że ty masz świadomość ogromną, więc nawet nie będę próbował wchodzić na ten obszar.

– Ale właśnie nie, nie mam. I to jest jeden ze śmieszniejszych paradoksów, które zauważyłem. Oczywiście, był taki moment, w którym byłem naprawdę całkiem sprawnym programistą, kiedy faktycznie byłem w stanie wyrzeźbić kawałek dobrego kodu, z mniejszymi lub większymi sukcesami. Tylko że tutaj też poszło tak, że… Kiedyś na plaży w Meksyku spotkałem się z takim Krzysztofem z Kanady, jak to zwykle bywa, więc to są mniej więcej… I Krzysztof z Kanady na plaży w Meksyku – akurat był 10 lat starszy ode mnie w tym czasie i podejrzewam, że dalej jest 10 lat starszy ode mnie – uświadomił mi jedną świetną rzecz, to jest powiedział mi, że bycie programistą po 40-tce jest trudniejsze niż bycie programistą po 20-tce czy 30-tce. I to do mnie dotarło. Tutaj jest tak, że rozumienie technologii jest sportem, jest sztuką, która wymaga ogromnej dedykacji i ogromnego poświęcenia. I do tego trzeba być zdrowym, młodym, bystrym i tak dalej, i tak dalej. To nie jest tak, że kupię sobie książkę „Bankowość dla idiotów”, przeczytam to uczciwie i będę to potrafił. To jest taki paradoks. Więc ja na 100% nawet nie chcę być ekspertem w danej dziedzinie. To jest tak, że zauważyłem w trakcie różnych projektów, które realizowałem…. wręcz nawet robiłem sobie eksperymenty, w których celowo nie patrzyłem na stronę, którą buduję. Oczywiście, nie będę tutaj wymieniał konkretnych imion czy konkretnych marek, ale to jest dosyć istotna kwestia. Więc ja skupiałem się bardziej na ludziach, którzy przekazują mi opinie na temat danego produktu czy technologii, niż na próbowaniu wcielenia swojej wizji albo swojej filozofii w tym. Kiedyś Marta Krupińska

, jedna ze współzałożycielek Azimo, mi uświadomiła, że nie po to zatrudniamy ludzi mądrzejszych od siebie, żeby za nich decydować. Stąd też często powtarzam sobie, że wolę być najgłupszym w pokoju, niż najmądrzejszym. To jest dosyć ważne. To taka, pamiętam, była fajna scena z porucznika Borewicza, żeby… O, niestety, chyba nie jestem zbyt dobry w przypominaniu tych tematów, nie? Ale generalnie, bycie najmądrzejszym w pokoju to jest bardzo ciężkie zadanie, a ja wolę być najgłupszym, bo ci zawsze są traktowani litościwiej niż najmądrzejsi.

Jak przeszła twoja ścieżka – jakbyś mógł wrzucić kilka takich bullet point’ów – w czasie, od momentu, kiedy miałeś kilkanaście lat i zgłosiłeś się w temacie…, zainterweniowałeś w kwestii bezpieczeństwa banków elektronicznych, do momentu, gdzie jesteś dzisiaj, kiedy jesteś CTO w bardzo ciekawym międzynarodowym, nie wiem czy to nadal można powiedzieć – startupie technologicznym, fin-techowym, i równocześnie co-founderem w też dużym, poważnym, międzynarodowym startupie technologicznym. Jakie były najważniejsze momenty, od tego punktu 13 czy 15 lat, do dzisiaj?

Wiesz co? Każda minuta była ważnym momentem. Sęk w tym, że nie obudziłem się pewnego dnia i miałem pomysł na siebie, to nie. Podejrzewam, że do dzisiaj jeszcze nie jestem pewien czy mam pomysł na siebie. To raczej jest konsekwencja unfortunate events, czyli nieprzewidywalnych wypadków. Podejrzewam, że jestem potwierdzeniem tego, że głupi ma szczęście. I wiesz, absolutnie… Ja pochodzę z małej miejscowości na Śląsku, gdzie, tak jak mówiłem, mieliśmy niesamowitego nauczyciela informatyki, który wyprodukował masę, masę specjalistów w tej branży. Większość kolegów, z którymi mam jakiś kontakt, albo mi migną na LinkedInie, to są senior high w dużych różnych korporacjach, większych i mniejszych. Więc pierwszym przypadkiem pozytywnym, jaki miałem, było to, że nie zraziłem się do naszego nauczyciela informatyki, który uchodził za bardzo zimną, bardzo nieprzystępną osobę. To była, ja nie wiem, podejrzewam, jakaś forma…, nie wiem czego. Ale generalnie było tak, że wszyscy się go bali, naszego pana Witolda, wszyscy się go bali. No ale ci, którzy jakimś cudem nie zauważali tego, że trzeba się go bać, albo nie zwracali na to uwagi, bardzo dużo od niego uzyskali. I to jest tak, że to był, być może, prawdziwy geek

, przez którego trzeba przełamać się, zrobić chociaż… To było 20 lat temu, to są bardzo mgliste wspomnienia, ale na pewno ten moment tego rewelacyjnego nauczyciela, który pokazał mi coś, co jest właśnie dosyć takie… On nas zmuszał do tego, żebyśmy krytycznie myśleli. I to wymuszanie było troszeczkę takim strachem psychologicznym. Oczywiście on nigdy nikomu żadnej krzywdy nie zrobił, ale pamiętam, że on był w stanie wyciągnąć twój strach automatycznie i próbował ci uświadomić czego się boisz, albo dlaczego cię to ogranicza. Był taki sławny test pana Witolda – już nie matematycznie, technicznie – on zawsze mówił, jak najlepiej sobie znaleźć kobietę na resztę życia.

No jak?

Więc mądrość, którą zapamiętałam, aczkolwiek nie korzystałem z tej rady, więc ciężko mi to zweryfikować namacalnie, była taka, że jeżeli masz 3 albo 4 partnerki lub partnerów, z którymi chciałbyś spędzić resztę życia, albo podjąć tę próbę, to umawiasz się z nimi wszystkimi w to samo miejsce o tym samym czasie, czekasz w odpowiedniej odległości na tą, która wytrzyma najdłużej. I to był taki, wydawało mi się, śmieszny żarcik. Nie do końca polecam taką formę budowania relacji życiowych na dłuższą metę raczej, ale takie było jego podejście. Takim sławetnym testem, który często wykorzystuję przy rekrutacji chomików, jest test matki z trojgiem dzieci i ośmioma ciasteczkami.

Powiedz coś więcej?

Pierwsza lekcja z panem Witoldem zaczęła się od tego, iż pan Witold powiedział: zadam wam proste zadanie matematyczne. Klasa bodajże 8. podstawówki, lat wtedy 14 czy 15, i pytał: dzieci, jeżeli mama ma 8 ciasteczek i trójkę dzieci, ile każde dziecko powinno dostać ciasteczek? Wszyscy łącznie ze mną kombinują, 2,3478 i wyścigi na to, kto więcej po przecinku pociągnie. Ale odpowiedź pana Witka była prosta: niech każde dziecko dostanie po 2 i matce też się należy, nie?

No tak.

Są ciasteczka, jest matka, są dzieci, nie wszystko musi być perfekcyjnie docięte do milimetra. I to na pewno było kamieniem milowym, który na pewno się wydarzy, że ktoś uświadomił mi, że ludzie, rzeczy, problemy nie są dokładnie takimi, jakimi na pierwszy rzut oka je widzimy i to wszystko zależy od spojrzenia, od perspektywy. Na pewno pierwszym krokiem było to, na 100%. Drugim krokiem oczywiście, podejrzewam, było moje klasyczne przechwalanie się i przebijanie się, przez licytowanie. Teraz już wiem, że to był profesjonalny termin, to się nazywało fake it till you make it

, ale okazało się, że u nas, w Pawłowicach Śląskich, była to naturalna metoda przeżycia. Ale to jest tak troszeczkę też…, bo wiadomo, lata 90., wtedy dorastałem, okres transformacji w Polsce, nie był szczególnie łaskawy dla wszystkich. Tutaj jedną rzeczą, którą na pewno zauważam jako problem, to jest to, że w tamtych czasach nie było nikogo, kto by zarobił jakiekolwiek pieniądze i nie było nikogo, kto by miał jakieś doświadczenie. My wszyscy próbowaliśmy się odnaleźć w nowej sytuacji, ale nie było nikogo, kto by przyszedł i powiedział, spokojnie, luzik, to wyrośnie, jak zasadziłeś, jak podbałeś, usunąłeś wszystkie robale, poczekasz 5 lat to urośnie. I ta panika z tego, że coś się robi źle w czymś nowym, na pewno była ograniczeniem, i to dotyczyło też mnie. Ja wtedy, pamiętam, już w 1. klasie liceum pracowałem komercyjnie, właśnie jako programista. W międzyczasie poznałem swojego wspólnika, takiego długoterminowego, to mój dobry przyjaciel, z którym znamy się już ponad 20 lat. W wyniku tych prac udało się nam, że tak powiem, dobre equity

wybudować, które funkcjonowało przez dłuższy czas, do dzisiaj zresztą. Więc to też był naprawdę kluczowy moment – poznanie Jasia, który mi dał troszeczkę takiego bardziej technicznego fachu. Zresztą do dzisiaj bez Janka ciężko byłoby mi operować, więc to jest taki mój mechanizm obronny, najczęściej objawiający się wulgarnymi SMS-ami pod tytułem „Czy ty w ogóle nie myślisz? Co ty robisz?” i tak dalej. To był kolejny krok milowy, znalezienie osoby, która ma odwagę powiedzieć ci tak jak jest. Nawet może nie odwagę, a bardziej nawet chce się mówić, nie? A potem to już było takie rozbijanie się. Potem miałem wizję, żeby uciec na drugi koniec Polski, jak najdalej, żeby z tego Ślunska i z tych kopalń uciec, więc wtedy byłem święcie przekonany, że mieszkanie nad morzem będzie świetnym pomysłem. Tam próbowałem studiować troszeczkę na Politechnice Gdańskiej, ale po semestrze okazało się, że moje zdolności pojmowania nauki nie są kompatybilne z oczekiwaniami uczelni . Potem udało mi się sprawdzić, czy wymagania oczekiwane na Uniwersytecie Gdańskim były mniejsze. Niestety, polskie uczelnie mają bardzo duże oczekiwania względem swoich studentów, więc tutaj nie byłem kompatybilny na 100%. W międzyczasie pracowałem w fajnej firmie MAD Multimedia

, to też kolejny krok. Tam pamiętam Radka Śliwińskiego

i jego obecnie już małżonkę, której, wstyd przyznać, zapomniałem imienia, więc, podejrzewam, musiałbym zajrzeć w telefon i popatrzeć, ale… Hania, Hanka

, tak, mam nadzieję, że nie pomyliłem. I to też była niesamowita para fascynatów, którzy prowadzili studium multimedialne, taki…, obecnie to by się nazywało sofwarehouse, na Gdańsku Oliwie. Tam poznałem całą masę ciekawych ludzi. Zresztą mówimy teraz o latach 2000-coś z hakiem, 2005? Nie, mniej, 2000 po prostu, 2000-2001, więc to były czasy, w których jak ktoś ci proponował pracę przy komputerze i jeszcze z dostępem do internetu, to byłeś gotów swoją nerkę oddać, żeby nie musieć robić czegoś innego. Kurczę, to 20 lat… Daje zupełnie inną perspektywę, nie? To było fajne, bo pamiętam, Radek był taką osobą, dużym wizjonerem, który był mocno naprzeciw tego, co było zrozumiałe w tym czasie. Pierwsze moje wpisy w internecie polegały na poprawkach w różnych frameworkach i tak dalej. Teraz, jak sobie na to patrzę, to naprawdę to byli i są ludzie, którzy byli kolejne lata świetlne przed resztą ludzi. To był taki kolejny etap. Potem wylądowałem w mega ciekawej agencji eventowej, która do dzisiaj funkcjonuje, to jest agencja TOP-ART i tam był świetny przypadek prezesa, pana Krzysztofa Kamińskiego

, który bodajże, jak dobrze pamiętam, był mistrzem, albo złotym czy brązowym medalistą w judo, generalnie wydaje mi się, że był medalistą, ale na 100% był judoką, więc świat judo troszeczkę przez moje życie się przewijał. Absolutnie, ja nigdy nie trenowałem i nie zamierzam, ale judokami przez całe życie byłem otoczony. Więc Krzysztof Kamiński miał tę właśnie swoją agencję TOP-ART i to też była ciekawa osoba, która też była osobą, która dała mi zupełnie inne spojrzenie, w jaki sposób należy podchodzić do deal’ów, w jaki należy sposób negocjować, w jaki sposób robi się niektóre rzeczy. To był kolejny etap milowy. Potem to właściwie było już tak, że po jakichś 21 latach mówienia, że ja nigdy z Polski nie wyjadę, bo to jest piękny kraj, któregoś dnia znalazłem się na lotnisku imienia Lecha Wałęsy w samolocie do Londynu. To był moment, w którym gdzieś przyjechałem, byłem programistą, tutaj nawet menadżerem, tutaj programy telewizyjne się realizowało i tak dalej. I tam, wiesz, rękę panu Zygmuntowi Chajzerowi się podało, więc w tamtym czasie byłem święcie przekonany, że tak właściwie to za tą granicą, to oni już tylko muszą dywan odkurzyć i są na mnie gotowi, nie? No i nie byli. No nie, byli gotowi, tylko to było zderzenie z rzeczywistością. To był ciekawy moment, w którym przechodziłem tradycyjną ścieżkę emigranta w Wielkiej Brytanii, więc największym rozczarowaniem było to, że mnie nie zatrudnili w Mc’Donald’sie.

No więc wyleciałeś z pięknego miasta Gdańska, pojawiłeś się na ziemi brytyjskiej. Przypomina mi się taka scena z „Misia”, ten kamień znalazłeś z Jasnej Góry, przywiozłeś go tam, ale nie chcieli cię.

Nie. To nie o to, że mnie nie chcieli.

To jak było?

Stwierdzenie, że Brytyjczycy mnie nie chcieli, było nie fair. Oni się właśnie już otworzyli na Polaków, to już był ten moment, kiedy już oficjalnie chcieli, więc może nie byli świadomi, że chodzi też o mnie…, Ale zdecydowanie chcieli, tylko nie przygotowali czerwonego dywanu, którego się spodziewałem. Przyjeżdżając wtedy do Anglii, dokładnie do miejscowości, która nazywa się Swindon

… I tutaj będę bardzo politycznie niepoprawny, mam nadzieję, że to nie zaburzy poziomu audycji, ale Swindon to jest taki angielski Radom, z tym że może troszeczkę biedniejszy, gdyż nie ma lotniska, ale za to ma magiczne rondo, tak zwany magic roundabout

. Ale mniej więcej, z wielkim szacunkiem do wszystkich moich znajomych z Radomia, których trochę mam, to ma być komplement i to od waszej perspektywy zależy, jak to odbierzecie. Swindon lotniska nie ma, ma tylko małe wojskowe, ale to jest kwestia czasu, nie? Więc wylądowałem w miejscowości Swindon, gdzie zostałem przyjęty przez mojego sąsiada z czasów gdańskich, który był kucharzem, i tak się zdarzyło, że nie mając zbyt dużo pieniędzy w tym czasie, przez dobry czas mieszkałem w najdroższym apartamencie hotelowym.

Jak to się stało?

Chyba ten hotel nie istnieje już, ale na pewno mój przyjaciel już tam nie pracuje. Więc zdecydowanie było to wynikiem nadużycia zaufania recepcjonisty, kucharza i tak dalej. Krótko mówiąc, na – jak to się mówi po staropolsku – na krzywy ryj się wbiliśmy do pokoju, w którym nikt nie mieszka i ja tam pomagałem sprzątać gary i tak dalej w kuchni. Więc po prostu miałem przyjaciela, któremu faktycznie zależało, żeby mi pomóc i wykombinował wszystko co jest możliwe, żeby mnie tam ustawić. Niestety, był w stanie mi załatwić tylko jeden z apartamentów w hotelu, nic więcej nie był w stanie osiągnąć. Tak to wyszło. Starał się chłopak. Do dzisiaj jestem mu wdzięczny, ale tak to bywa czasami, nie? W tym momencie, to ja miałem wtedy moment dosyć trudny, gdyż, nie wiem, wysłałem dosłownie ponad 1200 CV, to było liczone, tylko ja nie mówiłem dobrze po angielsku. Ilość językowych pomyłek, które miałem – to było straszne. Ja kompletnie się nie przygotowałem do tego wyjazdu, w ogóle. No Anglicy, Anglicy, no co? Ręce mają, nogi mają, pracy potrzebują, klawiatura jest taka sama, trochę klawisze się różnią, nie? Więc podejrzewam, około 1200 CV, tak. I w ogóle w nieadekwatne miejsca, w nieadekwatnym kierunku, tak? Bo to było tak, że w tym czasie w Polsce to było tak, o, fajnie, masz tutaj dyskotekę, to ci mogę popracować i ci na komputerze drukować ulotki, tak? I to już była mniej więcej robota. Tego typu schematy. A w Anglii to już nie miało miejsca, tak? Tam rynek informatyczny był zupełnie inny, zupełnie innymi standardami się kierował, których po prostu nie rozumiałem, nie? Więc kombinowałem na wszystkie możliwe sposoby. Największą chyba porażką z tamtego okresu było to, że nie zostałem zatrudniony do Mc’Donald’sa, do dzisiaj bardzo mnie to boli, nie wiem czego mi brakowało. Więc pracowałem na takich…, pamiętam, że pierwszą pracą, którą dostałem, była praca na magazynie. Wtedy miałem taki moment, było fajnie, bo cały czas się dużo ruszałem, miałem nawet czteropak prawie że, nie tylko w plecaku, ale także i z przodu, więc był taki moment. Akurat to się dobrze złożyło z moimi planami rodzinnymi i tak dalej, więc udało mi się uwieść moją obecną żonę, właśnie w tym momencie, kiedy wyglądałem najlepiej, więc dała się, biedna, naciągnąć na ten image i od tamtego czasu już, niestety, poszło to w dół. Ale do czego dążę? W tym magazynie doszło do śmiesznej sytuacji, ponieważ ja potrzebowałem pracować, potrzebowałem, jak to się mówi, tyłek inżyniera też musi jeść, nie? Więc to się nie zmieniło. Ale wciąż byłem tym programistą, wciąż mnie interesowały te problemy. Najpierw widziałem całą masę prostych rzeczy, które można byłoby uprościć, typu, inna kolejność drukowania stron z zamówień innych, tam się chodzi…, bo to magazyn wygląda tak, że tam się chodzi z taką kartką od punktu A do punktu B i się wkłada to do takiego wielkiego specjalnego wózeczka, i ten wózeczek się potem odkłada. I tam miałem całą masę sugestii, które zaczynałem tłuc mojemu menadżerowi i tak dalej, i tak dalej. Ale ten mój menadżer w tym czasie mówił, że co ty tam się znasz, co ty jesteś, Polak z Polski, więc ty na pewno nie umiesz nawet komputera zrobić, nie? Ale w którymś momencie była taka rozmowa, że on coś tam mówił o jakimś konkretnym problemie, a ja pamiętam, że wtedy po prostu powiedziałem mu, zrób tak, i tak, i tak, nie? I ten tak się na mnie popatrzył, że a skąd ty to wiesz, nie? No cały czas ci mówię, od 6 miesięcy, że się na tym znam i próbuję ci to wytłumaczyć, co jest niehalo, a ty mnie ignorowałeś, nie? No. A poza tym to była bardzo fajna osoba, właśnie ten. Summa summarum to było fajne wydarzenie, bo w końcu zacząłem odkrywać, że coś takiego jak A/B Testing

istnieje w CV, więc zacząłem kombinować z różnymi wersjami tego CV i pozwoliłem sobie w którymś momencie, już w akcie desperacji, napisać otwarcie tego CV takim mottem „If I can not call myself outstanding individual, then who can?” To jest tak na staropolski, jeżeli ja nie mogę być zajebisty, to kto może, tak? Nie polecałbym tego otwarcia na 100%, bo to wciąż jest bardzo aroganckie i bardzo nie w porządku, ale zadziałało, tak? Pierwsza firma, takie prawdziwe pierwsze spotkanie – gdzie faktycznie przychodziłem, gdzie musiałem nawet ubrać koszulę i krawat i pojechać pociągiem – z prawdziwymi programistami i MacIntoshem nawet, i z klawiaturą, i w ogóle z wszystkim, z biurkiem, było dzięki temu ogarnięte. Jak mi powiedzieli wprost, że im się tak nudzi w tej pracy, że mieli tysiące interview, mieli już konkretnie swoich kandydatów ustawionych, ale stwierdzili, że im się tak nudzi, że jeszcze go weźmiemy w formie rozrywki na spotkanie. No i na szczęście udało mi się wybronić z tej arogancji i dostać swoją pierwszą pracę, już przy komputerze i tak dalej. To był znaczny zastrzyk gotówki, właśnie 200-procentowy wzrost przychodu, nie? Tu było fajnie, tu był fajny moment, udało mi się założyć rodzinę, bardzo szczęśliwie. No ale nieświadom zakładania rodziny…. Jakoś nie dotarło do mnie wtedy w takim młodym wieku, że oprócz tego, że się robi rodzinę, zakłada, chce się rodzinę, to jeszcze trzeba ją utrzymać, tak? Więc jak usiadłem sobie z Excelkiem i z wyciągiem z konta, to tak zaczęło mi się tutaj… O kurde, a może jednak trzeba było studia skończyć, bo na tym podstawowym etapie są już problemy, a co dopiero dalej? Pracuję ciężko od 8:00 do 18:00, cały czas, robię swoją pracę dobrze, szef jest zadowolony, no to idę do szefa i mówię, że, no drogi szefie, tutaj trzeba by podwyżkę dać. No to szef pyta się, a ile ty byś tej podwyżki chciał? To ja mówię, no tak przynajmniej dwa razy tyle co mam, nie? No i ten szef tak na mnie patrzy i tak mówi, no co ty? Jako Polak? Nie dostaniesz tak dużej, to jest niemożliwe, żeby ktokolwiek ci tyle zapłacił. Ja mówię, no okej. Zdenerwowałem się mocno i szczerze mówiąc, podbiłem stawkę dwukrotnie, i mówię, idę do najdroższych możliwych ofert pracy jakie są, tak byłem wkurzony. W Bristolu wtedy mieszkałem, i mówię, że najdroższą możliwą pracę, jaka była na rynku wtedy reklamowana, ja stwierdziłem, że wbijam się tam. Nie, to już nie chodzi pieniądze, to już nie chodzi o to, że mi są te pieniądze potrzebne, ale nie będzie nikt mi mówił, że Polak na coś nie zasługuje, nie? To był taki moment zdecydowanie, który mnie ubódł mocno. No i o dziwo, w 24 godziny byłem w nowej firmie. Ale to było szczęście, to nie miało żadnego logicznego uzasadnienia, to nie był efekt mojej ciężkiej zaplanowanej pracy. Po prostu się w którymś momencie zdenerwowałem i wzburzyłem, tak, i miałem duże ciśnienie, bo wiedziałem, że coś muszę zrobić. Jak nie zrobię nic z tym, no to i ja, i ludzie dla mnie najważniejsi, moi bliscy, zaczną ponosić konsekwencje mojego nieogaru, nie? To był taki fajny moment. To był kolejny punkt milowy. Potem pracowałem w takiej firmie, która zajmowała się detekcją obiektów w filmach i taki miała pomysł na reklamę kontekstową związaną z filmami. To był fajny kierunek… To nawet nie o to chodzi. Summa summarum firma w tamtej formie zbankrutowała i byłem zmuszony do zatrudnienia się do nowej pracy. W tym momencie podjąłem decyzję, że założę swoją pierwszą spółkę, angielską, która została nazwana Flaber

, z jednym B. Z takiego kontekstu, że you will be flabbergasted IT Works. Słowo flabbergasted to jest specyficzne angielskie słowo i mówi o zaskoczeniu, zdumieniu, zdziwko – podejrzewam, to jest takie najbliższe – zdziwko, że to działa. A do tego jeszcze flubber się kojarzył z wielkim, grubym facetem, więc to się łapało wszystko do kupy, nie miałem problemu z utożsamieniem się z marką, było w miarę spójne. Z ogromną pomocą mojej żony udało się nam nawet zaprojektować logo. Potem zacząłem działać na stricte konsultingowym celu, więc miałem proste marzenie, że chciałem pracować jako dostawca do BBC, jako osoba, która pracuje z BBC. Zawsze mi imponowali w tamtym czasie. W efekcie zacząłem robić małe kontrakty z różnymi spółkami i pierwszą rzeczą, którą mi się udało wtedy odkryć – która była kamieniem milowym – było coś, czego prawdopodobnie nauczyłbym się na drugim semestrze studiów, jakbym dotrwał. To jest też bardzo dobra matematyka, więc odkryłem, że jest zdecydowanie lepiej pracować 1 dzień za 100 funtów, niż 10 dni za 10 funtów. To była pierwsza rewelacja. Więc zacząłem się skupiać na tym, żeby jednak te stawki dobowe robić. Oczywiście, nie zawsze jesteś w stanie osiągnąć dużą, dużą stawkę, ale to co jest istotne, było to, żeby uszanować, albo lepiej zarobić pięć dniówek w ciągu jednego dnia i mieć 4 dni wolnego, po to, żeby szukać kolejnego kontraktu, o podobnym ratio, o tym podobnym stanie, niż dać się naciągać na takie też…, Summa summarum w ciągu tygodnia i tak miałem tam, nie wiem, 500 funtów na koncie. Ale i tak lepiej mieć 500 funtów za dzień pracy, niż 500 funtów za 5 dni pracy, chociaż summa summarum po tygodniu w rodzinie zostaje tyle samo. To było pierwsze odkrycie, które było kluczowe. Więc starałem się zwiększać te stawki, albo po prostu, jeżeli zgadzałem się na to, że schodziłem do takich…, że łamałem tę zasadę, to z reguły wtedy, kiedy wiedziałem, że i tak to jestem w stanie dowieźć w jeden dzień, tylko skupiałem się na tym, żeby to wyglądało na 5-dniową robotę. Starałem się tylko wypełniać swój czas innymi kontaktami, więc często miałem 3-4 różnych klientów, których obsługiwałem. To był fajny moment, który pozwolił mi, jak to się mówi, nabrać troszeczkę oddechu. W końcu udało mi się pojechać na pierwsze wakacje zagraniczne, spędzić…, po prostu troszkę, jak to się mówi, korzystać z życia. Właśnie w którymś momencie odkryłem to, że właściwie to fajnie, że to odkryłem, że to może lepiej jest pracować 1 dzień za 5-dniową stawkę, niż 5 za 1-dniową, ale w którymś momencie sobie odkryłem, że lepiej jest mieć po 10 funtów od 5 osób w ciągu tygodnia, niż samemu to wypracowywać, nie? Więc zacząłem budować sieć podwykonawców w Polsce, dając im wciąż bardzo fajną, atrakcyjną stawkę, zacząłem budować taki bardziej sofwarehouse. To mnie troszeczkę otworzyło na to, żeby mieć programistów na całym świecie, w Hiszpanii, w Polsce, Ukrainie, Rumunii, generalnie gdzie się dało, tutaj nie byłem specjalnie nakierowany. Po prostu zależało mi na takich specjalistach, którzy, wiedziałem, że zrobią tę robotę dobrze. To jest tak, że wiedziałem, że nie będzie mnie to kosztowało zbyt dużo uwagi, a oni i tak nie będą w stanie sobie ogarnąć klienta, a kasowanie ich za to proporcjonalną kwotę nie jest jakoś specjalnie nie fair, więc czułem się z tym dobrze. I w ten sposób zbudowałem prawdziwy model softwarehouse’owy, więc dotarłem w końcu do mitycznego BBC … W sumie w ramkę powinienem wsadzić, mam certyfikat z numerem pomiędzy Microsoftem a IBM-em i Apple, jestem w archiwach BBC, mój certyfikat, że jestem approved vendor (zatwierdzony dostawca), chociaż wtedy w ogóle nie miałem pojęcia co to oznacza, ale wyglądało fajnie i prawie jak dyplom ze studiów, nie? Więc było się czym chwalić. To wtedy się zaczęło fajnie rozkręcać, zacząłem mieć coraz więcej klientów, właściwie na całym świecie, duże marki, małe marki. Z takich fajniejszych rzeczy, co pamiętam, mi zapadły w głowie, dużo robiłem dla Virgin Media

, prawdopodobnie do dzisiaj jeszcze cała platforma VOD bazuje na moim niezbyt najlepszej jakości kodzie, więc nic dziwnego, że Netflix przejął ten cały rynek. No właśnie, w Virgin Media był świetny Orange swojego czasu, też pozwolił mi poznać niesamowitych ludzi. W końcu miałem możliwość porównania się z prawdziwymi CTO, z prawdziwymi problemami, coś, co w ogóle dla mnie było abstrakcją i niezrozumieniem. No i tak summa summarum … Wracając do punktów milowych, dosyć ważnym punktem milowym, podejrzewam, było bankructwo tej pierwszej spółki, w której pracowałem na etacie, gdyż poznałem wtedy Kevina

, który poznał mnie z resztą co-founderów w Azimo. I to też było bardzo śmieszne, bo to było coś takiego, że ja zawsze staram się ludzi karmić i wciskać im i mówić im co mają jeść, co mają pić i przekonywać, że tylko ja wiem, co dzisiaj jest najsmaczniejszego na rynku, na targu i tak dalej. Więc zawsze jak widzę kogoś, kto mówi, że jest głodny, to mu nie odpuszczam i wymuszam na nim swoją wizję żywieniową. Chociaż nie powinienem. Ale właśnie w taki sposób poznałem Kevina, który też był, to się nazywa chyba wierzycielem, czy…, nam obu należała się danina z tego bankructwa, więc gdzieś się poznaliśmy, ale w międzyczasie chodziliśmy właśnie po Sainsbury, to jest hipermarket lokalny i połączyła chyba nas tak naprawdę, jak dobrze pamiętam, kapusta. Ja wtedy, pamiętam, przekonywałem Kevina, żeby on jednak wziął sobie vouchery. W ramach tych voucherów dostawałeś los, i w losie była zdrapka, i mogłeś coś wygrać, więc wtedy to była kapusta. Pierwszy raz w życiu wygrałem tę kapustę, to moja wielka wygrana, taka malutka kapustka, zielona. I to dało fajny kontekst takiej zwykłej kapustki, bo czasami właśnie warto się skupić na tym wszystkim dookoła, nie tym, co jest problemem, i to daje relacje. I tak jak cały czas powtarzam, że to nie były momenty milowe – to byli ludzie, którzy pojawili się w moim życiu i ten znacznik wyznaczyli bardziej, niż konkretny punkt w czasie. Idąc dalej z tego tematu, to był taki fajny okres, w którym już stan konta nie był tak przerażający i było dużo ludzi, którzy pracowali ze mną, dla mnie. Było tak fajnie, sympatycznie. I właściwie w tym momencie mógłbym sobie spokojnie przechodzić na emeryturę i w ogóle tego nie psuć. Bo to był bardzo dobrze zlokalizowany mechanizm i właściwie, jak to zwykle bywa, Wawro sobie coś zaplanował i mu się coś ubzdurało. A więc było fajnie, pięknie, to wziął, przyszedł i…

I zmienił.

…po swojemu coś zmie… No nie, zmiana wynika bardziej ze świadomego działania, a to był po prostu efekt mojego zaistnienia, bardziej jak słoń w składzie porcelany, niżeli to byłaby świadoma decyzja. To jest to, co cały czas powtarzam, ja nie do końca wierzę w swoje świadome decyzje, jeżeli chodzi o karierę zawodową. Inne były jak najbardziej świadome , to tylko mówię zawodowo. No i to jest tak, że znowu… Zawsze stawiałem na relacje z ludźmi i zawsze dostawałem różne śmieszne etykiety, typu ludzie się ze mnie śmieli, że ja jestem… when I was in Poland, było często moim dowcipem. Chyba nawet w którymś momencie ktoś zarejestrował domenę pod tytułem wheniwasinpoland. Za wszelką cenę chciałem jakoś tak po prostu wszystkich do siebie przekonać, ale nie tyle co do siebie, tylko chciałem pokazać…, bardziej chciałem się podzielić wszystkimi fajnymi rzeczami, które miałem. To nie było na zasadzie, że chodźcie do mnie, bo jestem fajny. Oczywiście, było, tak, była potrzeba akceptacji, ale summa summarum ja zawsze lubię się – czy dobrym winem, czy dobrym jedzeniem – lubię się dzielić, tak z założenia. Nie chcę budować jakieś filozofii nagle, że jestem jakimś takim, nie wiem… Jak każdy normalny człowiek jestem skąpy i jak coś fajnego mam, to, wiesz, nawet przed żoną frytki chowam, czy jakieś dobre rzeczy. Ale summa summarum, jak już mam dużą butelkę dobrego trunku i wiem, że już sam nie dam rady, to wtedy jak najbardziej, z przyjemnością się tym podzielę. To mi też się wydaje, jest dosyć ważne w budowanych relacjach, bo jeśli nie… Sęk w tym, że te świadome decyzje w biznesie nie zawsze istnieją, bo wiadomo, każdy by chciał mieć wzrost sprzedaży razy tysiąc, świadomie i tak dalej, no ale to wszystko jest efektem działania korporacji, tak? Więc ja staram się przywiązywać dużo wagi do etykiet i do próby… Ten fakt, że ja nigdy nie uczyłem się angielskiego oficjalnie, nigdy nie miałem wykształcenia stricte językowego, był dla mnie zbawienny, ponieważ to wymagało ode mnie myślenia. Tak, że w ogóle myślenie było zbawienne dla mnie. Będąc w Polsce po prostu poleciałem na żywioł i na pewno myślenie było w kieszeni, ale już w Anglii ten brak języka zmuszał mnie do zatrzymania się, wzięcia oddechu, spróbowania powiedzenia, o co mi chodzi. A to jest dosyć istotne. Więc w momencie, w którym właśnie zacząłem próbować myśleć, zacząłem nadawać etykiety różnym rzeczom. Ale nie takie praktyczne etykiety, tylko chciałem to bardziej tak sobie, bardziej w taki dziecięcy sposób, bo to też w tym czasie byłem otoczony dziećmi w wieku 5-6 lat, i to było zabawne, ponieważ dużo tych dzieci było z małżeństw polsko-angielskich, angielsko-polskich, te dzieci języka polskiego się uczyły, te słowa… To zresztą jak w każdej rodzinie, dzieciaki kombinują na różne sposoby, więc często mają fajne nazewnictwo słów, jak nie wiedzą jak to nazwać. Takie stwierdzenia typu pukawka na kołatkę, czy tam, nie wiem, pieczuś na keczup i tego typu rzeczy były inspiracyjnym elementem. I zacząłem sobie nazywać wiele rzeczy, sytuacji, innymi określeniami, niż te, które przyjęliśmy za normę. Jest już jakiś oficjalny artysta i poeta, który to robił, podejrzewam, ale to jest tak, próbuję dać przykład, że widzisz telefon, więc teraz nasz telefon jest podkładką pod szklankę wody i to jest fajne. Oczywiście, niezbyt ekonomicznie rozsądne, i wręcz można by pomyśleć, że wulgarne, ale w chwili obecnej obydwaj się zgodziliśmy, że wyłączamy telefony. Telefon jest wodoszczelny, a zależało nam na tym, żeby ta szklanka nie wydawała tych takich dźwięków [stukanie szklanką], których chciałeś uniknąć, no to w tym momencie jest podkładka pod szklankę. Bardzo droga, ale podkładka pod szklankę. I nadawanie sobie tego, w jaki sposób to na ciebie wpływa, jest świetnym mechanizmem tłumaczenia. Więc w praktyce, w tej profesjonalnej hodowli chomików, tu też…

Muszę ci przerwać i tylko powiedzieć, że mówiąc profesjonalna hodowla chomików, jak rozumiem, Marek ma na myśli pracę z dużymi zespołami programistycznymi.

Można by tak powiedzieć. Ale nie tylko programistycznymi. Więc chomiki dlatego, gdyż, corporate, jako korporacja, z łacińskiego corpus, corporis – ciało, byt, wymaga różnych organizmów, w tym narządów w tej operacji, i każde narządy na siebie wpływają, i to jest ciało, a nie ego. To nie ma nic wspólnego, to jest po prostu mechanizm pozbawiony duszy. I chomiki są o tyle dobrym porównaniem, gdyż…. jeśli popatrzysz na typowego chomika, to on musi mieć jedzonko, musi mieć ciepło, musi mieć fajne otoczenie, i jak wszystkie warunki spełnisz, i ma fajny kołowrotek, to on wtedy sobie biega, biega, biega całymi dniami i produkuje energię. I znów, to nie chodzi o to, że jeżeli nazywam swoich programistów chomikami – chociaż większość z nich ma tego świadomość, bo to nie jest wiedza tajemna, tylko staram się z tego korzystać – to nie jest tak, że uzwierzęcenie tej sytuacji jest negatywne. To jest tylko po prostu… Staram się nie nadawać temu emocjonalnych aspektów. Więc, tak, to są moje chomiki. Tak, lubię chomiki i jestem dobry w hodowli chomików, dlatego hoduję chomiki. Wolę patrzeć na to w taki sposób, niż być szumnym CTO, ponieważ CTO to można sobie być, ale chomiki hodować na dużą skalę jest trudniej, tak żeby to działało faktycznie, żeby nie pożarły wszystkich kabli, żeby ci nie zdemolowały domu, żeby reszta przedsiębiorstwa funkcjonowała, to jest dosyć istotne. A to takie małe, słodkie stworzonka, nie? I bardziej tak na to patrzę.

To mówiłeś o chomikach, ale wcześniej o labelach, o etykietowaniu różnych zjawisk w inny sposób niż by to było przyjęte.

Tak.

Co to daje?

Pomaga rozumieć świat, i rozumieć sytuację, a zwłaszcza jest to niesłychanie istotne w grupach, kiedy masz chomiki z całego świata. I z reguły to są grupy, z którymi lubię pracować i tylko z takimi pracuję. Jeżeli mój zespół nie jest w 100% różnorodny, czyli nie ma tam ludzi w różnym wieku, nie ma tam ludzi z różnych krajów, różnych religii i różnych orientacji seksualnych, różnej rasy i nawet i mądrych i głupich, to w ogóle w ten temat nie wchodzę.

Ile osób jest w tej chwili w twoich zespołach chomików? Ile osób jest w zespole chomików w Azimo, a ile w Future Finance.

Musiałbym zrobić szybką matematykę. Co do Azimo, to straciłem rachubę, bo już mnie tam nie ma od 5 lat, ale jednego, co jestem pewien, to jakość tych chomików jest niesamowita. Tam jest sporo ludzi, i wiem, że rekrutują cały czas, więc jak ktoś szuka pracy w Azimo, to są tam niesamowici ludzie, z którymi sam bym chciał pracować ponownie, jako programista. Więc Tomisław Krężelewski

, który przejął moją rolę po moim odejściu, osiągnął coś niesamowitego. Ja, odchodząc z Azimo, myślałem, że wszystko co mogłem, to już z siebie dałem, a to co zrobił Tomisław czy z Mirkiem Stankiem

, czy z Bartkiem Grzybowskim, Marcinem Szulcem, pokazuje jak bardzo byłem w błędzie. To co oni zrobili przez ten czas po moim odejściu, jest fenomenalne. Jest to po prostu… Jest tak fajnie, bo to już przestało być w 100% czymś, co sam wyprodukowałem. Ale jak czasami odpalam sobie telefon i mówię do mojego Siri Genesha na telefonie, wiesz Siri Genesh, I want to send 1000 pounds to my wife, i wtedy Siri Genesh ładnie mówi, which one? W odniesieniu, do której żony. Więc, mówię, cały czas ta sama. A jakiej aplikacji chcesz użyć? Mówię, Azimo. I to jest dziwne uczucie, ale strasznie przyjemne. Więc wracając do tych etykiet, bo chciałbym tutaj jednak troszkę sensu dodać do rozmowy, ta etykieta pomaga na pewno zrozumieć świat per se, ale ma też ogromne praktyczne zastosowanie w przypadku zespołów. Nieważne gdzie to jest. Ale zacząłem robić takie dowcipy, te pranki, dowcipy swoim kolegom w firmie. Wiadomo, każda korporacja ma inne poziomy, inne możliwości, ale zaczęliśmy robić z kumplem takie rzeczy, że siadaliśmy z takimi największymi introwertykami, którzy najmniej gadają, i przyjęliśmy taki model, że wszystkie sprinty programistyczne u nas będziemy nazywali tytułami action movies, Star Wars, Marvel, i tak dalej, i tak dalej. Stwierdziliśmy, że skoro moje chomiki są bohaterami, oni są wszyscy super, każdy z nich ma supermoce – żaden z nich nie jest jakimś tam NPC-em, jak to się teraz mówi, non-player character – każda osoba w tym zespole jest prawdziwy superhero. Więc periodycznie, co kolejny większy release mieliśmy erę Disneya, erę Marvela, erę Gwiezdnych Wojen, Star Treka i tak dalej. Raz, to pozwalało nam się odnaleźć w gąszczu wymagań technologicznych, ale pozwalało to po prostu mówić, okej, w Disneyu robiliśmy to, w Marvelu robiliśmy to, w DC robiliśmy to. Świetnie jest, i polecam każdemu, kto musi hodować chomiki zawodowo, uświadomienie sobie właśnie tego, że to jest tak, że masz grupę superbohaterów, bo to co chomiki robią w dzisiejszych czasach, 200 lat temu byłoby uznane za szarlataństwo. Więc to są naprawdę superbohaterowie, każdy z nich. Fakt, że potrafi zbudować coś przy pomocy klawiatury, daje mu prawo mianowania siebie superbohaterem. I ten proces etykietowania… czyli jak tak patrzę na ciebie, Grzesiu, tak sobie myślę, ty byś, podejrzewam, miał awatara Kapitana Ameryki

. Oczywiście skupiam się głównie na kwestii wizualnej, bo to wymaga dłuższej relacji, żeby tę etykietę dać, ale zacząłbym pomiędzy Kapitan Ameryka, może Batman, może Tony Stark z Iron Mana. Ale chodzi o to, że zmuszasz ludzi, żeby zastanowili się, żeby dać ci feedback, jak oni widzą tę drugą osobę. Bo wiadomo, nikt nie będzie kogoś podpieprzał, jak to się u nas mówi, nikt nie będzie chciał mu krzywdy zrobić i nie każdy potrafi dawać feedback. Więc szukamy tematu, w którym wszyscy mamy to samo podejrzenie, czyli Jocker to jest taki, Batman to jest taki. I w tym momencie dostajesz dzięki temu świetne narzędzie od ludzi, którzy ci nigdy nic nie powiedzą, i oni ci podpowiedzą, że skoro ten koleś jest Supermanem – tak, ale patrzysz się na niego i kompletnie nie wygląda jak Superman – ten koleś jest Batmanem, ten koleś jest Spider-Manem, ten jest Jockerem, ten jest księżniczką taką i taką, to wtedy dostajesz subtelny feedback, jaka jest motywacja. No i wiadomo, jak firmy dają ci więcej inspiracji, jak ma wyglądać porządny zespół Avengersa, więc jeżeli masz dwóch Batmanów, dwóch Supermanów, czy dwóch Spider-Manów, to masz problem, i musisz albo robić dwa zespoły, albo nic. Ale to jest świetna praktyczna rada, praktyczna metoda do poznawania swojego zespołu i budowania takich właśnie Avengersów, ludzi, którzy ci potrafią rozwiązać…, uratować świat, nie, twój na pewno.

Jak ludzie wchodzą w to rozumienie tych ról? Bo jest to dość abstrakcyjne, rozumiem, wydaje mi się, że po części to rozumiem na bazie tego przykładu, który podałeś, ale jak ludzie w zespołach, którzy mają różne doświadczenia, różny, jak to się mówi po staropolsku, background, jak oni wchodzą w tę grę?

Nieświadomie. Dlatego mówimy o hodowli chomików. Więc to wymaga… To nie jest tak, że se przyjdziesz, dobra, to ty, ty, ty, ty, ty zrób mi to, ty zrób mi to, to będą od razu na ciebie patrzeć jak na idiotę. To wymaga odpowiedniego przygotowania, wymaga słuchania, czasami wymaga wspólnego oglądania filmów, czasami wymaga wspólnego jedzenia i tak dalej. To jest po prostu próba ściągnięcia ludzi w jedno miejsce, żeby mieli na jakikolwiek temat to samo zdanie. Znaczy, w jakimś temacie mieli wszyscy wyrobione swoje zdanie, nie to samo, swoje zdanie wyrobione. Ale w jednym czymś, co nas nie dotyczy, nie jest istotne, jedzenie, kino, seriale, automatycznie dają takie fajne zrozumienie, ponieważ ty wiesz jak odebrałeś ten serial, ty wiesz jak ci smakowało to jedzenie, ty wiesz jak to na ciebie działało i daje ci to dobry punkt odniesienia co do innych. I potem świadomość, że nie wszyscy muszą jeść to samo co ty, ale jeżeli zrozumiesz go…. więc pierwszym mechanizmem fajnym jest, dla mnie było, próba wyczajenia, jakie wino będzie danej osobie pracowało, albo czy ta osoba będzie bardziej chciała dzisiaj takie słodkie, czy takie słodkie. Ale próba odgadnięcia i dosyć świadome analizowanie tego, co dostajesz z powrotem, i także pokazywanie. Więc to, niestety, jest manipulacja, tak. Hodowla chomików od zawsze jest związana z manipulacją, wsadzaniem w klatki i ograniczaniem, ale jeżeli masz dobre intencje i w którymś momencie… To, wiesz, to bardziej nawet jak trening zwierzątek domowych. Tutaj, znowu, to jest bardzo niebezpieczne porównanie, że teraz będę porównywał pracę z programistami do treningu psów, ale to nie o to chodzi. To chodzi o to, że zwierzęta dają ci fajne zrozumienie, bo te problemy są dużo mniejsze, ale one ci otwierają oczy na to, że faktycznie, trzeba szanować tę drugą stronę, że trzeba ją przekupić, że trzeba ją przestraszyć czasami, żeby przełamać jakiś element, żeby pomóc mu te bariery wewnętrzne przełamać.

Jak powstało Azimo? Przeskoczę trochę do tego punktu, bo byliśmy przy tej kapuście…

Aha!

…i z tej kapusty tam się poznaliście lepiej z Kevinem, tak?

Tak, to była osoba, która poznała mnie z resztą co-founderów.

Tak. No właśnie, i jak to się potem potoczyło, że z tego biznesu, który, mówisz, że już był dobrze naoliwiony, w którym już w BBC na ścianie był certyfikat również z twoim logo…

Nie, to u mnie na ścianie jest.

U ciebie z ich logo, okej, z ich logo.

Tak.

Rozumiem. To zostało i pojawił się pomysł na startup?

To jest tak, że Kevin studiował w tym samym miejscu, gdzie Michael

i Ricky

, dokładnie na INSEAD w Londynie, więc mieli to porządne wykształcenie, bardzo utalentowani ludzie, cała trójka zresztą. I Mike i Ricky już wcześniej posiadali firmę transferową, która istniała, no i potrzebowali kogoś, kto im to napisze. Więc na początku spotkanie przy kawce w Londynie przy okazji, o, poznaj Michaela, poznaj Rickiego, o, cześć Kevin, a wiesz co, oni coś tam potrzebują, żeby im napisać. Więc spoko, trzeba napisać program, no to mówcie co, dajcie mi 3 tygodnie i wam napiszę. Tak to się zaczęło. Potem, jak zacząłem rozumieć… Najpierw w ogóle stwierdziłem, że to jest bez sensu, co za normalna osoba będzie wysyłała pieniądze przez telefon, czy przez internet, to jest w ogóle chory pomysł, nie? Takie było moje pierwsze odczytanie. Ale potem, jak zrozumiałem, że wysyłając płatności do swoich pracowników, spędzałem cały dzień w banku, na pewno zacząłem to doceniać. Więc w którymś momencie stwierdziłem, że, kurczę, faktycznie, dzięki temu nie muszę siedzieć w banku, dzięki temu mogę sobie to wysłać ze strony internetowej, to ja to już chcę robić! No i tak od słowa do słowa znalazła się możliwość zainwestowania, polubiliśmy się bardzo w całą trójkę, wtedy czwórkę już, czy tam piątkę, po prostu już tacy… polubiliśmy się, był fajny schemat, było tak, że mieliśmy fajny impact jako grupa, mieliśmy kogoś, kto… jedna osoba była świetna w kwestiach negocjacyjnych, VC, term-sheet’ów i tak dalej, pitchowania, kolejna osoba była świetna kulturowo i tak dalej, i tak dalej, jedna z nich, prawdopodobnie technicznie i tak dalej. Zebrała się przypadkiem grupa dobrych ludzi, która potrafiła na siebie wpływać. Ja przez cały czas miałem przekonanie, że to całe Azimo, to wyszło tak zajebiście i fajnie, bo ja byłem świetnym CTO. Więc to tak, nie? Ale sukcesem każdej firmy są ludzie, i umiejętność wpływania się na siebie. I wiesz, tutaj miałem szczęście, bo po prostu miałem szczęście, trafiłem na dobrych founderów, którzy byli w stanie ze mną współpracować, byliśmy w stanie na siebie wpływać, ja nauczyłem się więcej o budowaniu prawdziwego biznesu, oni nauczyli się więcej o technologii. Im bardziej ten proces brania i dawania się polepszał, tym wszystko było coraz …, po prostu, jak to się mówi, żarło, zaczęło to wszystko klikać. Więc ludzie, z którymi się to zakłada są kluczowi. Więc jeżeli nie jesteś w stanie zbudować zespołu, który jest na siebie w stanie wpływać… Nie wierzę w książkowe budowanie startupu, który ma być disruptive w jakimkolwiek elemencie. Więc tutaj też mam… Teraz z bardziej współczesnych tematów, bo zawsze mi jest ciężko…, gdzieś tam 6 lat temu wstrzymać, bo to też był okres, w którym… Po prostu nie pamiętam, a nie chciałbym tutaj głupot opowiadać. Bardziej świeży temat, jaki mam teraz – więc na przykład zauważyłem to, że pierwszy raz pracuję w korporacji.

No właśnie, czy możesz coś powiedzieć o tym, jak to było, że zrezygnowałeś z bycia CTO w Azimo, jak się czułeś w momencie…, jaki to był moment, że oddałeś tę funkcję i zdecydowałeś się pójść dalej? Co to był za moment?

Azimo jest rewelacyjną firmą, to jest jedna z, podejrzewam, największych rzeczy, jakie udało mi się biznesowo osiągnąć profesjonalnie. To jest zbyt wielka rzecz, która mnie przerosła, bardzo szybko. Każdy startup potrzebuje innych umiejętności na innym etapie rozwoju. Kolejna rzecz, że ja, mimo wszystko, jestem founderem, mimo wszystko jestem udziałowcem, i dla mnie najważniejsza powinna być wartość tego equity, a nie to, że będę mógł wszystkim udowodnić, że to ja dowiozłem. Więc – powtarzam – to, co chłopaki zrobili po moim odejściu, po prostu czapki z głów. I nie widzę możliwości, żebym był w stanie osiągnąć nawet połowę tego, co oni zrobili po moim odejściu. To jest rewelacyjna firma, to jest rewelacyjny produkt, nadal prowadzony przez rewelacyjnych ludzi. Więc spoko.

A jaka jest teraz skala Azimo, dla tych osób, które… Ponieważ jest to biznes, który nie jest na polskiej, w cudzysłowie, wielkiej mapie startupów, tylko jest na globalnej mapie biznesów, jaka jest w tej chwili skala tego biznesu? Wycena? Jeżeli możesz coś powiedzieć?

Zawsze za mała. Zawsze za mała. Nie wiem, naprawdę nie wiem. Właśnie nie wiem. Jak mówię, jedyne co robię cały czas, to jak widzę, że coś nie działa na aplikacji, że coś nie za ba…, to to mnie interesuje. A nie mam na to wpływu już żadnego, najmniejszego, więc nie jest to w moich rękach. A dwa, mam ogromne zaufanie do ludzi, którzy tym kierują, więc po co mam się tym przejmować. Jak widzę błąd w aplikacji Azimo, to zgłaszam od razu do chłopaków, i mówię, co jest za problem – wtedy działam. Te błędy się pojawiają, coraz bardziej wysublimowane, ale są. I to mnie interesuje.

No dobrze, i potem? Zdecydowałeś się pójść do korporacji.

To było tak – nie do końca zdecydowałem. Jeszcze raz tutaj musimy sobie powtórzyć wielokrotnie, że u mnie świadome podejmowanie decyzji nie do końca istnieje, tak?

Okej.

Więc to była naturalna kolej rzeczy. W Azimo zawsze byłem zafascynowany koncepcją Billa Gatesa, który mówił, że jeżeli ograniczymy koszt przesyłu transferów o połowę, to odblokujemy – nie wiem czy to jest profesjonalne – pierdyliardy dolarów do krajów rozwijających się. Więc dla mnie to było coś istotnego, bo to była naprawdę motywująca rzecz. I to była główna motywacja, żeby budować Azimo, ja faktycznie wiedziałem, że mogę coś zmienić. Może niekoniecznie na świecie, ale mój konkretny problem, moich wszystkich ziomków, którzy mieszkali w Londynie. Wiedziałem, że tutaj mogę im zaproponować transfery, i to była dla mnie wystarczająco duża motywacja, żeby to robić, a cała reszta już jest inną historią. Dołączyłem do Future Finance właściwie z podobnych pobudek, dla których założyłem Azimo. Future Finance skupia się na udzielaniu kredytów dla studentów, czyli dla takich klasycznych, jak to się mówi w Stanach, NINJA – czyli No Income, No Job, No Assets, czyli młodych ludzi, którzy nie mają dochodów, nie mają pieniędzy, nie mają oszczędności i tak dalej, i tak dalej, ale chcą studiować. Trafiłem na rewelacyjny zespół i (dla nich) tak jak dla mnie, było ważne, żeby ludzie, którzy emigrują, podróżują po całym świecie, mogli wysłać więcej pieniędzy z powrotem, ponieważ wysokość opłat, zanim myśmy zaczęli, była na poziomie 20-30%. Czyli każda osoba, która przyjechała z Afryki … Afryka była strasznie eksplorowanym corridorem, myśmy wtedy odnosili się do konkurencji jak tak zwani fat cats i te koszta były straszne. Myśmy zredukowali koszt tych pieniędzy z 20% do 1,5…, 0,5%, więc to są ogromne pieniądze. Jeżeli ktoś, kto wyprowadził się do Anglii, wysyłał z powrotem 1000 funtów, a 200 funtów zostało mu potrącone przez innych dostawców, to 200 funtów w Afryce robi ogromną różnicę, to jest nawet w Polsce 1000 i robi ogromną różnicę. Oczywiście 200 funtów w Anglii nie jest tak bardzo atrakcyjne jak za granicą, ale to są wciąż duże pieniądze. Ale im dalej od Anglii, tym te 200 funtów jest bardziej wartościowe i ono potrafi dużo zmienić. I dla mnie to było ważne, żeby po prostu nie przeszkadzać w tym. Jeżeli mogliśmy zbudować system, który to optymalizuje, to dlaczego nie? Ciekawostka, jest to wciąż bardziej optymalne finansowo niż konkurencja. Więc tutaj, jeżeli chodzi o samą technologię, wykonanie, mogę być z siebie dumny, i z chłopaków, którzy to wdrożyli. Zostało to wyegzekwowane na najlepszym możliwym poziomie. Wracając do Future Finance, odkryłem, że podobną sytuację można poprawić w przypadku działu lendingowego. Studenci byli dla mnie fajnym punktem zahaczenia, ponieważ uważam, że osoba, która chce podjąć ryzyko, chce pójść na studia, chce poświęcić się temu, na co ja nigdy sobie nie pozwoliłem, powinna tak samo zasługiwać na wsparcie. Oczywiście, to jest bardzo skomplikowany mechanizm, to jest bardzo skomplikowany proces, ale wiara w to, że jesteśmy w stanie, przy użyciu technologii i przy użyciu odpowiednich rozwiązań, skrócić czas przyznawania takiego kredytu chociażby, to jest coś, co nam się udało osiągnąć przez ostatnie 3 miesiące. To jest znaczne skrócenie cyklu z 11 dni do 5 minut. To już jest pierwsza rzecz, kiedy my już potrafimy powiedzieć studentowi, słuchaj, okej, jesteśmy w stanie pożyczyć ci pieniądze, na takich warunkach. Ale, wiesz co, twoja decyzja, czy idziesz na studia, czy nie idziesz na studia, tak? Tego typu rzeczy były niedostępne na rynku, więc jesteśmy znowu pionierem na rynku angielskim. Nie mamy jeszcze bezpośredniej konkurencji, tak samo jak to było wcześniej z Azimo, więc to jest świetny moment. Dwa, wiem, że jeżeli uda mi się przez to przebrnąć, to życie studentów powinno być ciutkę lepsze. A dwa, to mam, jak mówię, świetny zespół, który jest otwarty na tego typu szukania, też firma wspiera takie inicjatywy jak studentmoney.io, bardzo dużo poświęca energii i czasu na to, żeby edukować studentów, żeby zbudować coś rozsądnego, co po prostu pokrywa ryzyko, przynosi oczywiste dochody, a zarazem daje możliwość studentom rozwiązania ich problemów.

A jak duży jest twój zespół w Future Finance?

Ojoj, to jest tak, Julian, Robert, Janek…, jest 7 leadów, razy 5-6, to mamy 40…, gdzieś koło 50 przestałbym liczyć, bo to jest potem też dużo… około 50 plus jeszcze kontraktorzy, zewnętrzni vendorzy, więc będzie tak koło 60-80, tak około, jakby upierać się, żeby każdego powyliczać, to mówimy o takich liczbach. Cała firma jest koło 250-300 osób, więc jest to już mała korporacja, wciąż niewielka, ale prowadzona przez bardzo korporacyjny sposób, tu akurat w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To jest świetne, ponieważ udaje nam się wdrożyć wszelkiego rodzaju standardy ładu korporacyjnego, co jest wymagane przez regulatora. Ale dwa, jest fajnie, bo mój obecny szef jest o tyle niesamowity, że ma bardzo mocno korporacyjny background, pracował w największych bankach, operował miliardami w swoich wszystkich projektach. I w chwili obecnej kocham te relacje z nim, kiedy jestem w stanie, wciąż próbując przetłumaczyć mu podejście startupowe do budowy, do zmian versus korporacyjne. Tutaj też jest ciekawe zjawisko, że trudnym problemem do rozwiązania w trakcie budowy startupu, obojętne czy to będzie startup od nowa, czy startup w formie transformacji, jest to, żeby zrozumieć, skąd ludzie wychodzą. Z reguły te firmy, które odniosły sukces, mają w sobie z reguły ludzi z dobrym wykształceniem, z dobrym backgroundem i ci ludzie intuicyjnie łatwiej konsumują logicznie przedstawioną wiedzę. Dobra prezentacja, dobrze umotywowana, potrafi czasami być bardziej przekonywująca niż możliwości. Jeżeli ja przyjdę i powiem szefowi, słuchaj, to dasz mi tych 15 chłopaków i w 9 tygodni skrócimy twój czas z 11 tygodni do 5 minut, to każdy normalny, rozsądny, wykształcony, doświadczony prezes powiedziałby, Wawro, przestań brać te tabletki, bo ci szkodzą, tak? Tak to jest w startupie, tak? Ale z drugiej strony ta nasza ułańska fantazja, niesie ze sobą ryzyko. Więc balansowanie między ułańską fantazją a rzeczywistością korporacyjną, w tym pozytywnym tego słowa znaczeniu, czyli poprzez to, żeby to było wszystko walidowalne, żeby te decyzje nie były emocjonalne, tylko podparte danymi, faktami, jest dosyć trudnym zajęciem. Ale wciąż ktoś musi być takim… Trzeba stworzyć system, który pozwala się naturalnie regulować. U nas to działa w formie legally privileged London office. Niestety, dużo czasu u nas na balkonie w Londynie spędza się konsumując wyroby tytoniowe. Zawsze mieliśmy taką przekomarkę z naszym szefem z działu compliance – czyli osoby, która odpowiada za praworządność w firmie – że tylko tam dało się konsumować te wyroby, no i na ścianie był wielki napis, że palenie tutaj jest niezgodne z prawem. Oczywiście to jest nadal naklejka właściciela budynku, więc myśmy sobie poradzili to w ten sposób, że na wejściu do tego balkonu mamy taki malutki napis wydrukowany, że to jest legally privileged office, dodaliśmy sobie to do kalendarzy, summa summarum tworząc sytuację taką, że nawet jak szef compliance przychodzi, to nie może nas opieprzać za łamanie prawa w tym malutkim kwadracie, w którym zgodnie z wyznacznikami prawnymi udało się nam stworzyć małe miejsce do łamania prawa, tak, pod postacią konsumpcji tych wyrobów tytoniowych. Ale takie hackowanie rzeczywistości, hackowanie problemów jest kluczowe. Nie chodzi o to, żeby stwarzać sytuację, w której można sobie bezkarnie palić papierosy na balkonie, bo to jest złe i to jest samo w sobie naganne, ale z drugiej strony mając kwadrat, w którym wszyscy czują się swobodnie i mogą mówić co chcą, bez względu na etykiety, czyli, jak to się mówi, wszystko powiedziane na tym balkonie nie może zostać wykorzystane przeciwko tobie, więc budowanie takiego safe house, takiego safe place’a jest kluczowe, żeby robić. To, niestety, moja umiejętności dawała mi tylko możliwość osiągnięcia tego tak zwanego, wiesz, klubem papierosianym, ale powoli zastanawiamy się nad plenerem, nad siłownią, nad takimi innymi, tymi takimi przereklamowanymi metodami budowania zespołu, nie?

Powiedz, Marek, coś, bo przeszliśmy przez historię twojego życia do dzisiaj, oczywiście w wersji uproszczonej, bo pewnie moglibyśmy siedzieć przy tym ognisku przez 20 godzin…

– Nie, bo w którymś momencie by nas już policja zgarnęła.

No gasną światła, prawda, wyprowadzają nas w kajdankach.

Tak.

Jakie konkretne, praktyczne porady, doświadczenia, książki, inne tego typu rzeczy, detale, które mogą się bardzo przydać osobom, które prowadzą zespoły, które budują biznes i właśnie mają też technologiczny background… Bo ty jesteś bardzo ciekawą osobą, też z mojej perspektywy, to co jest niesamowite w tobie, że z jednej strony rozumiesz jak działają ludzie technologicznie, jak działa technologia, a z drugiej strony bardzo mocno się skupiasz właśnie na segmencie ludzkim, na byciu liderem. To jest bardzo ciekawe połączenie i myślę, że wiele osób, które budują swoją karierę czy swój biznes technologiczny mogą wiele inspiracji od ciebie zaczerpnąć. Jakie są twoje takie punkty, którymi chciałbyś się podzielić?

Przede wszystkim otworzyć się na życie, na sztukę, na filmy, na książki. Pierwszym przykładem, który jest świetny, jest taka scena z „Czterdziestolatka”, bodajże pierwsza tam. Były dyrektor całego ośrodka daje radę temu nowemu właśnie…, zapomniałem jak się nazywał ten Czterdziestolatek…

Też nie pamiętam.

Ale tam jest piękna scena właśnie, w której były dyrektor daje radę nowemu dyrektorowi i mówi coś takiego banalnego, to jest tak, że musisz zdecydować, czy ty chcesz być u góry, czy ty chcesz być na dole. Pod żadnym pozorem nie stój na środku, bo cię zjedzą. I to była pierwsza ciekawa myśl, którą zacząłem doceniać i to tak w praktyce znaczy, że musisz zdecydować, czy twoją rolą jest reprezentowanie zespołu i dbanie o zespół, czy twoją rolą jest reprezentowanie zarządu i dbanie o zarząd. Ciężko jest połączyć te dwie rzeczy naraz. Czasami trzeba balansować, czasami trzeba chronić zarząd przed programistami, czasami programistów przed zarządem i tak dalej.

Ale masz na myśli zarządzanie sytuacyjne? Czyli że możesz stać jako jedna osoba i w jednej, i w drugiej roli?

Każdy dąży do tego, żeby był zaakceptowany, tak? Na pewno u siebie to zauważyłem, że na pewno ja też lubię, jak ktoś cię poklepie, powie, o, bardzo fajnie, Mareczku, bardzo fajna robota, jesteś fajny, super, super się z tobą pracuje. Dążymy do tej akceptacji i tutaj trzeba się zdecydować czyjej akceptacji my szukamy. Czy chcemy być drapieżnym kotem, który oczekuje szacunku na tym zarządzie – gdzie mimo wszystko emocje i dowcipy nie wchodzą do końca w grę, aczkolwiek postarałem się dowieść, że to nieprawda. Albo jesteśmy kotami na tym okrągłym stole i zachowujemy się jak koty, i w tym wypadku jedyne co możemy od siebie uzyskać i dać sobie, to jest szacunek i respekt, ale trzeba czasami tam zaryczeć. Albo jesteś psem, czyli wszyscy cię lubią, merdasz ogonkiem i ludzie za tobą podążają, jak to każdy pies, po prostu takim stadem. I to są dwie możliwości. Nie możesz być psem wśród kotów, ani kotem wśród psów, bo to zawsze będzie problem. Więc to trzeba dostosować, tak?

No ale jak wybrnąć z tej sytuacji, jeżeli jesteś CTO, czyli de facto w wielu spółkach jesteś członkiem tego zarządu, prawda, a równocześnie, jako CTO, odpowiadasz za jakiś zespół, który też ma swoje prawa. To jak zarządzić tym, czy jesteś na górze, czy na dole?

Wiesz co, to jest tak, że najbardziej niepisanym zadaniem tego CTO, o którym nie piszą w reklamach, to jest to, że trzeba konsumować w miarę niedestrukcyjny sposób strach. Tak w skrócie, jakby można powiedzieć, taki zarząd zawsze mówi do ciebie, o laboga, nie będziemy miliarderami w tym roku, co my zrobimy, co my zrobimy?! No i w tym momencie, to twoja wina! To twoja wina! To twoja wina! Ale pojawiają się problemy czy aspiracje i one budują ten strach, że nie jesteśmy tego w stanie przyjąć. Każdy z nas ma inne ego, każdy z nas ma inne umiejętności wpływania na innych. Ale summa summarum operujemy ze strachem. I to jest normalne. Dlatego to się nazywa venture, dlatego to się nazywa…, te wszystkie terminologie żeglarskie i czasów podbijania świata są bardzo często używane w językach biznesu. A zwłaszcza startupów. Bo w późniejszych etapach, sztuka wojny i tak dalej, już jest bardziej wykorzystana. Ale stricte świat startupowy bardzo korzysta z terminologii żeglarskiej, lotniczej i tak dalej. My chcemy lift, my mamy drive i tak dalej. Te wszystkie słowa są stricte odniesione do tych aspiracji. Summa summarum, jak miałbym teraz sobie wyobrazić siebie pilotującego pierwszy raz odrzutowca ponaddźwiękowego, to na bank miałbym sporo strachu w sobie. I podejrzewam, że byłoby to zdrowe. Strach jest naturalnym elementem takich sytuacji zarządowych, i to jest normalne, tego nie da się uniknąć. Boimy się o swoich pracowników, boimy się o przyszłość, boimy się o finanse, o dotacje, o inwestycje i tak dalej. To jest naturalnie ten strach, który jest motorem rozwojowym w tym wszystkim. Ale strach nie jest narzędziem, które pozwala być kreatywnym. Nie chcemy też wchodzić za bardzo w filozofię – bo tu też sam się z sobą nie zgodzę – ale na pewno programiści budowani w kulturze strachu działają bardzo świetnie na krótki czas, ale na dłuższą metę bardzo szybko się wyczerpują. Przestraszony chomik nie będzie ci nigdy biegał po kołowrotku.

Konsekwentnie nie odpowiadasz na moje pytania, co mi się bardzo podoba. Ale jednak spróbuję to zrozumieć, bo to jest trochę to wyzwanie, które bardzo mnie zaciekawiło, czyli, powiedziałeś, albo stoisz na górze, albo stoisz na dole.

Mhm.

To ty gdzie stoisz? Na górze, czy na dole?

Ja w ogóle chcę być poza tym, decyzją. Nie, ja tu się śmieję. Bo staram się być, mimo wszystko, i tu, i tu. Ale to jest tak, że to nie to, gdzie ty jesteś, ale percepcja, w którym miejscu jesteś, to jest kolejna…

Czyli chodzi o to, żeby jeden zespół uważał, że jesteś z nimi, a drugi, że z nimi?

Tak, po prostu o to chodzi. To jest bardziej dobry glina – zły glina. Chyba bardziej chodzi o to, że będąc wśród kotów, czyli na górze, zachowujesz się jak ktoś z góry. Czyli jak idziesz na spotkanie z VC i tak dalej, założenie koszulki z Iron Mana i klapków różowych nie jest do końca najlepszym punktem rozpoczęcia pierwszego spotkania z takimi ludźmi. Aczkolwiek niektórzy są to w stanie udźwignąć. Więc to nie jest wykluczone. Ale chodzi mi tutaj o sytuację, w której to idzie…

Role playing trochę?

Tak, żeby to po prostu było zdrowe. I wiadomo, jak byś przyszedł z garniturem na halę, na masarnię, to nikt by cię tam nie traktował poważnie. To o to chodzi, żeby być adekwatnie dostosowany do miejsca, w którym jesteś.

Zacząłeś jeszcze o tym temacie sztuki, obcowania ze sztuką. To opowiedz coś o tym więcej. Bo kiedyś mieliśmy okazję wtedy na lotnisku rozmawiać o tym, i trochę ten temat wrócił, wiesz.

W Wilnie, nie?

Dokładnie. I to było bardzo ciekawe. I powiedziałeś, że… Ja to poczułem, że to jest taki pomysł na humanizowanie umysłów ścisłych trochę. Tak to rozumiem. I to o to chodzi?

A to bardzo mi się to podoba, co powiedziałeś. Bo ja mam to szczęście, że naprawdę, tak, no tutaj…, mam szczęście. Mam takie spostrzeżenie, że ta nasza era cyfrowa w końcu wychodzi z okresu średniowiecza. Okres średniowiecza był taki, kiedy cała masa geeków, jak ci zakonnicy w średniowieczu, dłubali te rozwiązania. Oni wypracowali tę filozofię, ale w końcu komputery i to co jesteśmy, w końcu wpuszcza artystów. I tak samo jak popatrzysz na rolę artystów w rozwoju naszej cywilizacji generalnie, tak samo ich wpływ na rozwój naszej branży IT ma ogromne znaczenie. Więc ja chcę patrzeć na tych moich chomików jako na artystów i im bardziej się otworzymy na sztukę, … Każdy programista, taki typowy, jest – teraz nie wiem, czy lewo, czy prawopółkulowy – ale jest stricte ściśle myślącym zwierzęciem. I jedynym sposobem, jaki pozwala tę ścisłą część wzmocnić, jest robienie czegoś innego. I im częściej wymuszasz na sobie, we miarę bezpieczny sposób, inne zachowanie i zmuszasz…, zaczynasz trenować drugą rękę…Taką praktyczną rzeczą jest też – mówimy o sztuce, teraz ci będę mówił o ping pongu. Przez długi czas się ze mnie śmieli, że jestem właśnie chef table officer, table tenis oficer. Tak, na przykład ping pong był rewelacyjnym sposobem. W jednej firmie, w której pracowałem, była cała masa fascynatów ping ponga i to był znowu kolejny punkt odniesienia. Niestety, w obecnym biurze nie mamy stołu ping pongowego, mamy balkon do palenia, ale w poprzednim miejscu mieliśmy duży stół ping pongowy, i w momencie, w którym zaczęli wszyscy ze sobą grać, zaczęli grać ze sobą w parach, zaczęli uczyć się komunikować ze sobą, po prostu to jest trening, tak? I im więcej trenujesz swój umysł w rzeczach nieprogramistycznych, niematematycznych, niepraktycznych, tym więcej masz potem siły i masz porównanie do tego… To się zwraca po prostu. Jak szukam programistów, to takich, którzy tańczą, którzy znają przynajmniej 10 różnych winiarni albo whiskey’arni, cokolwiek, którzy pokazują mi to, że mają życie poza komputerami. Co nie zmienia faktu, że chomiki, które są 100-procentowymi geekami, wręcz do takiego poziomu, że wyglądają jak roboty i są odklejeni od rzeczywistości, też to ma swoją wartość. Ale tych jest mniej, to już jest w ogóle diament, taki prawdziwy hardcore’owy geek i to już obsługa tego jest wyższą szkołą jazdy i to już jest poziom Wiedźmina, już nie hodowcy chomika. Więc szukanie programistów, którzy traktują swoje programowanie jako pracę, jak normalną pracę. Kiedyś się chodziło do drewutni i cięło drewno. Tak samo szukanie programistów, którzy po prostu przychodzą do pracy, robią swoje, zaczynają o 8:00, kończą o 7:00 i dowożą swoją pracę, jest ważniejsze niż szukanie supergenialnych specjalistów, którzy obiecują ci, że naprawią świat w 12 godzin. I pewno są to w stanie dowieźć, tylko że nikt nie traktuje takich deklaracji na poważnie.

Okej, czyli humanizujemy, humanizujemy umysły ścisłe.

Albo geekujemy otwarte. Widzę po swoim synu i jego rówieśnikach, że ta młodzież, która teraz idzie, jest zupełnie inna niż nasza. Już nawet takie smutne statystyki, jak fakt, że nie nadużywają alkoholu, nie palą papierosów, nie popełniają głupot. Te wszystkie klasyczne nastoletnie zachowania znikają. Im więcej mam okazji rozmawiać z 12-13-latkami, widzę że to się dzieje. Komputery, humanizacja tego już istnieje, to już przestało być coś wyjątkowego. Tylko my takie stare dwa dziadki już wspominamy sobie te dobre czasy, o, jak to było, jak trzeba było 50 dyskietek wsadzić, żeby sobie pograć w Cywilizację, czy cokolwiek. Więc to se już ne wrati, tak? To to się już dzieje, tak? Teraz tylko trzeba wykorzystać swoją przewagę doświadczenia. Zawsze się zarabia na młodszych, zawsze młodsi pracują na starszych, to od wieków, wieków, wieków zawsze tak było. Ten mechanizm się nie zmienił i trzeba go po prostu zaakceptować. Mi się wydaje, że już wychodzimy z tego średniowiecza komercjalizmu i wchodzimy w okres renesansu, więc każdego dnia widzę coraz fajniejsze inicjatywy, coraz bardziej fascynujące i coraz bardziej przerastające moje pojęcie. I to jest piękne, nie?

Mieszkasz od wielu lat w Londynie, przyleciałeś tutaj dzisiaj, żebyśmy pogadali i pewnie jakieś parę innych spraw załatwisz. Więc tam zbudowałeś rodzinę, tak, tam mieszkacie.

Zrobiłem.

Made in London, dokładnie.

W Bristolu dokładnie.

Made in Bristol, okej.

Tak.

Powiedz, jakim jesteś człowiekiem… Może to jest trudne pytanie, ale jakim jesteś człowiekiem w życiu jakby prywatnym? Jakie masz zajawki? Jakie rzeczy… Trochę mówiłeś o jedzeniu, o winie, wychwyciłem. Kim jesteś, kiedy nie mówisz o tematach związanych z pracą?

Jestem mega upierdliwym człowiekiem , czerpiącym przyjemność z rzeczy, które dla innych są niezrozumiałe. Życie ze mną to jest w ogóle ciężka sprawa. Nie wiem, kiedy pokryję wszystkie straty wyrządzone przeze mnie.

Co masz na myśli?

Jak cały czas powtarzam, mam ogromne szczęście przez cały czas do ludzi. Moja żona, i mój syn, są tylko kolejnym dowodem na to. Mam to szczęście, że mam rodzinę, która jest wyrozumiała na tyle i pozwala mi na te moje wszystkie wojaże, bo mimo wszystko spędzam w samolocie bardzo dużo czasu, cały czas podróżuję. Zawsze chciałem jednak nie musieć rozdzielać tego. Oczywiście to są różne aspekty, ale pamiętam jak swojego syna młodego brałem ze sobą na spotkania biznesowe i tak dalej. W chwili obecnej jestem strasznie z niego dumny, ponieważ zadaje mi pytania, chce oglądać term-sheety, chce oglądać umowy, ciekawi go to. Staram się być autentyczny. Wiadomo, jak każdy z nas mam swoje słabości i tak dalej, ale ostatnimi czasy zwłaszcza, staję się takim bardziej kosmitą, świadomym. Im bardziej kwestionuję to co widzę, im bardziej nadaję temu…, nie boję się nadać temu konkretnej etykiety i działam w wyniku tej etykiety, tym lepiej mi się zasypia. I tym bardziej mam poczucie, że nie marnuję czasu, życia.

Kim jest kosmita świadomy?

Wszyscy jesteśmy kosmitami, a świadomi kiedyś będziemy. Kim jest kosmita świadomy? Moim zdaniem pogodzony. Ostatnio gadałem z kolegę i doszedłem do takiej obserwacji, że jesteśmy na tym momencie koronawirusa i tak dalej, i tak dalej – nie chciałbym tutaj do samego tematu się odnosić – ale to mnie zainspirowało do stwierdzenia, że w sumie od dłuższego czasu żyję w taki sposób, jak zawsze chciałem żyć: jakbym dostał informację, że za 12 godzin będzie koniec świata. Więc to jest fajne, tak? To lubię, to mi się podoba. I to stwierdzenie, że żyję tak, jak bym chciał żyć przed apokalipsą… Raczej nie mam żadnych newsów na temat apokalipsy, to tylko bardziej kontekst jest taki, ale takie dostosowanie do tego, że mamy tu i teraz, te klasyczne, proste stwierdzenia, są istotne. Jeżeli, wiadomo, mamy problemy, nie wszystko idzie tak jak chcemy, ból, wrzaski i to się wszystko pojawia, są problemy, ale zaakceptowanie tego co jest. Kiedyś mi kolega powiedział w Anglii, Marek, to nie jest twoja wina, że nie umiesz mówić po angielsku. I to była bardzo cenna informacja. W chwili obecnej staram się być jak najbardziej upierdliwy. Mam taką zasadę, że jak ktoś jest dla mnie miły, staram się być dwa razy milszy, nie zawsze mi to wychodzi, ale jak jesteś dla mnie niemiły, albo dla kogoś dla mnie ważnego, to wtedy idę na rekord. No i to taka…

Możesz podać jakiś przykład?

Uuu… Oj! Można by godzinami opowiadać. Na przykład mieszkam koło biura jednego z polityków partii rządzącej, tak? Nie wskazywania który, bo to nie o to chodzi. I mamy mało miejsca do parkowania koło siebie i każdego dnia konsekwentnie znikają miejsca parkingowe. Jest taki problem. Niestety, jeden z tych panów ministrów ma swoją świtę, która zostawia samochód dosłownie na chodniku, z nieposzanowaniem jakichkolwiek praw. Prawdę mówiąc, gdyby nie był to samochód polityka, bym to olał po prostu praktycznie, jak dobry sąsiad, ale wierzę mocno w to…, wierzę w prawo generalnie, że to jest dobry wynalazek. No i schodzi pan oficer ochraniający nieobecnego wtedy pana ministra, a ja mówię do niego, że ja bardzo pana przepraszam, ale dzwonię po straż miejską, straż miejska nie przyjeżdża, nie ma pan tu prawa parkować, nie ma tu pan prawa stać, nie ma tutaj pana ministra, więc jeżeli nie ma tego pana… Bo jakby pan minister tutaj był, mówię, to nie ma sprawy, jeszcze wam przyniosę i ciasteczko, i herbatkę, i kawkę, i szybkę umyję, i popilnuję, żeby nikt nie zarysował. Ale panowie jesteście tutaj jako… mówię, dlaczego tu stoicie, nie macie prawa? A on mówi, że wykonujemy obowiązki służbowe. Ja mówię, no wie pan, bardzo ciężko mi to jest ustalić, ale mówię wprost, proszę pana, jeżeli wykonuje pan obowiązki służbowe, ma pan tu takie dwa niebieskie światełka, które się nazywają…, nie wiem jak to się nazywa w sumie, po prostu io-io, to niech pan to io-io włączy i niech pan wykonuje swoje obowiązki, jak mówię, z chęcią zaproponuję panu kawę. On jakoś odburknął na mnie nieładnie, i to był już ten moment, w którym przegiął. I zrobiłem zdjęcie, napisałem list do pana ministra, napisałem list do Służby Ochrony Państwa i tak dalej. Dostałem odpowiedzi, oczywiście takie, jakie one były, ale od tamtego czasu samochód się już nie pojawia. Rozumiem to, że oni chcieli tam parkować, rozumiem to, że nie mieli prawa, tylko chodzi po prostu o to, że jeżeli ktoś, kto nas reprezentuje, nie przestrzega tego prawa, to dlaczego ja mam go przestrzegać? Tak samo, jeżeli nie przestrzegamy swoich zasad, obojętnie jakie one są, bo to… Wiem, że polityka jest trudnym tematem, i zawsze wychodzę z założenia, że rozumiem, że na świecie są poglądy i są problemy, których nie jesteśmy w stanie rozdzielić, są trudne tematy, w których jedyne co jestem w stanie powiedzieć bezpiecznie, to jest to, że nie chciałbym podejmować decyzji w tym temacie, tak? I te problemy na zawsze będą dzieliły, tak? I tutaj tylko doświadczenie tragiczne lub mniej tragiczne jest w stanie zmienić tę pozycję, ale dla mnie to jest naturalne. Ja to akceptuję. Tylko ja nie akceptuję profesjonalnej po prostu egzekucji tego, na co się umówiliśmy. To mnie zawsze irytuje. Spoko, mamy takie pomysły, róbmy, taka jest wola większości i tak sobie realizujemy. To jest piękne. Z niektórymi się poglądami zgadzam, nie zgadzam, normalnie, rozmawiajmy sobie o tym. Ale w momencie, w którym ktoś nie dostosowuje się do zasad, które sam stworzył, to jestem bezwzględny. I to jestem wręcz arogancki, po prostu się cieszę jak mały dzieciak, że złapałem ciebie tutaj, Grzesiu, tu masz swoje zasady, mówisz, że zdrowo działamy, a tu proszę, proszę, proszę… I takie podkreślanie tego. I to jest bardzo trudne, żeby to zrobić w taki sposób, żeby nie dostać w zęby. Bo to nie o to chodzi, żeby kogoś poniżać, nie o to chodzi, żeby się wywyższać, tylko o to, żeby rozwiązać problem, żeby faktycznie to zrozumieć, dać etykietę temu, co jest moim problemem, dlaczego mnie to wkurza. I my często nie wiemy co nas wkurza i nazwanie ośrodka tego strachu, tego zdenerwowania, jest ważne. I im szybciej to zrozumiemy, tym szybciej – jak każda inteligentna osoba – jesteś w stanie to rozwiązać. Każdy z nas jest to w stanie rozwiązać, tylko nie można siebie oszukiwać, nie?

Tak jak mówiłem, moglibyśmy tu pewnie rozmawiać i rozmawiać. Jakie słowa na zakończenie chciałbyś jeszcze dodać? Bo ja się czuję, bardzo usatysfakcjonowany tą rozmową, myślę, że słuchacze też, ale pewnie jest coś, czego jak nie wypowiesz, to nie wyjdziesz spokojny. Mamy jeszcze 3 minuty, więc opowiedz coś.

Co jest na obiad?

Zaraz się dowiesz, to będzie niespodzianka.

Wiesz co, właściwie to jest ostatnie 3 minuty… Oglądajcie… Znaczy, po prostu żyjmy, ludzie, ludzie, żyjmy, kwestionujmy, nie bójmy się zadawać pytań, nie bójmy się rozmawiać, miejmy otwarte oczy, próbujmy, nie poddawajmy się, nie bądźmy przekonani, że wiemy wszystko. Ale to takie… Nawet tak to trochę na siłę wyprodukowałem, to mówiąc. Aha, jesteśmy na podcaście, to tu trzeba mówić, i proszę bardzo zasubskrybować gregalbrecht.io, przycisk „Lubię” i „Subskrybuję”. Tak, to miałem powiedzieć, żeby było spokojnie, ale ty to mówisz lepiej.

Dzięki. Wreszcie ktoś to powiedział, czekałem tyle odcinków na to.

Przygotowywałem się mocno, tak.

Super. Marek, naprawdę bardzo ci dziękuję za to, że podjąłeś ten wysiłek, przyszedłeś na piechotę z Okęcia tutaj, jest to dobrych kilka kilometrów, a najpierw wsiadłeś pewnie o jakiejś chorej porze do samolotu żeby przylecieć. Ale jestem przekonany, że słuchacze bardzo to docenią i niesamowicie się cieszę, że udało mi się ciebie wmanipulować w to, żebyś tutaj się pojawił i poopowiadał.

– Na własną odpowiedzialność. Na własną odpowiedzialność, Grzesiu. Ale dziękuję, było miło tutaj przyjechać. No i co jest na obiad.

Dobra. No to dzięki, Marek, w takim razie.

Dzięki. Hej.

Marek Wawro – Azimo: od rodzinnej hodowli chomików do budowy globalnych fin-techów:

Udostępnij:
Podcast

Poznaj wiodący podcast dla przedsiębiorców i zarządzających biznesem. Posłuchaj przedsiębiorców, którzy zbudowali biznes od zera. Znajdź odpowiedzi na wyzwania, które trapią liderów – niezależnie od branży.

Newsletter

Zainwestuj 5 minut w tygodniu, by osiągać więcej.

Dołącz bezpłatnie do tysięcy przedsiębiorców i zarządzających biznesem w społeczności Business Unlimited.

Zobacz także

Chcesz być na bieżąco?

Zapisz się na nasz newsletter