Tam, gdzie inni się poddają, on widzi możliwości. Zabytkowe ruiny zamienia w miliardowy biznes. Bez biznesplanu, bez komputera, ale z optymizmem, ciekawością i upartością – Władysław Grochowski, Arche.
Łączy biznes z misją społeczną. Daje szansę bezdomnym i więźniom. Zatrudnia osoby z niepełnosprawnościami. Relacje i pasję ceni wyżej niż pieniądze.
Gościem Greg Albrecht Podcast jest Władysław Grochowski – superoptymista, pustelnik, niepokorny przedsiębiorca. Założyciel i prezes Grupy Arche, znanej z rewitalizacji zabytkowych obiektów i tworzenia hoteli z duszą.
Z odcinka dowiesz się:
▫️Jak zbudować miliardowy biznes na tym, co innym się nie opłaca
▫️Dlaczego warto dawać szansę ludziom, których inni wykluczają
▫️Jak działać bez FOMO i bez Excela i odnosić sukcesy
▫️Jak odważnie podejmować decyzje w niepewnych czasach
▫️Co z perspektywy 72-letniego miliardera naprawdę liczy się w biznesie
🎙️Zapraszam do #320 odcinka Greg Albrecht Podcast.

Partnerzy Greg Albrecht Podcast:
Formeds – Odbierz 20% rabatu na suplementy formeds z kodem GREG20. Popraw swoją wydajność, formę i samopoczucie z pomocą wysokiej klasy polskich produktów ze 100% czystym składem, optymalnymi dawkami składników aktywnych i jakości potwierdzonej przez niezależne laboratoria.
Wspierając naszych partnerów, wspierasz rozwój podcastu!
Transkrypcja:
(Transkrypcja jest generowana automatycznie, może zawierać drobne błędy)
Greg Albrecht: Dziś w Greg Albrecht Podcast gości Władysław Grochowski, twórca firmy Arche, która specjalizuje się w nabywaniu, odnawianiu oraz wprowadzaniu nowego życia w niesamowite nieruchomości. Skala przedsiębiorstwa jest ogromna. Donosi się, że wycena spółki sięga nawet miliarda złotych. W internecie można również przeczytać interesujące historie dotyczące założyciela, na przykład o tym, że nie używa telefonu komórkowego i nie pisze maili.
Poszukamy odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się ten niezwykły sukces.
Dzień dobry.
Władysław Grochowski: Dzień dobry, witam optymistycznie.
Greg Albrecht: Bardzo mi miło, dziękuję, że możemy się spotkać i porozmawiać. Tak jak wspomniałem przed naszym nagraniem, przedsiębiorcy są różni, każdy jest zupełnie inny, ponieważ nie ma dwóch takich samych osób. Jednak pan w dotychczasowych wywiadach dał się poznać jako osoba bardzo unikalna.
Deklarował pan, że nie używa telefonu, maila ani innych tego typu narzędzi. Jak to wygląda w praktyce?
Władysław Grochowski: Myślę, że to ciekawe, iż każda osoba jest inna, podobnie jak każdy przedsiębiorca. Ja używam telefonu, jednak jest on dla mnie trochę dziwny. Czasami ktoś do mnie zadzwoni, czasem ja czegoś potrzebuję, ale generalnie nie zawraca mi to głowy.
Uważam, że powtarzanie czy naśladowanie kogoś jest mało interesujące. Życie samo w sobie jest zdecydowanie ciekawsze. Myślę też, że bycie kreatywnym i posiadanie wpływu na coś jest bardzo interesujące.
W przeciwnym razie jakoś tak współczuję.
Greg Albrecht: Współczuję osobom, które nie szukają tego elementu kreatywnego, a jedynie próbują naśladować.
Władysław Grochowski: Tak, no i ile można. Lepiej być sobą przede wszystkim, odnaleźć siebie, bo tak można się czasem pogubić.
To jest ciekawe — może znalezienie swojej drogi albo często wywrócenie stolika, pójście pod prąd, zdecydowanie jest ciekawsze. Okazuje się, że mamy tak olbrzymi potencjał, jeśli w sobie poszukamy.
Oczywiście to są lata, ale próbowanie, próbowanie, uczenie się i doświadczanie samemu zdecydowanie daje więcej radości.
Greg Albrecht: Jak właśnie iść swoją ścieżką, nie oglądając się nadmiernie na innych, i jednocześnie utrzymywać w sobie pewność, że ta droga nas dokądś doprowadzi?
Bo jeżeli jesteśmy na początku tej drogi, zdarzają się takie momenty w życiu przedsiębiorcy, kiedy zaczyna wątpić, czy przypadkiem nie jest całkowitym wariatem, oderwanym od rzeczywistości, i czy jego przedsięwzięcia w ogóle mogą się powieść.
Jak w takich momentach, jak pan wspomina swoje pierwsze doświadczenia przedsiębiorcze, pan dbał o to, żeby utrzymać pewność, że ta droga do pana dokądś doprowadzi?
Władysław Grochowski: A ja nie dbałem wcale i nie wiedziałem, do czego doprowadzi mnie to miejsce. Absolutnie nie interesowało mnie w danym dniu, co robię w rzeczywistości, czy to jest ciekawe, czy ma jakiś sens — i nic więcej. Poddawałem się temu, co przynosił mi los czy opatrzność.
Myślę, że to był czysty przypadek, trochę szczęścia, może jeszcze czegoś innego. Często, gdy dużo myślimy i mamy wiele wątpliwości, trudno podjąć decyzję. A ja poszedłem na głęboką wodę, podjąłem szybkie decyzje i tyle. Pewnie nigdy bym tego nie spróbował, gdybym się zastanawiał albo pytał.
Miałem wiele takich projektów, które wydawały się zupełnie niemożliwe, a okazuje się, że jednak są ciekawe. I to jest właśnie ciekawe.
Greg Albrecht: To jest niesamowite, ponieważ każdy szuka jakiejś odpowiedzi, jak może uprościć swoją drogę. A jednocześnie mówi Pan o projektach, które były niemożliwe.
Jaki był projekt, który, sięgając pamięcią, był dla Pana najbardziej niemożliwy? Co wydawało się zupełnym szaleństwem, być może wiązało się z wieloma wyzwaniami, a mimo to na końcu funkcjonuje?
Władysław Grochowski: Najbardziej pewnie takim miejscem jest Cukrownia Żnin, gdzie absolutnie nie miałem ani jednej osoby. Mój brat nie rozmawiał ze mną prawie pół roku. Myślał, że firma już będzie bankrutem, podobnie jak księgowa. Banki najpierw się przymierzały, później został jeden, ale w końcu analitykom nic nie wychodziło.
To niemożliwe. Najlepszy projekt, teraz najlepsze wyniki, stopa zwrotu około 17% — to naprawdę imponujące w hotelarstwie, dużo lepiej niż w Warszawie. Czasem trzeba być wariatem, postawić się, ale ja na szczęście nie liczyłem, nie czytałem biznesplanu, tylko wiedziałem, że trzeba to zrobić i mieć trochę szczęścia. Dlatego jestem zadowolony z tego. Spokojnie śpię, nie wchodzę w żadne układy.
Cieszę się po prostu. Później pojawiły się kolejne projekty. Gdybym nie spróbował, to kolejne projekty też wydawałyby się niemożliwe, zupełnie miejsce wstydu. Papiernia Królewska w Konstancinie, wcześniej z Nowego Jorku, z Izraela i różne firmy — to po światowych agencjach chodziło, żeby to kupić. Nie sądziłem, że to możliwe. Teraz bardzo intensywnie pracujemy, prace postępują.
Albo elektrociepłownia Szombierki w Bytomiu — to, co normalnie nie ma racji bytu. Okazuje się, że nie ma tam też konkurencji. To znalezienie takiej niszy jest nie do powtórzenia. Takie projekty albo wymagają bardzo długiej pracy, bo są też projektami społecznymi. Że tam można zarabiać pieniądze, innym się nie mieści w głowie. Zarabiamy dobre pieniądze, szybko się rozwijamy.
A tak jak pan mówił, że to spora firma — nie, firma jest na razie niewielka. Dopiero mamy potencjał, jesteśmy na początku drogi, ale jest i będzie. Nie ma wątpliwości, że będzie rosła szybko.
Greg Albrecht: Na początku drogi pewnie większość przedsiębiorców w Polsce chciałaby sobie życzyć takiego startu.
Myślę, że skala przedsięwzięcia jest już jednak inspirująca. Byłem w cukrowni i byłem pod ogromnym wrażeniem odwagi tego projektu oraz jego nieszablonowości. Kiedy przyjechałem, w ogóle nie wiedziałem, co to za miejsce. Miałem jednak okazję trochę pozwiedzać, ponieważ uczestniczyłem tam w wystąpieniu podczas jakiegoś wydarzenia firmowego. Zaproszono mnie, występowałem przy tej okazji, a przy tym zwiedziłem cały obiekt.
Zastanawiałem się naprawdę, skąd biorą się pomysły na takie projekty, gdzie wyszukuje się te perełki i jak to wszystko się dzieje.
Władysław Grochowski: One do mnie same przychodzą codziennie. Dzisiaj też rano — praktycznie nie ma dnia, żeby ktoś z Polski czegoś mi nie zgłosił.
Czasem są to samorządy, czasem oddolne inicjatywy. Ludzie widzą, że coś nie jest odpowiednio zaopiekowane. Tego jest dużo. Jednak tutaj pracuje nad tym ustawą Ministerstwo Kultury. Powołano zespół, który myśmy wywołali, aby to uprościć, ponieważ tracimy bezpowrotnie zabytki i dziedzictwo.
Cieszę się z tego. To oczywiście wymaga pewnego podejścia — trzeba trochę być wariatem. Tak jak pan widział w Żninie, ja nie podglądam nikogo.
Nie jeżdżę po hotelach. Żyję sobie na odludziu, trochę jak pustelnik XXI wieku, z dużym dystansem. Może dlatego nie inspiruję się innymi. To, co mnie ciekawi, staram się przekazać. Interesują mnie dokładnie te klimaty, co było wcześniej i co czas zrobił z danym obiektem. Dajemy mu nowe życie, ale równocześnie przekazujemy te emocje ludziom.
Na tym to polega — na znalezieniu sposobu na zabytki, aby na nich zarabiać. Bo zwykle, powszechnie, ludzie się na tym przeliczają i można zainwestować dużo pieniędzy, a jeszcze zabytek zepsuć, jeśli się go całkowicie odnowi. Wtedy staje się sztuczną kopią. Nie dziwię się, że tamte obiekty, mimo dużych nakładów finansowych, nie przynoszą zysków.
U nas, tak jak pan był pod wrażeniem i wszyscy kolejno do nas przyjeżdżają, także Niemcy próbowali — mają podobne obiekty. Czasem miasta nie wiedzą, co z nimi zrobić. Trafiają do nas nawet ludzie z Włoch, gdzie mają zatrzęsienie zabytków, a także z Czech, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii — tamte miejsca są bardziej rozpoznawalne. Ale, jak mówię, znaleźliśmy swoją niszę.
Greg Albrecht: Jakie są te magiczne składniki tego, jak wy to robicie, że to działa, że to zarabia, że to funkcjonuje dobrze? Bo rzeczywiście znam osoby, które inwestowały w obiekty zabytkowe z mniejszym rozmachem. Zazwyczaj mówią: „No tak, przyszedł konserwator i mieliśmy taki kawałek podestu wymienić”. I to kosztowało 200 tysięcy — taki mały kamyczek, dlatego że kazał nam konserwator to wymienić. A to jakiś marmur, który musieliśmy przywieźć skądś.
Okazuje się, że wszystkie biznesplany po prostu legły w gruzach. To jak to się robi, że to działa?
Władysław Grochowski: To znaczy, ja jestem niepokorny. Postawiłem się konserwatorom tutaj, bo oni chcieli oczywiście robić jakieś analizy, jak powrót do tej pierwotnej wersji opracowania. Powiedziałem, że mnie to nie interesuje.
Mam jakby tworzywo, mam pewną tkankę i ja dokładam swoje. Tam nie psuję, może ktoś ma inną filozofię, jeszcze wróci, ale nie popsuliśmy. Także już chociażby na tym oszczędzam. A tak by prowadzili miesiącami czy latami i różni tam kolejno zarabiają.
Odtwarzanie? No bez sensu. Ale to trochę trwało. Na szczęście teraz akceptują nas konserwatorzy i współpraca dobrze wygląda. Mieliśmy szczęście do niektórych w Łodzi, jak robiliśmy po fabryce papierosów. Był jeden budynek w połowie wypalony i pozwolił nam konserwator odbudować go już nowocześnie. Powstał też taki charakterystyczny budynek.
Łączymy nowe z tym starym, dobre wzornictwo. Staramy się, żeby było porządnie, ale nie będziemy naśladować czy coś tam odtwarzać. To nie.
Greg Albrecht: No, nadajecie życie obiektom, które w innym wypadku zamieniłyby się w ruiny całkowite. Taka jest prawda. Alternatywą jest prawdopodobnie całkowita ruinacja.
Więc też macie silne argumenty do tego, żeby powiedzieć: zrobimy to w ten sposób, żeby to żyło, żeby ludzie mogli z tego żyć i korzystać.
Władysław Grochowski: Tak, Cukrownia Żnin była już podzielona na działki. Polska Spółka Cukrowa wielokrotnie nie mogła ich sprzedać na przetargach. Wtedy teren ten nie był jeszcze wpisany do rejestru zabytków – stało się to dopiero na nasz wniosek. Inwestorzy chcieli to zburzyć i na tym skończyłaby się cała historia. Tymczasem całe rodziny żyły tam od pokoleń, związane z Żninem.
Pracowali, uprawiali buraki. A teraz, gdy znowu pracują, utożsamiają się z tym miejscem. Młodzi ludzie wracają. Tak jak pan wrócił do Polski, tak wracają do Żnina z Europy. Związani z tym miejscem, budują mieszkania czy domy. To dla mnie ciekawe, że gdzieś w Polsce powiatowej można ludzi zmotywować i dać im szansę. Oni zawsze wyjeżdżali i nie czuli, że tutaj nic nie ma. Wręcz przeciwnie – mają ogromne możliwości, tylko muszą spojrzeć na to inaczej.
Szczególnie teraz, gdy myślę, że usługi turystyczne i rekreacyjne są bardzo potrzebne. To powrót do korzeni, kontakt z naturą. Wyjeżdżamy z miast, z biurowców, z betonowych przestrzeni, których mamy dość. Potrzebujemy przede wszystkim bezpośrednich relacji. Po pandemii wiemy, jak ważne jest to w świecie cyfrowym, pełnym sztucznej inteligencji. Potrzebujemy człowieka. Człowiek potrzebuje drugiego człowieka, a właśnie do tego służą hotele.
Greg Albrecht: To jest piękne i łatwo jest zawsze powiedzieć: patrzymy na dzieło. Chociaż mówi pan, że to dopiero początek tego dzieła, można powiedzieć, że to już jest dzieło, które widać. To już nie jest puste płótno, to już jest coś namalowane i to widać. Ale kiedyś to było puste płótno.
Czy kiedy pan zaczynał, miał pan koncepcję, że zrobi coś na tak ogromną skalę, czy po prostu złapał się za jeden projekt, który pana zaciekawił i poszło przez przypadek?
Władysław Grochowski: A nie, ja miałem marzenie o jednym projekcie. Dobrze, że one wcześniej nie wyszły — tam w odbudowaniu czy jak w remontowaniu jakiegoś dworu, może pałacyku. To już od razu po studiach, za głębokiej komuny. Znaczy, ja wprawdzie studiów nie skończyłem. Nigdy — szkoły firmowe dobrze mnie wyrzuciły przed dyplomem, bo pewnie by mnie już nie było.
A dlaczego wyrzucili? A wyrzucili, bo byłem niepokorny też. Także miałem indywidualny tok studiów i nie chciałem się zapisać do partii, bo mi tam przyszli. A miałem poglądy też na ciebie i wtedy, i ogólnie wielokrotnie różne grupy mnie wyrzucały. I zawsze dobrze na tym wychodziłem. Byłem wójtem dwie kadencje, z przygodami, też mnie wyrzucali, zwalniali — bardzo dobrze. W spółce też wszyscy, jakby, bo spółka miała wielu właścicieli, mnie zawiesili, próbowali już sami interes robić. Dostali pieniądze dużo, ale i tak małe później się okazało.
A radni, jak mnie to jeszcze była pierwsza i druga kadencja, jak mnie odwołali, bo z nimi interesów też nie robiłem, bo to każdy tam radny myślał, a to mu zatrudnia, a to coś — po to nierzadko do polityki czy do samorządu się idzie.
A ja nie. I się zmówili, ale później ani jednego radnego nie wybrali w kolejnej kadencji mieszkańcy. Także gdzieś demokracja zadziałała i bardzo dobrze. Ja już później nie chciałem kolejnej kadencji być, ale to namawiali żonę, sąsiednie gminy przyjechali. I tak się zgodziłem jeszcze na jedną kadencję, już spółkę miałem, zgodziłem się, ale już pieniędzy nie brałem, także wtedy tylko jeden dzień w tygodniu pracowałem.
Także ja potrafię sobie nieźle, nieźle radzić, jakby organizacyjnie, bo teraz też w firmie to tak trzy, maksymalnie cztery dni w tygodniu jestem, także nie zawracam ludziom głowy, staram się ludzi dobierać i to siła jest w ludziach, jakby, żeby tę filozofię rozumieli i tyle.
Greg Albrecht: To, jak pan pracuje, jak pan pracuje te trzy dni, bardzo mnie ciekawi. Chciałbym wiedzieć, jak wygląda dzień pracy. Co pan robi dzisiaj na tym etapie, mając tak wspaniały zespół?
Myślę, że wyobrażam sobie, iż pan ze swoją niepokorną naturą zawsze ma wiele swoich pomysłów i swojej perspektywy. Jestem więc ciekaw, jak wygląda ta praca w praktyce.
Władysław Grochowski: Nie no, staram się kierunkowo, jakby uczę się cały czas i staram się pewne sprawy kierunkowo przekazywać ludziom, jakby dobierać ich, ale też oni się uczą. Staram się im nie przeszkadzać, kiedy popełniają błędy, żeby nauczyli się sami decydować. To jest dla mnie podstawa — brać odpowiedzialność za swoje decyzje.
Oczywiście staram się nikogo nie łamać, bo albo rozumiemy ten kierunek, filozofię, to, co robimy, z wielu organizacji. Każda jest inna, każda wypracowuje swoją własną drogę. Na szczęście nie mamy problemów z ludźmi — bardzo dużo jest chętnych do pracy, szczególnie dyrektorów. Mam jeszcze jakiś maleńki wpływ przy wyborze dyrektorów czy kierowników projektów, ale też mnie tam przygotowują.
Greg Albrecht: Czyli co? Nic pan tak naprawdę nie robi.
Władysław Grochowski: Nie no, tylko może nowe zakupy — to jeszcze tak, bo tego kupujemy sporo, tych projektów. Nie wiem, z20 mamy chyba na stanie w różnym fazie budowy czy tych procedur, także tego trochę jest.
Jeszcze przy decyzjach o zakupie to jeszcze jestem.
Greg Albrecht: Co jest takiego, co pana wtrzyma w tym żarze doświadczania?
Bo jak czytałem, to założył pan firmę w 1991 roku, a więc za chwilę będzie 35 lat. Można powiedzieć, że już troszeczkę pan w tym biznesie działa. Skala jest też duża.
Jakie rzeczy pana dzisiaj napędzają w tym codziennym powracaniu, spotykaniu się z ludźmi, oglądaniu obiektów?
Władysław Grochowski: Nie, no nudów nie ma w naszej organizacji, to myślę, że to jest ciekawe. I tutaj myślę, że to samo dotyczy pracowników zespołów. Właśnie cieszę się, jeżeli kierownicy projektów, załóżmy z Gdańska, kierownik ma teraz Szombierki Bytom, jeździ przez całą Polskę, ale to jest ktoś, kto wcześniej robił w Żylinie z dużym doświadczeniem.
Oni się cieszą. Moi podwykonawcy, fizyczni pracownicy, gdzieś brygady, dzwoni taki Tadeusz i mówi: „Ale projekt! Żyć Czemu się trafił, który robił we Włoszech, kiedyś budował po całej Europie.” A to jest katedra industrialna, absolutnie to jest dopiero tam człowiek, to jest taki maleński przy tym.
A w swoim czasie to kobiety wybudowały w czasie pierwszej wojny światowej. Także to jest prawdopodobnie najwięcej cedieł w jednym budynku. To jest w ogóle niesamowite, a też ciekawa historia, bo to jest jakby ciągłość takiego na Śląsku znanego przedsiębiorcy Karola Goduli, który był Polakiem i który w ciągu jednego życia miał dwadzieścia parę chyba kopalni, chud, cynku i co tylko. A że zaczął bardzo ciekawie, także wtedy też zdarzali się bardzo ciekawi ludzie. On pierwszą pracę podjął u jakiegoś tam właściciela ziemskiego na majątku, który miał straty. I on dopiero zgodził się bez wynagrodzenia, dopiero z zysków jakby swoją tę firmę wyprowadził. To tak, że później mu kolejne przekazywał do zarządzania jakieś udziały, ale nie podobało się to jego konkurencji. Tam gdzieś go złapali i go oszpecili, łącznie z wykastrowaniem. Także on żony nigdy nie miał. Przekazał to sierocie sześcioletniej, Joannie Gryzik, która jeszcze wielokrotnie powiększyła ten majątek. I między innymi to ona, jakby już ktoś inny wybudował, ale to jej inicjatywa była budowa wtedy tej fabryki. To miała być fabryka prochu ogólnie i taka specjalna konstrukcja. Wojna się skończyła i później zmienili to na elektrownię, a później na elektrociepłownię.
Także ciekawe historie są. Wtedy było o tyle ciekawie, że zwykle decyzje były krótkie, szybkie. Często takie obiekty olbrzymie budowało się rok, czasem parę miesięcy, półtora roku. To wszystko było takie olbrzymie. Byli specjaliści od odbudowy, załóżmy, kościołów, czy chud, czy kopalń, czy jak. Parę rysunków i wystarczało. Także to było niesamowite.
Greg Albrecht: Mam prośbę: zasubskrybuj teraz ten podcast, a dzięki temu będziemy mogli dalej rozwijać ten kanał.
To, co pan mówi, tak mnie inspiruje tym, że jest jakaś mądrość przeszłości, która być może też eroduje, której dzisiaj nie doświadczamy. Być może dzisiaj niektóre rzeczy, w taki sposób, w jaki czasem pracujemy, są tak naprawdę bardziej skomplikowane, niż muszą być.
Jeżeli mówi pan, że można było coś zbudować w tak prosty sposób, to dlaczego dzisiaj to komplikujemy?
Władysław Grochowski: A to już tak mamy. Widocznie tak, jak komputery wynaleźliśmy. Kiedyś akty notarialne pisało się ręcznie, a później na maszynie — góra kilka stron, a teraz to razem za łącznikami.
To może ze sto stron. Także pracy nam nie zabraknie. Kiedyś biurokracji było bardzo, bardzo mało. Teraz sobie tak to regulujemy. Mówimy, że jak będzie sztuczna inteligencja, to iluś pracowników będzie zwolnionych, szczególnie biurowych w urzędach. Ale to nieprawda. Nie sądzę — jeszcze bardziej sobie skomplikujemy.
Greg Albrecht: Żeby każdy człowiek miał pracę.
Władysław Grochowski: No, to jest z nami dziwnie. Powiem przypadek, też taki miałem chyba z rok temu, a ja mieszkam tak na odludziu. Po jakiejś burzy czy po czymś była awaria prądu. Kiedyś dzwoniłem do tego i od razu ktoś odbierał – nie ma prądu. A teraz jestem 60. i któryś w kolejce.
Jakiś bot mi mówi: „Nie”. Ja czekałem przeszło godzinę, bo sobie tam ułatwili, nie? Także to strasznie sobie komplikujemy ten świat. Tylko straciliśmy człowieka. W tym wszystkim człowiek jest zagubiony, generalnie.
Coraz więcej ludzi jest wykluczonych, nie radzi sobie i myślę, że tych problemów nie rozwiązaliśmy. Czy wojny, czy głód, różne niszczenie środowiska, mury na granicy – nas nie rozwiążą problemów. Jeżeli gdzieś tam… Ja znam historię z Czadu, bo tam szkołę wybudowaliśmy w swoim czasie w Busso. Tam jezioro wyschło praktycznie, ludzie są głodni, aby przeżyć.
I co oni mają? Jakie wyjście z niektórych krajów? Także nie może tak być, że tutaj ci bogaci stawiają mury i my jesteśmy lepsi, mądrzejsi, a tamci – no niestety. A kolonializm? Trzeba się uderzyć w piersi. No to jednak trochę. A tam niewiele potrzeba, żeby ludzie nauczyli się gdzieś sprawczości, pracy. Ludzie ogólnie chcą pracować, chyba że ich zepsujemy i damy im gotowe.
No tu, w populizmie, to niestety tak. Albo jak psujemy uchodźców – jeżeli ich zamykamy w obozach miesiące, lata bez pracy, no to niestety to jest bez sensu. Praca przede wszystkim. To wiemy, wiemy jakby w organizacji, jak świetnie pracują osoby z niepełnosprawnością w Fundacji Leny Grochowskiej, albo więźniowie. Też oni nigdy nie dostali szansy. Bezdomni – a mamy w tej chwili taki projekt „Mieszkania i Praca dla Bezdomnych”, dziesiątka pierwszych od dwóch lat. Pan Czarek, pierwszy nasz jakby człowiek, który dostał szansę. On 29 lat był bezdomnym, cztery razy na odwyku. Urodził się w rodzinie dysfunkcyjnej, w domu dziecka się wychował, nigdy nie dostał szansy, a teraz sobie radzi. Nie pije, pracuje, jest uporządkowany, jest innym, pomaga.
Także to taka rola też jest tych, co dostali więcej. A ten świat… no ja nie wiem. Mam nadzieję, że młodzi ludzie bardziej idealistycznie podchodzą, że gdzieś ten świat dochodzi do ściany. Może się odnajdzie, bo w takich ekstremalnych sytuacjach szukamy jakby sensu.
Greg Albrecht: Jak to mówią, trudne czasy budują twardych ludzi, a dobre czasy – słabych ludzi. Być może jesteśmy teraz w takim miejscu przełomu, z jednego etapu do drugiego.
Tak myślę. Bardzo mnie poruszyło to, co pan powiedział o angażowaniu ludzi, o dawaniu im szansy. O tym, że ludzie chcą pracować, choć często w naszej głowie budujemy wiele stereotypów na temat tego, kto i dlaczego jest leniwy oraz dlaczego się nie nadaje. Łatwo jest kogoś skreślić, ale trudno postawić się na miejscu tej drugiej osoby, szczególnie gdy nam się coś powiodło – bo mieliśmy szczęście, w ten czy inny sposób.
Czy to w loterii genetycznej, urodziliśmy się we właściwym miejscu i czasie, albo po prostu podjęliśmy kilka dobrych decyzji i szczęście nam sprzyjało. Łatwo jest się wtedy odwrócić od innych.
Władysław Grochowski: Łatwo tak w swoich bańkach, w swoich grupach, układach i tak dalej. I już my tacy mądrzy, wyróżnieni się czujemy. No niestety nie. Dlatego mieszkam na wsi, wprawdzie kilometr, ale z tymi ludźmi jestem i jakby to mi dobrze na głowę działa.
Jednak i zresztą dlatego też te projekty wybieramy często. Ta Polska w terenie, taka nieoczywista, zupełnie projekty niemożliwe. Okazuje się, że jest możliwe i nie mamy w tym konkurencji. Jest satysfakcja, że coś dajemy od siebie.
Greg Albrecht: To jest niesamowite, że można faktycznie budować prawdziwy biznes, który działa, w oparciu o rzeczy, które są ważne. Z jednej strony są to wyjątkowe miejsca, z drugiej – angażowanie ludzi.
To nie tylko dobrze brzmi, ponieważ istnieje taki trend w dużych organizacjach, aby czasem opowiadać, czego to one nie robią. Jednak w rzeczywistości jest to tylko naskórkowe, powierzchniowe podejście. A mimo to może to rzeczywiście działać w sposób fundamentalny, tak jak pan opowiada, jak to u was funkcjonuje.
Władysław Grochowski: Można sobie zrobić bal charytatywny raz w roku i fajnie, już nazbieraliśmy swoje, odbębnione, jak to szlachetnie jesteśmy, ale to jednak, myślę, że trochę więcej. Pojawił się taki termin i na świecie funkcjonują przedsiębiorstwa społeczne, że można to łączyć, i myślę, że coraz więcej się ich pojawia.
Ja też czuję to, co mówię, a szczególnie młodzi ludzie dobrze to odbierają na spotkaniach, bo problemów jest bardzo dużo. Na przykład system chce wszystko poustawiać. Dokładnie, tu kolejny przykład: więźniowie, tacy, którzy przesiedzieli, no załóżmy dłużej, 15, 20, 25 lat, wychodzą, a system nie przewidział, co z nimi dalej będzie. Zwykle, jeżeli nie mają porządnej rodziny, która o nich cały czas miała relacje, kontakty i gdzieś się nimi zaopiekowała, to wracają do swojego środowiska i po paru miesiącach narozrabiają. No dobrze, jeśli nie zamordują, tylko coś mniejszego, ale czasem i to się zdarza, różnie.
I znowu do więzienia, do aresztu, sprawa w sądzie. Później nas to kosztuje około 5,5 tysiąca złotych teraz, czy już więcej. My tych więźniów… W tej chwili już dwaj dostali mieszkania, bo to też projekt od niedawna, i pracują świetnie. Ciekawy następny przypadek to osiedle Bobryk, które jest zaraz koło naszej elektroczepowni, Sząbierki w Bytomiu.
To jest miejsce poza systemem wyjęte. Tam, w wieku 12 lat, już nie ma dzieci, które nie biorą narkotyków. To jest zupełnie inna sprawa, państwo wyjęło to miejsce spod kontroli — lepiej tam się nie zapuszczać. Także tam rodzą się dzieci, bo mówimy o dzieciach, a demografia jest dla nas bardzo ważna, co z przyszłością. Tam odpuszczamy. Dzieci już się urodziły, rodzi się ich tam więcej niż przeciętnie. Ale ja znajduję ludzi, którzy są gotowi pracować. Mam tam też kobietę, która podjęła się wejść w to środowisko. Jako ochroniarza zapytałem naszego Szombierek, lektora z Bytomia, czy był na tym osiedlu.
Mówi, że wolałby wejść na sto metrowy komin niż tam. Także ja nie mam problemów z wchodzeniem w takie miejsca i spotykaniem się z tymi ludźmi. Byłem tam. Ich zwyczaje, honor — nie mogę być lepszy, nie mogę się czuć ważniejszy. To jest bardzo, bardzo trudne. Nie mogę też ich uszczęśliwić na siłę. To jest podstawowy błąd, jaki popełniamy, że dajemy. To od nich ma wyjść. To oni mają swoje potrzeby. Oni są wyrzuceni poza system. A to są też normalni ludzie, w miarę normalni.
Greg Albrecht: No, potrzebują, potrzebują czuć się potrzebni.
Władysław Grochowski: Tak, potrzebuję się.
Greg Albrecht: Człowiek potrzebuje czuć się potrzebny.
Władysław Grochowski: Tak, dokładnie. Dokładnie tak. Szacunek należy się każdemu człowiekowi, szczególnie tym, którzy są gdzieś na dole. Niezależnie od jego historii czy przeszłości.
My może nigdy nie znaleźliśmy się w takiej sytuacji, dlatego nie możemy oceniać, a tym bardziej negatywnie.
Greg Albrecht: Powiedział Pan, że jest Pan pustelnikiem. To mnie zaciekawiło. Czy odczuł Pan kiedyś, że być może traci Pan trochę kontakt z rzeczywistością poprzez bycie pustelnikiem, poprzez stronienie od niektórych technologii czy właśnie tę izolację?
O tych mocnych stronach powiedział Pan, że to daje Panu takie uziemienie, kontakt z ludźmi. Ja widzę mnóstwo korzyści z bycia w pewnego rodzaju izolacji i takim kontakcie z rzeczywistością fizyczną, z prawdziwym światem.
Ale jest takie teraz powiedzenie, czy takie sformułowanie FOMO, czyli lęk przed utraceniem jakiejś szansy, kiedy nie jestem w kontakcie, kiedy nie jestem na bieżąco. Miał Pan takie odczucia kiedyś, będąc pustelnikiem, że być może coś Pana omija?
Władysław Grochowski: Nie, absolutnie. Ja do tej pory, gdybym nie musiał tu do firmy przyjeżdżać, to tam przez wiele lat za komunizmu sobie żyłem. Wybrałem to świadomie, bo po studiach — znaczy nieskończonych studiach — mogłem wyjechać do Ameryki. Miałem zaproszenie do tamtego zespołu, a byłem dobrym operatorem, Adama Holendra, ale wybrałem, wróciłem. To była taka emigracja wewnętrzna, jak to tam nazywają, zupełne odludzie.
Ale ten kontakt z naturą, myślę, że jest ciekawszy. Jeżeli sobie popracuję dzień czy dwa dni w tygodniu fizycznie, to mi głowa odpoczywa. Ale też z pewnym dystansem mogę patrzeć na to wszystko i to jest jakby wartość dodana. Bo gdy wchodzi się w pewne grupy i się powtarza, to już trudniej jest.
Także coś za coś. Myślę, że są i tacy ludzie. Moja żona jeszcze bardziej niż ja, bo ja to wyjeżdżam trochę do ludzi, a żona zupełnie nie potrzebuje tego. Potrafi sobie to zorganizować.
Jest świetną malarką, ale wcale nie musi pokazywać samego procesu malowania. A tylko wiosna się zaczyna — to olbrzymi ogród, ma koło hektara — i tam cały czas są nasadzenia, pielęgnacja, i w tym pięknym świecie sobie żyje. Ja myślę, że za szybko pędzimy tak ogólnie. Czy chcemy coś naśladować, czy jak. Więcej tej indywidualności. I tak od tego całkowicie się nie uwolnimy — pewne grupy, media czy coś innego. Cały czas wydaje nam się, że się chronimy, ale to nieprawda. Jesteśmy atakowani ze wszystkich stron.
Greg Albrecht: Przesiąka przez skórę. Oczywiście. Wspominał pan, że jest pan buntownikiem — o tym indywidualizmie, o tej zgodzie na to bycie innym.
Skąd się bierze ta odwaga do działania na własnych zasadach, do bycia sobą, jak to się dzisiaj mówi, do tego buntowania się wobec zasad?
Władysław Grochowski: Ja myślę, że to są jakby przynajmniej dwa wskazania. Myślę, że w genach trochę, bo ja miałem mamę też bardzo ciekawą i dziadka ze strony mamy, który dożył 99 lat, zabrakło mu parę miesięcy do setki. Do lekarza nigdy nie był w życiu ani razu. Także gdyby miał wylew, to by go tam jeszcze przytrzymali parę lat przy życiu. Miałem bardzo otwartych rodziców. Znaczy dziadków też — to rodzina bardzo tolerancyjna.
Jakby nie przywiązywali wagi do wartości materialnej. Gdzieś się dzielili, jak potrzeba było. Dziadek czytał w całej wiosce, dzieciaki przychodziły. Jak coś się zdarzyło, to dwa razy oddał więcej.
To tak. W czasie wojny przyjmował i wroga, i tego, i przyjaciela na skraju wsi. Nikt mu krzywdy nie zrobił.
Bardzo otwarci. Mama podobnie — zawsze jakieś pieniądze, które uzbierała, na misję wysyłała. Także to tak. A myślę, że ja byłem też niepokorny. Już kiedyś sięgnę pamięcią i kłopoty straszne mama ze mną miała — wszędzie, i nauczyciele też. I to dobrze, że szkoły mnie nie zepsuły. Z dużą rezerwą do tego podchodziłem, kombinowałem, jak mogłem, sobie radziłem i później zostałem w tym, że nie próbowałem udawać jakiegoś innego.
Myślę, że to jest ciekawe w ludziach. Dla każdego człowieka jest miejsce i rola pewna. Myślę, że wielu talentów nie odkrywamy. Czasami ludzie w sobie nie wiedzą o swoim potencjale. Często na emeryturze dopiero odkrywają.
Ja mam takich pracowników i też tak ich przyjmuję. Dla mnie małe znaczenie ma to dotychczasowe doświadczenie. Wolę, jak próbujemy coś.
Dyrektor Fundacji, Aneta Żochowska, nigdy nie miała do czynienia z osobami z niepełnosprawnością, żadnych takich społecznych doświadczeń. Niesamowicie to w sobie poczuła — tę empatię, to wszystko. Ja preferuję naukę na własnych doświadczeniach. To jest ciekawsze niż szybkie, gotowe efekty. To na pewno dłuższa droga, ale ciekawsza. Bo ma być ciekawie.
Greg Albrecht: Niesamowite jest też to, co pan mówi o zgodzie na eksperymentowanie, o uczeniu się na swoich błędach. Wydaje się to być w sumie oczywiste — każdy mówi: „No tak, po prostu idziesz, popełniasz błędy, potem wstajesz, otrzepujesz się i robisz coś nowego”.
Czy był taki moment w pańskiej historii biznesowej, kiedy myślał pan: „Nie, teraz to już trochę przeholowałem. To może nas pokonać”?
Władysław Grochowski: Dosyć proste decyzje. Jeżeli jakiś projekt nie wyjdzie, czy coś mi zostanie, żeby dalej działać? Także to bardzo krótka kalkulacja.
Czyli jest albo plus, albo minus. Tak, ale jakoś trafiało do wszystkich, a szczególnie do tych najtrudniejszych. Bo wtedy to mobilizuje — jak sobie poradzić w tym. I to, jakby, ta wyobraźnia pracuje.
Ja mam strasznie dużo pomysłów. Dobrze tego nie zapisuję, bo bym zwariował. I takie nieoczywiste. A jeszcze jak ludzi tak dobieram, no to dlatego ten potencjał jest duży.
Greg Albrecht: Czyli ludzie też pomagają przeradzać te wyzwania na rozwiązania czasem.
Władysław Grochowski: Oczywiście, firma nie jest w sytuacji, że już mamy wszystko poukładane. Każdego dnia wszystko jest w ruchu, a zmiany są ciągłe. Dlatego właśnie nauczenie się tego jest tak ważne.
Nie mamy żadnych regulaminów w firmie, mimo że jest to spora organizacja, zatrudniająca półtora tysiąca pracowników. Staram się unikać i oduczać wpisywania zakresu obowiązków. Coś formalnie tam wpisujemy, ale pracownik kreatywny zawsze znajdzie pracę, więc po co go rozliczać?
Greg Albrecht: Jaka była taka sytuacja, w której w ostatnim czasie widzi Pan, że ludzie pomogli wyjść na przykład z jakiegoś trudnego momentu? Albo może było jakieś wyzwanie, w którym ta kreatywność była bardzo przydatna?
Władysław Grochowski: Znaczy, ja myślę, takich sytuacji sporo jest, ale chociażby szybka reakcja na wojnę w Ukrainie — jak ta. Myślałem wtedy, że mogliśmy przeznaczyć 5 milionów. Nie zaplanowałem tego szybko, żeby hotele przyjmowały każdego, kto się trafi. Także tam było 150% obłożenia, dostawki, sale konferencyjne, wszystko. Później była rotacja, nie rozbierali ich gdzieś na siłę. Wystarczył pierwszy milion, który wpłaciłem, a później dostaliśmy około 20 milionów różnej pomocy.
Myśmy nikogo nie prosili — ani o pomoc materialną, materace, łóżka, cokolwiek, ani o żywność. Do tej pory dostajemy chleb, bo nadal mamy sporo uchodźców. W Siedlcach jest jeszcze jeden dom. W danym momencie nie zastanawiałem się, czy nas stać, czy możemy, czy jak. To była po prostu emocja, impuls. I okazuje się, że to działa. Improwizacja pełną gębą. Tak to jest, a ja zwykle podejmuję decyzje pod wpływem emocji.
I emocje nas nie mylą. Kiedyś poznałem i przeczytałem książkę profesora Rafała Ome. Zresztą on jest moim przeciwieństwem, ale bardzo się lubimy, bo ja jestem taki doświadczalny. Nie wstydzę się tego, że tak jest. Bo jeśli zaczniemy kalkulować biznesplany i mieć wątpliwości, to nic z tego nie wyjdzie. Ja widzę zawsze tylko to pozytywne. No i tak to się dzieje.
Greg Albrecht: No, niesamowite. Czy była jakaś duża zmiana, którą wprowadziliście wewnątrz funkcjonowania firmy, że poczuł pan, iż coś robimy jednak nie tak i w ogóle zaczniemy robić to zupełnie inaczej? Były takie momenty, czy czasem ma pan też takie przebłyski nie tylko w kontekście wyboru nowych inwestycji, ale też w kontekście tego, jak firma działa?
Władysław Grochowski: Znaczy, ja prawie codziennie chciałbym coś wywracać, albo jak dobrze, że to nie wchodzi, że gdzieś inni trochę hamują. Jednak takich radykalnych zmian nie ma. To jest jakby płynne, stale zmieniamy i poprawiamy na podstawie nowych doświadczeń.
A ile? Ale podchodzę do tego z dużą rezerwą. Ile zrobimy, specjalnie też budżety chcą mi robić. Ja mówię: „Nie, nie, no nie pracujmy na budżetach”. Znowu jest to mało ciekawe, bo tam są tylko cyferki.
Greg Albrecht: Muszą was naprawdę banki kochać, że ma pan takie intuicyjne podejście do tego. Wszystko to działa.
Władysław Grochowski: A banki się nauczyły oczywiście teraz, także nie mamy problemów. Na początku oczywiście chcieli, żeby tworzyć oddzielne spółki na poszczególne projekty.
Działało to dla tej misji obligacji. I od paru dni temu z sukcesem prawie podwójnie zebraliśmy, także bez zabezpieczenia w dodatku. Nasi inwestorzy, którzy czują podobną misję ratowania zabytków, nie do końca — my nie gwarantujemy, albo niewiele gwarantujemy w stosunku do innych — tylko gwarantujemy transparentność, że się staramy, że to także trochę takich jest i wspólnie jakby działamy. Także nie, no nie mam problemów z bankami. Banki kolejne podchodzą, żeby dać jakieś kredyty, ale ja też muszę — chodzę, mimo że wydawałoby się, że odlatuję, ale jestem rolnikiem, chodzę mocno po ziemi i jednak gdzieś wiem, że trzeba szczególnie po tych trzydziestu, prawie pięciu latach, mieć pewną poduszkę finansową.
Także jak pandemia wybuchła, to myśmy też mieli prawie sto milionów jakby takich, oczywiście nie własnej gotówki, tylko czy z obligacji, czy z kredytów, i przeżyliśmy, ale skończyło się to, ubywało, ubywało, bo musiałem też pracowników — jedną trzecią zwolniliśmy, hotele zamknięte, spadło do ośmiu milionów, także dosłownie na dwa tygodnie i zaczęło się odbudowywać.
No także… liczby robią wrażenie, powiem szczerze. No ale myśmy wyszli jakby z dużym doświadczeniem, jak się przejdzie taką pandemię, ale żadnej tarczy, nawet żadna pożyczka, żaden kredyt tam nic nie przysługiwał. No także sami na siebie zdani byliśmy. Pracowników mi pilnowała kadrowa, żeby nie było grupowego zwolnienia — to co miesiąc, co miesiąc zwalniała. Często no dobrych musieliśmy, bo były łatwe, bo jeszcze nie byli na czas nieokreślony. A tylko po zakończeniu, czy jak, później miałem dwie kontrole i to już dobrze, nie tak jak dawniej, że można było równocześnie — teraz jedna za drugą czekała w kolejce, bo był ZUS chyba i inspekcja pracy. Dlaczego tak dużo tak zwolnionych było, albo tam trochę na zwolnienia też lekarskie chodzili.
Greg Albrecht: To jest jakiś paradoks tej sytuacji: człowiek walczy, żeby utrzymać pracę dla pozostałych osób, walczy o to, żeby biznes przetrwał, a i tak jest pod lupą tego, jak mógłby jeszcze sobie utrudnić realizację tego celu.
Władysław Grochowski: Oczywiście, ja się przyzwyczaiłem. Znaczy, lubię trudne sytuacje, lubię gasić pożary. Wtedy czuję, że mam energię, w przeciwieństwie do sytuacji, gdy jest nudno i wszystko jest poustawiane. Wtedy sobie nie radzę albo po prostu mi się nie chce. A tak to od razu.
Greg Albrecht: Wybrał pan sobie dobrą kategorię biznesową, wydaje się, że właśnie do tego.
Władysław Grochowski: Bardzo dobra.
Greg Albrecht: Która jest odpowiednia do tej artystycznej duszy, która jeszcze lubi gasić pożary. No bo to nie jest łatwy biznes. To łatwo jest, można powiedzieć, bo się mówi, że nieruchomość to taki łatwy biznes.
Może wybudowanie bliźniaka jest łatwym biznesem, ale nie takie przedsięwzięcia.
Władysław Grochowski: Tak, ale to jest nisza absolutna. Teraz nawet niektóre samorządy chcą nam przekazać zabytki za symboliczną złotówkę, ustawiając się w kolejce.
Ja mogę wybierać oczywiście. Nieraz nawet za złotówkę się to nie opłaca, ponieważ później trzeba ponieść duże koszty i znaleźć pomysł na to, aby w takiej „dziurze” to funkcjonowało i przynosiło zyski. Jednak takich obiektów jest sporo. Myślę, że warto dołożyć do tego oprócz kultury także sprawy społeczne, poszerzyć ofertę bardziej niż tylko hotel czy typowe usługi noclegowe — włączyć aspekty społeczne, kulturalne, rekreacyjne oraz zaangażować lokalne wspólnoty. Spotkanie tych, którzy przyjadą z wieżowców, z naturszczykami, którzy zachowali pewne wartości, jest bardzo ciekawe.
Myślę, że usługi i relacje są absolutnie na czasie, podobnie jak ratowanie zabytków. Cieszę się, że mamy taką niszę, podobnie jak w przypadku szycia czy produkcji płytek, które można przenieść do Indii, Chin czy innych krajów Azji. Teraz Indie są mocno zaangażowane w tę produkcję. Na szczęście tego typu działalności nie da się wykonywać zdalnie czy na odległość. To jest absolutnie na czasie.
Greg Albrecht: Świetnie. Jak pan z perspektywy lat, a także z takiego czucia i rozumienia ludzi, wybiera tych naprawdę dobrych pracowników? Jakie cechy musi mieć taka osoba?
Wiadomo, że ludzie są różni, jak mówiliśmy na samym początku, od tego zaczęliśmy. Również w firmie różne osoby pełnią różne funkcje. Jednak czy są jakieś cechy, które powinien posiadać każdy pracownik, aby pan mu zaufał i wiedział, że to jest właściwa osoba?
Władysław Grochowski: Ja nie wiem dokładnie, jak to zwykle przebiega. W pierwszej, drugiej minucie już wiem, czy z tą osobą chcę pracować, czy nie. Oczywiście zdarzają mi się jakieś pomyłki, ale to chyba jakaś pasja albo potrzeba kreowania samodzielności.
Także dyplomy i doświadczenie traktuję z dużą rezerwą, szczególnie gdy ktoś w CV napisze ich bardzo dużo — wtedy raczej nie ma szans. Dlaczego? Przynajmniej u nas tak jest. Myślę, że nie o to chodzi, czy ktoś skończył kolejne kursy, czy coś innego. Może po prostu ma jakieś kompleksy.
Greg Albrecht: To na czym w takim razie polega? Chodzi o uścisk dłoni, o spojrzenie, o rozmowę — o tę magię, w której czuje Pan, że to jest osoba, z którą warto działać.
Władysław Grochowski: A to tak jak partnerkę czy żonę wybiera — chemia.
No, chemia. Tak samo z zabytkiem. To jest miło, że od pierwszego wejrzenia, jak pojadę, spojrzę. Ja nie zastanawiam się, nie liczę nigdy absolutnie, tylko czuję to. I tak samo z ludźmi.
Greg Albrecht: Niesamowite. Powiedział pan, że to jest dopiero początek kreowania pańskiego dzieła. Ja wtedy, na początku naszej rozmowy, nie chciałem jeszcze za to łapać. Sobie myślę: już się boję, co będzie dalej.
Zbudował pan firmę, która zatrudnia półtora tysiąca osób. Posiada niesamowite obiekty i kolejnych mnóstwo, o których będziemy na bieżąco dowiadywać się, kiedy będą w jakiś sposób zagospodarowywane lub pokazywane światu. Inicjatywy społeczne, wspieranie różnych grup osób wykluczonych oraz zaangażowanie w ratowanie tych zabytków – wszystko to wydaje się być takim arcydziełem życia.
A jednocześnie mówi pan, że to dopiero początek. Jak zatem wygląda kolejny etap?
Władysław Grochowski: Znaczy, no ja mam ograniczony czas, oczywiście. To zawsze nasi inwestorzy się pytają: „A co, jeśli mi zabraknie?”. Albo w bankach też. Co niektórzy, jak śmiałem nawet mówić, przepraszają trochę, że zadają takie pytanie.
Wcale się nie dziwię, nie. Jest dużo młodych ludzi. Ja nawet, jakby do zarządu, w tej chwili mam dwie osoby, ale będzie jedna. W czerwcu jedna odchodzi, ale zostaje w firmie, bo kupuje nieruchomości, co jest bardzo trudne, i tam już praktycznie pewnie jeszcze będzie musiała sobie kogoś dobrać. Mam około sześciu osób w firmie, które się nadają, także czuję tych młodych ludzi.
To jest firma pracowników. W dużej części to oni ją tworzą. Firma będzie w tym roku przekazana do fundacji rodzinnej. Ja tam reguluję ostatnie sprawy własnościowe z bratem. Fundacja jest założona, ale z minimalnym kapitałem. Mamy to z żoną też zapisane w testamencie, na wszelki wypadek. To jest takie bezpieczeństwo organizacji.
Oczywiście na 100% nigdy nie ma co się zdarzyć. Ja też żyję dniem dzisiejszym i cieszę się z tego. A co jutro? To naprawdę zależy, co można w danym zakresie zrobić, żeby ta organizacja była długowieczna — to na pewno warto zrobić. Szczególnie że Polska potrzebuje tego kapitału i firm. Jest tu dużo porządnych firm, które rozwijają się na świecie. Może i my też pójdziemy poza Polskę, jeśli będzie dobrze.
Ale w jakim kierunku ten świat będzie się rozwijał, tego wszystkiego trudno przewidzieć.
Greg Albrecht: Jakby Pan spotkał tego zdolnego, młodego operatora, którego właśnie wywalają ze szkoły filmowej — tak, to była szkoła filmowa — i jakby Pan z nim rozmawiał, to co by mu Pan dzisiaj powiedział? Byłoby coś, co chciałby mu Pan powiedzieć w tamtym momencie?
Władysław Grochowski: Faktycznie, to trudne pytanie.
A ja nie jestem taki mądry. Myślę, że każdy wiek ma swoje prawa i trzeba tę długą drogę przejść na sobie. Miałem szczęście do ludzi cały czas i myślę, że szacunek dla innych, to co nas łączy, szukanie — to jest nam bardzo, bardzo potrzebne. Uważam, że w naszym własnym interesie jest optymistyczne podejście do tego, bo to nieprawda, że to nie ma wpływu, jak my będziemy walczyli.
Zwykle to sobie krzywdę robimy. Każdy młody człowiek powinien śmiało, jeśli ma jakieś marzenia, wchodzić w to. Będzie ponosił porażki kolejny raz, ale nigdy się nie zniechęcać. To ma być przede wszystkim ciekawe. Na pierwszym miejscu jest pasja, nie pieniądze, bo jeśli ktoś stawia na pierwszym miejscu pieniądze, to słabo to wychodzi.
A ci, którzy mają pasję, dochodzą do świetnych wyników. Ja niedawno przeczytałem książkę o Rossmanie. Miał też ciekawą filozofię. Zresztą w pewnym sensie poczułem bratnią duszę. On też nie ma telefonu, nie używa komputera i wielokrotnie miał nieoczywiste podejście. Dlatego tak się buduje organizację. Miejsca jest bardzo, bardzo dużo, żeby sobie coś tam znaleźć.
Greg Albrecht: A jeśli słuchają nas, a na pewno słuchają nas też przedsiębiorcy, którzy sporo w życiu osiągnęli w swoim biznesie, ale chcieliby pomagać społecznie. Pan z zespołem fundacji przecieracie szlaki w różnych obszarach. Znaleźliście już parę rozwiązań, które działają.
Co by pan powiedział komuś, kto już zbudował biznes, idąc za swoją pasją, który generuje takie pieniądze, że czuje, że może się tym dzielić, może tworzyć przestrzeń nie tylko złotówkami, ale też czasem, uwagą, miejscami? Jaki byłby pierwszy krok, który by pan zarekomendował, już z waszych doświadczeń, żeby wejść w świat czynienia dobra poprzez biznes?
Władysław Grochowski: Trzeba to jakby poczuć, nic na siłę się nie da. W biznesie jest wiele osób, które to czują, tak jak w czasie pandemii czy w innych sytuacjach. Są sponsorzy, którzy chcą się dzielić, a myślę, że to będzie coraz bardziej powszechne. Pierwszy moment to jest zarabianie pieniędzy. Myśmy się dorwali, zaczynaliśmy większość od zera, a później następuje kolejny krok. Myślę, że ci, którzy już w to weszli — wiele firm czy przedsiębiorców zakłada fundacje. Jak to poczuje, to naprawdę daje dużo, dużo radości. Ma się jakąś pasję i można się nią podzielić.
Tak jest na świecie, myślę, że tego uczymy w Polsce. Myślę też, że w Polsce mamy nawet więcej możliwości, bo trzydzieści parę lat temu praktycznie nic nie mieliśmy. Znamy biedę i nam łatwiej jest wywołać nowe trendy na świecie, takie jak inwestowanie społeczne. To nie jest tak, że ma być przyjemnie tylko w swojej bańce, w swoim układzie, obracać się i zamknąć na potrzeby innych.
Problemy są gdzieś obok, trzeba wyjść i je poznać. Tak jest na przykład z osobami z niepełnosprawnością, z zespołem Downa — robimy bale. Ja pierwszy raz, gdy robiłem bal, myślałem, że nasi prezesi, dyrektorzy nie będą wiedzieli, jak to wygląda, bo tam jest trzydzieści parę osób z zespołem Downa. Miałem dużo wątpliwości. Rano było podziękowanie, nie przy śniadaniu, dzięki czemu poznali się bezpośrednio. Dla tych „normalnych” osób była to terapia — uświadomili sobie, że to nie są jacyś inni.
Zresztą bale trwają do rana. Osoby z niepełnosprawnością są bardzo otwarte, nie ma dystansu, tańczą do samego rana. Niektórzy każdą panią obtańczą, ładnie z gestem zapraszają i odprowadzają do stolika. Panie się wczuwają w to. Ten świat nie jest tak źle urządzony, tylko potrzeba więcej otwarcia, naturalności i szukania tego, co nas łączy, dlaczego tak jest, zamiast zamykania się i przekonania, że tylko nasza filozofia jest słuszna, że tylko my jesteśmy mądrzy, obrażania się na innych.
Każdy ma prawo do szczęścia i każdy jest potrzebny. Bez tych pracowników, którzy nieraz gorzej się uczyli, nie zbudowalibyśmy tych miast, a w pokojach hotelowych nie byłoby komu sprzątać czy pomagać w kuchni. Naprawdę najtrudniej jest znaleźć pracę dla tych ludzi. Każda praca jest cenna, bo na stanowiska dyrektorskie nieraz zgłasza się 200 kandydatów, a do pracy fizycznej — nie. Jednak to właśnie oni wymagają najwięcej szacunku. Nasza rola jest służebna wobec takich osób.
Greg Albrecht: Bardzo mnie to porusza i biorę z tego naukę, że jeżeli coś jest nam nieznane i nie widzimy tego, to czasem się tego obawiamy. Dopiero gdy poznajemy drugiego człowieka, który na papierze, w teorii, jest inny od nas, widzimy takiego samego drugiego człowieka.
Władysław Grochowski: Dokładnie.
To tak jak z więźniami — rozmawiamy. Ja w czasie studiów poznałem pierwszych i dlatego zetknąłem się z nimi, bo tam film robiliśmy w zakładzie karnym w Sieradzu. Później mogłem tam wejść, ale ja nie mam problemu, by pójść w każde miejsce, nawet najbardziej opuszczone. Tylko nie mogę być jakiś mądrzejszy od tych ludzi.
Nigdy zresztą od nich nie doznałem krzywdy. Czasami doświadczyłem przykrości, ale na szczęście mam krótką pamięć, zwłaszcza jeśli chodzi o tych lepiej sytuowanych. Tak, ale wyrzucam to z siebie bardzo szybko. Nie warto absolutnie trzymać jakichś urazów.
Greg Albrecht: Bardzo mnie inspiruje japoński optymizm i ta fajna energia, ponieważ sądzę, że potrafi ona otworzyć wiele drzwi, które są zamknięte — często sami przed sobą je zamykamy, myśląc, że coś jest niemożliwe. Mówimy wtedy: „To się nie uda, to się nie uda”, i niestety mamy rację.
Władysław Grochowski: To się nie udaje. Dokładnie tak.
Greg Albrecht: Czy jest coś — na pewno jest mnóstwo rzeczy, które jeszcze mógłby pan nam opowiedzieć — ale czy jest coś, o co nie zapytałem, a o czym bardzo by panu zależało, żeby o tym dzisiaj powiedzieć?
Chciałbym, aby jeszcze ci przedsiębiorcy, którzy nas słuchają, dowiedzieli się czegoś nowego, zainspirowali się i usłyszeli ważne informacje.
Władysław Grochowski: Nie wiem, nie zastanawiałem się. Myślę, że w dzisiejszych czasach przedsiębiorcy to trochę jak artyści, trochę jak wariaci, którzy szukają swojej drogi, swojej kariery. Na pewno lepiej szukać czegoś nieoczywistego, ponieważ tam, gdzie jest coś oczywistego, panuje duża konkurencja.
To jest bardzo trudne. Lepiej znaleźć coś zupełnie wyjątkowego, coś bardzo trudnego. Zastanawiałem się, dlaczego szukam trudnych tematów. Właśnie dlatego. Myślę, że miejsca jest bardzo dużo. Oczywiście trzydzieści kilka lat temu było zdecydowanie łatwiej, bo wszyscy zaczynali, ale teraz też nie potrzeba wiele pieniędzy. Często jednak niepotrzebnie wydajemy, albo chcemy zacząć od razu od dużych inwestycji, zamiast zaczynać od małych kroków i stopniowo rozwijać się.
Często za szybko oczekujemy efektów. Ja nauczyłem się, że trzeba być cierpliwym. Kiedyś miałem sad i czekałem trzy lata na pełne owocowanie. Przyszedł mróz i zmroził plony, więc nauczyłem się nie przywiązywać się zbytnio do efektów. Myślę, że ważniejsze są pasja, praca i samodzielność. Na szczęście cały czas pojawiają się tacy ludzie, choć nie wszyscy muszą być przedsiębiorcami, bo ktoś przecież musi pracować.
Greg Albrecht: Naprawdę tak się cieszę, bo z tej rozmowy wychodzę niesamowicie zainspirowany i umocniony. Szczególnie doceniam aspekt związany z rolą wsparcia dla innych oraz angażowania ich.
Ponadto cieszę się z tego optymizmu, który, jak myślę, może dodać każdemu siły — zwłaszcza tym, którzy być może zahipnotyzowani swoim telefonem szukają dróg na skróty i jakiegoś równoległego świata. Tymczasem rzeczywisty świat jest tu i teraz, a wystarczy po prostu iść krok za krokiem.
Władysław Grochowski: No właśnie, można i tak.
Greg Albrecht: Super. Naprawdę bardzo dziękuję za Pański czas, za znalezienie chwili, żeby porozmawiać, oraz za tę fascynującą rozmowę.
Władysław Grochowski: Również dziękuję za zaproszenie.
Greg Albrecht: Dzięki.
Władysław Grochowski: Dziękuję.