Gaming to dziś wielomiliardowy biznes, ale tylko nieliczni potrafią na nim zarabiać. Jaka jest więc brutalna prawda o rynku, w którym Instreamly celuje w miliony euro przychodów? W najnowszym odcinku Greg Albrecht Podcast Wiktoria Wójcik opowie nie tylko o globalnej skali biznesu, ale także o kulisach twardych negocjacji z inwestorem, który chciał podwoić swój zwrot. Czy gry faktycznie są problemem, czy tylko objawem ucieczki od rzeczywistości? Posłuchaj, dlaczego młodzi founderzy nie powinni czekać na perfekcyjny scenariusz!
W najnowszym odcinku Greg Albrecht Podcast gościem jest Wiktoria Wójcik, co-founderka Instreamly. Tym razem wchodzimy do świata gier, aby poznać jego brutalne realia biznesowe oraz drogę founderki, która pomimo odrzucenia aż 30 CV, współtworzyła globalną platformę, docierającą do 150 tysięcy streamerów w 15 krajach.
Usłysz, jaka jest twarda prawda o zarabianiu na streamingu – jak Instreamly, pracując z markami takimi jak T-Mobile, PepsiCo czy PlayStation, osiąga miliony euro oczekiwanych przychodów. Wiktoria ujawnia kulisy dramatycznego kryzysu i wykupu problematycznego inwestora, który chciał od firmy dwukrotności włożonego kapitału. Odkryj jej filozofię „w pogoni za ekscytacją”, dowiedz się, jak zamienia 5 godzin pracy w 10 minut za pomocą AI, oraz poznaj jej ambitną wizję stworzenia zamku w Karkonoszach jako mecenatu nauki i innowacji.
Zobacz ten odcinek, aby się dowiedzieć:
▫️Na czym polegało ryzyko związane z Convertible Notes i jak wyglądał proces spłaty inwestora, który żądał dwa razy liquid prep
▫️Jak wyglądał kryzys w spółce i dlaczego Instreamly musiało rozstać się z połową zespołu?
▫️W jaki sposób Wiktoria Wójcik, po odrzuceniu przez 30 agencji, została co-founderką firmy
▫️Dlaczego nadmierne granie jest objawem, a nie powodem problemów?
▫️Co to jest transmedia i dlaczego rynek gier ewoluuje, a bycie w wirtualnej przestrzeni staje się przyszłością social mediów
▫️Jak AI jest wykorzystywane do zamiany 5 godzin pisania w 10 minut dyktowania, optymalizując procesy w firmie.
▫️Co oznacza osobista dewiza „w pogoni za ekscytacją” i dlaczego „Odwaga to wybór” dla każdego młodego foundera.
▫️Jak wygląda długofalowa wizja wspierania innych startupów według Wiktorii Wójcik
🎙️ Posłuchaj #335 odcinka Greg Albrecht Podcast: Odrzuciło mnie 30 firm – dziś zarabiam miliony na grach – Lekcje Biznesu: Wiktoria Wójcik Co-Founder

Partnerzy Greg Albrecht Podcast:
Formeds – Odbierz 20% rabatu na suplementy formeds z kodem GREG20. Popraw swoją wydajność, formę i samopoczucie z pomocą wysokiej klasy polskich produktów ze 100% czystym składem, optymalnymi dawkami składników aktywnych i jakości potwierdzonej przez niezależne laboratoria.
Wspierając naszych partnerów, wspierasz rozwój podcastu!
Transkrypcja:
(Transkrypcja jest generowana automatycznie, może zawierać drobne błędy)
Wiktoria Wójcik: Miałam rok doświadczenia zawodowego i nagle wchodziłam w rolę, w której musiałam uczyć się zarządzać ludźmi, zbierać fundusze oraz robić bardzo dużo rzeczy, których wcześniej nie robiłam. Później zaproszono mnie jako współzałożycielkę do projektu InStream.ly, właśnie dlatego, że wnosiłam wiedzę ze świata gamingu i streamingu. My zarabiamy na tym, że marki potrzebują docierać do graczy reklamowo, tak jak lokują się w sporcie czy muzyce.
Obecnie mamy 150 tysięcy streamerów i działamy w 15 krajach, operując na największych rynkach. Tak naprawdę reklamują się u nas niemal wszystkie marki. Jeśli wymienisz jakąś, to pracujemy z nią lub z jej konkurencją. Jesteśmy na takim etapie rozwoju, że tak to wygląda.
Jeżeli uzależnimy się od funduszy venture capital, to się zachlastamy.
Greg Albrecht: Jaka jest lekcja z tej sytuacji?
Wiktoria Wójcik: Bardzo ciekawe pytanie.
Partnerem podcastu jest Albrecht & Partners – mentoring strategiczny, wsparcie w zarządzaniu oraz executive coaching. Formec to producent suplementów o 100% czystym składzie. Z kodem GREG20 możesz zamówić produkty z 20% rabatem na stronie formec.pl.
Dziś w Greg Albrecht Podcast gościmy Wiktorię Wójcik, co-founderkę InStreamly. Cześć, Wiktoria!
Wiktoria Wójcik: Cześć, dziękuję za zaproszenie.
Greg Albrecht: Nie rozmawiałem jeszcze nigdy w tym podcaście z kimś, kto zajmowałby się obszarem zarabiania w branży gier. Rozmawiałem natomiast z jedną z firm, która te gry tworzy.
Wasz model biznesowy jest jednak inny. Wy pomagacie markom zarabiać na obecności w grach. Zgadza się?
Wiktoria Wójcik: Raczej markom. My zarabiamy na tym, że marki potrzebują docierać do graczy reklamowo, tak jak lokują się w sporcie czy w muzyce. Tak samo jest w gamingu.
My tworzymy dla nich sposób, żeby docierać do tych graczy.
Greg Albrecht: Czyli jesteście platformą, przez którą marka może się pokazać graczom w różnych grach, w których oni już dzisiaj są.
Wiktoria Wójcik: W grach, ale też w sposobach na bycie wokół gamingu, niekoniecznie z graniem – z tego się wywodzimy. Robimy też dużo rzeczy, ponieważ ekosystem gamingowy jest bardzo szeroki.
Greg Albrecht: O, no to mnie, jako laikowi growemu, to brzmi jak jedna wielka zagadka.
No bo grę to sobie potrafię wyobrazić — że ludzie w internecie się kontaktują, grają w jakąś grę, spędzają tam dużo czasu, więc jest gdzie im się wyeksponować na ekranie.
Jakie są inne sposoby, żeby właśnie do kogoś dotrzeć w internecie?
Wiktoria Wójcik: To zrobię taką analogię sportową, bo to jest zawsze bardzo wdzięczne. Zwłaszcza że sport ma też tę przewagę i jest podobny do gamingu, ponieważ istnieje wiele różnych dyscyplin i dziedzin. Załóżmy, że fan siatkówki może nie wiedzieć, co dzieje się w świecie piłki nożnej i vice versa. Tak samo jest w gamingu. Pierwsza rzecz to myślenie, że to nie jest jeden gaming, jedna gra, ale bardzo wiele różnych nisz. W ramach tych nisz możemy wchodzić w kontakt z gamingiem na wiele różnych sposobów.
Na przykład można oglądać, jak inni profesjonaliści grają na najwyższym poziomie — to porównanie do sportu. Kolejna sprawa to oglądanie właśnie takich niszowych treści. Trochę tak, jak oglądamy komentatorów youtubowych, którzy opowiadają o świecie piłki i o swoich historiach. Cokolwiek — to sorry, nie znam się na sporcie, ja się znam na gamingu, ale dajmy takie porównanie.
To są ludzie, którzy na żywo transmitują, jak grają w gry, a inni ludzie ich w trakcie tego na żywo oglądają i na przykład piszą na czacie. To nie jest tylko kontakt z tym streamerem — bo tak ta osoba się nazywa — ale także między sobą, z użytkownikami czatu. To jest bardzo popularna gałąź obcowania z gamingiem bez konieczności grania, ponieważ leży gdzieś po środku między bardzo aktywnym, zaangażowanym graniem a pasywnym oglądaniem na przykład filmów na YouTubie.
Jeśli weźmiemy pod uwagę ten obszar live streamingu i myśl, że marki chcą być tam, gdzie to się dzieje na żywo, to powinny chcieć być tam w dobrym kontekście. Na przykład my stworzyliśmy technologię, która pozwala nam rozumieć, co się dzieje w streamowanej grze, co mówi streamer, co ludzie piszą na czacie, czy streamer wygrał grę, albo czy powiedział: „Och, jestem głodny”, czy ludzie na czacie rozmawiają o nowym modelu klawiatury. Sprawiamy, że marki pojawiają się w tym kontekście bezpośrednio w treści, na setkach kanałów jednocześnie.
I takich rzeczy, cokolwiek sobie pomyślicie, że można byłoby robić, można tworzyć. Ludzie piszą książki, piszą opowiadania, tworzą sztukę. Są firmy, nawet polska firma Displayed, która tworzy plakaty metalowe. Właśnie biorąc pod uwagę całą popkulturę, ale bardzo dużo jest też niszy gamingowej w tym. Wokół tego tworzy się społeczność, a społeczność robi różne rzeczy i można na tym bardzo różnie zarabiać.
Greg Albrecht: Jeżeli kogoś zaciekawił temat Displayed, to Edek Ruszczyc był dwukrotnie gościem tego podcastu. Opowiadał o historii firmy od samego początku, jak ta firma powstała. Myślę, że jest to bardzo spektakularna historia.
Wiktoria Wójcik: Super ciekawa historia.
Greg Albrecht: I skala też jest…
Wiktoria Wójcik: Niesamowita.
Greg Albrecht: Zaskakująca, tak. Jeśli mówimy o skali, to jaka jest skala waszego biznesu i gdzie jesteście dzisiaj na tle świata oraz waszych oczekiwań?
Wiktoria Wójcik: Naszych oczekiwań na pewno jeszcze dużo przed nami.
Obecnie mamy 150 tysięcy streamerów. Operujemy na największych rynkach w 15 krajach — od Polski, przez Niemcy, Francję, Hiszpanię, Wielką Brytanię, Brazylię, Stany Zjednoczone, aż po Japonię i region MENA. Pracujemy z największymi markami na świecie.
Tak naprawdę reklamują się u nas niemal wszystkie marki. Jeśli wymienisz jakąś firmę, to albo z nią współpracujemy, albo z jej konkurencją. Od telekomów, takich jak T-Mobile, przez FMCG — bardzo dużo pracowaliśmy z PepsiCo — aż po branżę gier, na przykład z Ubisoftem czy PlayStation. Działamy międzynarodowo, ale jednocześnie przed nami jeszcze wiele wyzwań. Te rynki są na wczesnym etapie rozwoju, dlatego osobiście bardzo mocno naciskam, aby je rozwijać, ponieważ to największy rynek reklamowy na świecie.
Naszą ambicją jest nie tylko rozwijanie In-streamly, czyli obecności marek w live streamingu w sposób nienachalny i ulubiony przez społeczność, ale także rozszerzanie działalności na inne obszary. Na przykład ludzie spędzają czas w grach, które mają przestrzenie billboardowe. Istnieją nakładki na gry, które dają bonusy, ale jednocześnie zawierają reklamy. Tworzymy więc ekosystem mediowy, narzędzi i technologii, który posiada wiedzę na temat tego, jak lokować marki w gamingu.
Docelowo chcemy stworzyć coś w rodzaju chat GPT do kampanii skierowanych do graczy. Już teraz mamy zalążki tego rozwiązania, a produktowo i biznesowo jest to nasza ambicja. Dysponujemy jednym produktem, który świetnie się skaluje za granicą, więc pytanie brzmi, czy to, co obecnie mamy w Polsce i rozwijamy technologicznie w kontekście całościowego ekosystemu gamingu i reklamy, możemy rozwijać na cały świat.
Greg Albrecht: Ta wizja końca jest na pewno bardzo fajnym motywatorem do działania, a jednocześnie wymieniasz bardzo dużo różnych elementów składowych tego wzrostu.
Czyli zarówno terytorialnie, co pewnie obejmuje nawiązywanie kontaktów z konkretnymi streamerami, czyli bycie menadżerem coraz większej liczby, w cudzysłowie, streamerów.
Wiktoria Wójcik: W cudzysłowie „menadżerem”, bo właśnie cała idea wzięła się z tego, że bycie menadżerem, współpraca z influencerem jest trudna, po prostu żmudna. Weź to, napisz, pokaż to, tamto, a schowaj to w takim momencie, wyślij mi statystyki — straszna robota.
My zrobiliśmy zautomatyzowany system, czyli oczywiście jest cały zespół, który dba o tych streamerów. To jest kupa pracy i wcale nie jest takie proste, ale jednocześnie łatwo ma na przykład dwóch tysięcy, dwa tysiące streamerów w jednej kampanii — i to idzie tak.
Greg Albrecht: Wpinacie kolejnych streamerów do swojego systemu, czyli ten wzrost częściowo jest związany z tym, aby mieć dotarcie do tych streamerów, aby oni wiedzieli, że mogą skorzystać z was oraz aby wasza oferta była atrakcyjna na tle potencjalnych rozwiązań konkurencyjnych.
Z drugiej strony mówisz o wzroście produktowym, czyli o tym, jak mając tych ludzi w ekosystemie, jesteśmy w stanie rozwinąć liczbę produktów dla naszych klientów, aby umocnić się w pozycji, w której jesteście.
Wiktoria Wójcik: Tak, jeszcze co do tych streamerów. Streamerzy są superważną częścią naszego biznesu, ale są częścią podażową, nie popytową. To nie oni płacą za kampanię i tak naprawdę dla nich nie ma — jest oczywiście jakaś konkurencja, która się pojawia, znika, pojawia się znowu, coś się dzieje, natomiast główna walka odbywa się o te marki, o te agencje, z którymi pracujemy. Chodzi o to, żeby to oni wybierali nas, aby docierać do graczy i wiedzieli o nas.
Więc ten element produktowy jest takim elementem wzrostowym na zasadzie, tak jak na przykład w Polsce mamy nasycony rynek, powiedzmy in-streamly. Jeszcze jest trochę przestrzeni do wzrostu, ale widzimy, że fajnie jest brać większy kawałek tortu, różnorodnego tortu. Tak jak na rynkach zagranicznych skupiamy się na rozwoju stricte tej platformy live streamingowej.
Najważniejsza jest tutaj kwestia partnerstw z agencjami, markami i domami mediowymi. To oni finalnie płacą, więc to o nich toczy się walka.
Greg Albrecht: Mam prośbę: zasubskrybuj teraz ten podcast, a dzięki temu będziemy mogli dalej rozwijać ten kanał.
Jak zmienił się ten rynek od czasów COVID-u? Pamiętam, że w latach 2020–2021 wszyscy siedzieli w domu i grali w gry. Wtedy pojawiła się teza, że to już jest najwyższy i najdalej idący punkt rozwoju tego rynku, ponieważ nigdy więcej nie będzie tylu osób siedzących i grających w gry jak wtedy.
Jaka jest prawda?
Wiktoria Wójcik: Jest prawdą, że rynek gamingu najbardziej urósł w 2020 roku, kiedy to zanotowano około 24% wzrostu. W latach 2023–2024 branża utrzymała się na mniej więcej tym samym poziomie. Co się zmieniło? Uważam, że twierdzenie, iż to wszystko, co najlepsze, i nic więcej się nie wydarzy, jest trochę absurdalne. Po pierwsze, gaming wyewoluował poza samo granie. Już pomijając kwestie związane stricte z gamingiem, takie jak oglądanie innych grających czy tworzenie gier — o czym wspominałam wcześniej — gaming rozwinął się w transmedia.
Mamy na przykład seriale i filmy takie jak „The Last of Us” czy „Arcane”, które odniosły ogromny sukces na platformach takich jak Netflix. Coraz więcej IP (intellectual property) i pomysłów z gier przenoszonych jest do szerokiego świata kultury i odwrotnie. Każdy duży film, prędzej czy później, zwłaszcza jeśli jest to coś typu Lego, Marvel czy inna popularna marka, doczeka się swojej gry. Ta gra staje się bardzo ważną częścią ekosystemu rozrywkowego.
Ten rynek rośnie. Oczywiście segment mobilny rozwija się niezmiennie. Prawda jest też taka, że coraz więcej młodych ludzi staje się graczami. Kiedy rozmawiam z osobami mającymi dzieci i pytam, czy ich dzieci grają w gry, 90% z nich podnosi rękę. Dwadzieścia lat temu byłoby to znacznie mniej osób. Rynek będzie dalej ewoluował — to nie jest tak, że po prostu kupujemy gry i na tym koniec. Łatwiej będzie każdemu tworzyć gry, a pozostaje jeszcze aspekt społeczny.
Dla współczesnych dzieci ich social media to nie jest Facebook czy nawet Instagram. Spotykają się ze znajomymi po szkole w Robloxie i tam spędzają czas, rozmawiają, czy to w Fortnite, czy w innej grze. Jeśli nie w grze, to są na Discordzie, który służy do wspólnego wejścia do jakiejś gry. W ten sposób przestajemy mówić o rozrywce jako o prostym „gramy sobie w grę”, a zaczynamy mówić o inspiracji IP do filmów albo o filmach, które stają się grami i odwrotnie.
Dla nowych pokoleń sposób, w jaki obcują z internetem, przestaje być dwuwymiarowy — tekst i wideo — a zaczyna być trójwymiarowy, czyli gra. To, co pokazał Apple oraz rosnąca sprzedaż urządzeń VR, wskazuje, że bycie w wirtualnej przestrzeni, teoretycznie w grze, staje się tym, co wielkie firmy technologiczne widzą jako przyszłość social media i naszego obcowania z internetem. W ten sposób rozmywa się różnica między tym, co jest grą, a co nią nie jest. Sprowadzanie tego rynku jedynie do sprzedaży gier na Steamie czy Xboxie nie oddaje pełnego obrazu tego, czym dzisiaj jest branża gamingowa.
Greg Albrecht: Zaciekawił mnie również wątek etyczny rozwoju całego tego ekosystemu. Obserwuję różne historie, które dzieją się w tej kulturze. Na przykład ostatnio widziałem, że jakiś znany streamer od Minecrafta promuje w swojej społeczności dziecięcej swoje produkty, które stworzył. Są to produkty, powiedzmy, jakimś napojem niespecjalnie zdrowym.
Dzieci, mając mniej krytycznego myślenia i będąc bardziej podatne na wpływ tego typu treści, po prostu zaczynają za tym podążać. W związku z tym zastanawiam się nad aspektem bezpieczeństwa dzieci w kontekście ich uczestnictwa w tych grach, jakkolwiek by ich nie definiować, a także w powiązaniu z markami.
Jak wygląda wasze podejście do pracy z tymi streamerami? Czy wymaga to rzeczywistej selekcji, czy może traktujecie to bardziej jako problem po stronie streamera albo marki, a wy jesteście tylko kanałem i nie bierzecie żadnej odpowiedzialności za to, co tym osobom jest pokazywane?
Wiktoria Wójcik: To tutaj są trzy wątki, bym powiedziała.
Pierwszy to wątek Wojtka, tutaj Piotra Wojtka. Powiedziałabym, że to jest kwestia odpowiedzialności jako osoby publicznej, influencera, idola młodzieży. Nieważne, czy on grał w Minecrafta, czy robił filmy na temat slime’ów, czy cięcia drewna na kawałki. Jeżeli miałby widownię dziecięcą i sprzedaje jakiś napój, to bierze odpowiedzialność za tych ludzi, za to, co sprzedaje.
To jest chyba w świecie influencer marketingu duża rozkmina etyczna. Uważam, że każdy twórca powinien być odpowiedzialny za swoją społeczność i za to, co jej oferuje. Wielu z nich rzeczywiście oferuje dobre rzeczy.
Z drugiej strony mogę powiedzieć, że na przykład tacy twórcy stricte gamingowi bardzo często tworzą własne gry, ponieważ chcą tworzyć dobre gry i w tę stronę idą. Więc tutaj nie neguję, że jest ten problem. Uważam, że nie jest on związany z grami, lecz z szerszym zjawiskiem.
Druga sprawa, idąc od tyłu, to sposób, w jaki my pracujemy z brand safety twórców, z którymi współpracujemy. To znowu jest gruby temat, natomiast patrzymy na to na kilka sposobów. Pierwszy jest taki, że istnieje bazowe oczekiwanie w ramach platformy dotyczące tego, jak twórcy mają się zachowywać. To znaczy, jeżeli będą rzucali slurami, czyli bardzo złymi słowami, to zostaną zbanowani. My do tego nakładamy nasze własne filtry. Mamy moderację zarówno sterowaną przez AI, jak i przez ludzi, którzy sprawdzają streamerów, weryfikują ich i nadają im poziomy brand safety, czyli ja to poziomuję — taki poziom Deadpool, Marvel i księżniczki Disneya.
Natomiast to jest content na żywo, dozwolony od 13. roku życia w przypadku Twitcha, i czasem pojawi się jakieś przekleństwo, ale absolutnie kategorycznie nie ma u nas zgody na jakiekolwiek patologiczne zachowania. Tacy streamerzy są z platformy usuwani nawet zanim wejdą do kampanii. Jest jeszcze aspekt wyboru gry, bo są marki, które nie chcą się pojawiać przy streamach z gier brutalnych. My to też automatycznie usuwamy.
Jest też edukacja community, czyli streamerzy wiedzą, że dopóki trzymają fason, zachowują się w porządku, dbają o to, jaką mają społeczność i jak z nią pracują, to będą do nich przychodzić oferty i kampanie. Jeżeli będą łamać tę umowę społeczną, którą mamy między sobą, to się to nie będzie działo.
Więc jest dużo pracy systemowej i fraud protection, bo jeżeli dajesz komuś pieniądze za jakieś działanie, to w dużym systemie zawsze znajdą się tacy, którzy będą próbowali to wykorzystać. Uważam jednak, że mamy ten proces dobrze rozkminiony, także dlatego, że pracują z nami ludzie, którzy sami są streamerami. Są znani w środowisku, znają, jak działają streamerzy, wiedzą, czego można po nich oczekiwać i jak tego oczekiwać, i bardzo się na tym skupiamy.
Trzeci aspekt, ten pośrodku, który trochę wyczytuję między słowami tego, co mówiłeś, i to pytanie, które często do mnie trafia, to kwestia bezpieczeństwa na zasadzie uzależnienia od gier — tego, jakie te gry są, czy są brutalne, czy nie — oraz tego, że dzieci często grają w gry zamiast spędzać czas w inny sposób.
Moja odpowiedź jest zawsze taka: uważam, że nadmierne spędzanie czasu w grach przez dzieci jest objawem, a nie powodem. Gry nie powodują depresji ani odcięcia się od świata zewnętrznego. Tak samo mielibyśmy problem, albo raczej powinniśmy mieć problem, gdyby dziecko nie chodziło do szkoły i cały dzień tylko czytało książki przygodowe. Jeżeli w ten sposób uciekałoby od rzeczywistości, to nie ma znaczenia, czy to jest książka, malowanie obrazów, czy granie w gry — w pewnym sensie jest to objaw jakiegoś problemu.
Ja sama, jak byłam nastolatką, traktowałam granie w gry jako sposób na nie myślenie o świecie, o życiu, o moich problemach. To był czas, który mogłam spędzić ze znajomymi, dobrze się bawić i się odciąć. Uważam więc, że tak jak oczywiście istnieje problem uzależnienia od gier, tak jak istnieje problem uzależnienia od czegokolwiek na świecie, co w nadmiarze szkodzi, tak nie powinno się demonizować samych gier. Raczej należy szukać sposobu, na przykład będąc rodzicem, na mądre nie tylko reglamentowanie czasu, ale też rozumienie tego świata, bycie w nim z dzieckiem, rozmawianie o tym, zainteresowanie się i zrozumienie, kiedy to nie chodzi tylko o granie, a o coś więcej.
Greg Albrecht: Rozumiem, ja przyjmuję twoją perspektywę.
Wiktoria Wójcik: Brakuje kontekstu, aby poprawić zdanie „tej kwestii.” Proszę o przesłanie pełniejszej transkrypcji lub większego fragmentu tekstu, aby móc dokonać korekty.
Greg Albrecht: W sensie rozumiem to tak, że zarówno to, co powiedziałeś, czyli że odpowiedzialność twórcy wynika zazwyczaj z jego sposobu zachowania i nie musi być związana wyłącznie z grami, jak i to, że uzależnienia czy ucieczka od rzeczywistości nie muszą być spowodowane jedynie przez same gry.
Powiedziałaś o odpowiedzialności twórców i panowaniu nad tym. Wspomniałeś o niektórych mechanizmach, które stosujecie, ale czy są jakieś mechanizmy, które mogłyby skontrolować lub w jakiś sposób jeszcze wesprzeć takich twórców w podejmowaniu własnych decyzji?
Mówiłaś o edukacji, że edukujecie w jakiś sposób. Jak to dokładnie wygląda?
Wiktoria Wójcik: My tak naprawdę też nie przypisuję sobie roli bezpośredniego menedżera tych twórców.
Jednak pracujemy ze skalą dużej liczby twórców i edukujemy ich na podstawowym poziomie. Uważam, że w gruncie rzeczy ci ludzie, którzy stają się popularnymi twórcami, nie osiągają tego przez przypadek. To wymaga pewnej dedykacji. Oczywiście potrzebują dużo wsparcia, na przykład w kwestiach podatkowych, które są dla nich trudne, czy w innych podobnych sprawach.
Uważam, że kwestia tego, jak pracujesz ze swoją społecznością, na zasadzie: co chcesz im sprzedać i dlaczego, jest bardzo istotna. To nie są głupi ludzie. My nie bierzemy bezpośredniej odpowiedzialności za to, czy twórca zrobi coś szkodliwego, na przykład wypuści słodki napój. Pracujemy też z twórcami, którzy, jak mówię, nie są skierowani do małych dzieci. W przypadku twórców związanych z Fortnite, gdzie jest trochę młodsza widownia, współpracujemy z najlepszymi na rynku i odpowiedzialnymi ludźmi.
W przypadku Twitcha raczej nie ma takich sytuacji, o których bym powiedziała, że są problematyczne. Na pewno edukacja przebiega także poprzez media. Jeżeli w mediach pojawia się informacja: „Hej, to jest złe, nie można się tak zachowywać”, to influencerzy bardzo szybko się uczą, że istnieje granica, której nie wolno przekraczać.
Uważam, że dużo naszej edukacji prowadzimy na bardzo podstawowym poziomie, ponieważ nie pracujemy bezpośrednio z największymi twórcami i nie jesteśmy ich menedżerami. To oni mają siłę przebicia na zasadzie sprzedaży własnego produktu, a nie tylko dzięki skali i oddolnemu wpływowi. Jednak ostatecznie odpowiedzialność spoczywa na twórcy i nie można przypisywać sobie roli Mesjasza, który wszystkich nauczy, bo niestety tak to nie działa.
Greg Albrecht: O tobie wiemy jeszcze niewiele, ale przytoczę, czego już się dowiedziałem z tej rozmowy, i zobaczymy, jak te kropki można połączyć. Uciekałaś w gry, gdy byłaś nastolatką, ponieważ było to dla ciebie bezpieczne miejsce. Przez jakiś czas byłaś streamerką, a teraz jesteś kofounderką firmy InStreamly. Takie trzy fakty udało mi się poznać do tej pory.
Wiktoria Wójcik: Wyłapać.
Greg Albrecht: Jak mogłabyś poszerzyć te trzy fakty, a następnie je połączyć?
Wiktoria Wójcik: Okej, jasne. Ja grałam od dziecka. Dostałam komputer na komunię od babci zamiast roweru, więc było super. To był mój własny komputer, na którym dużo grałam. Później, w liceum, zaczęłam grać w gry multiplayer, czyli z innymi osobami, bo raczej wcześniej byłam takim samotnym graczem. Później to stało się formą spędzania czasu z ludźmi — zarówno online, jak i offline.
Kiedy moja mama wyjeżdżała, impreza w moim domu była taka, że miałam na tyle dobry internet, że pięć komputerów dało się uciągnąć. Znajomi przynosili swoje komputery i graliśmy w LoLa, więc to mniej więcej taki schemat grania. Później poszłam na studia, albo raczej szłam na studia i chciałam jeszcze pójść na staż do agencji marketingowej, bo interesowałam się marketingiem i ekonomią. Brałam udział w olimpiadach przedsiębiorczości ekonomicznej w liceum.
No i wysłałam CV do 30 agencji, ale nikt mi nie odpisał. Stwierdziłam więc: „Okej, już kariery w marketingu nie zrobię, no to kolejna najlepsza opcja — pierniczę to, zostanę streamerką, ludzie będą mnie oglądać, jak gram w gry, i mi za to płacić”. W ten sposób zostałam streamerką. Nie byłam jakaś specjalnie popularna, bo zabrakło mi takiej właśnie dedykacji i szerokiego myślenia o tym. Myślałam dużo, ale robiłam mało, jeśli chodzi o rozbudowywanie na przykład innych kanałów.
Jednak pozwoliło mi to trochę zobaczyć ten świat od podszewki. Po pierwsze e-sport, czyli profesjonalne granie w gry. Angażowałam się w ten świat jako osoba prowadząca wywiady z graczami. Pokazało mi to, że można tutaj tworzyć, można robić marketing, że jest to coś ciekawego. Zaczęłam się udzielać właśnie w różnych, nazwijmy to, oddolnych akcjach, między innymi w grupie Projekt e-sport, którą założył teraz mój wspólnik, Maciej. To była grupa zrzeszająca profesjonalistów w świecie e-sportu od strony biznesowej oraz młodych ludzi, którzy chcieli w tym świecie pracować. Było tam dużo dyskusji, webinarów — bardzo fajna, ciekawa grupa.
Moich wspólników poznałam — Macieja i Szymona, nie Damiana. Z Damianem znał się Maciej bezpośrednio, na konferencji, którą Maciej i Szymon organizowali — e-sport i gaming forum. To była konferencja właśnie na temat marketingu w gamingu. Ja dostałam bilet jako studentka i poszłam tam zamiast na najważniejszy egzamin w roku. I tak czy siak nie zdałabym go, więc wybór był prosty. Chciałam tam bardzo spotkać Szymona, żeby pójść do niego na staż, bo pracował w dużej agencji.
No i tak nie wyszło — nie poszłam do niego na staż, natomiast zaczęłam współpracować z Maćkiem, najpierw w jego pierwszej firmie, potem w kolejnej. Później zaprosił mnie jako co-founderka do projektu InStreamly właśnie przez to, że wnosiłam tę wiedzę ze świata gamingu, streamingu i po prostu tę perspektywę współczesnego gracza.
Greg Albrecht: Jak to było, że najpierw pracowaliście w innym setupie, jako że pracowałeś u niego w firmie, a potem zostaliście wspólnikami? Jak ewoluowała ta dynamika waszej współpracy w związku z tym?
Wiktoria Wójcik: Ja pracowałam u Maśka już od początku jako taki Founders Associate. Dołączyłam też do zespołu zajmującego się kampaniami — był to dom produkcyjny, czyli reklamy, wideo, produkcja wideo zarówno reklamowa, jak i dla branży e-sportu oraz gamingu.
Poza pracą nad projektami pomagałam Maciejowi w różnych jego pobocznych zadaniach. Między innymi była to praca nad pierwszymi deckami InStreamly, ponieważ Maciej już wtedy myślał nad tym projektem. Później, w kolejnym projekcie, po prostu zaprosił mnie i przeniósł się ze spółki do spółki, tym razem do organizacji e-sportowej.
Jak ta relacja ewoluowała? Sądzę, że Maciej zobaczył we mnie coś, czego ja jeszcze w sobie nawet nie widziałam. Stwierdził, że warto zainwestować swój czas, bardzo dużo wiedzy oraz cierpliwości, aby mnie rozwijać. Najwidoczniej działo się to w takim tempie, że postanowił zaryzykować i zaprosić mnie także do In Streamly. On pewnie mógłby o tym opowiedzieć dużo więcej.
W naszej historii, nie tylko naszej, przewija się idea znajdowania młodych ludzi, którzy mają pewien sposób myślenia, mają drive, robią rzeczy, są ciekawi świata i posiadają umiejętności. Inwestujemy w nich w taki sposób, że rozwijają się razem z nami, rosną. W ramach spółki mamy kilka takich osób, które działają z nami, więc jest to bardzo, bardzo ciekawe.
Greg Albrecht: A wracając do tego momentu, kiedy pojawiła się ta propozycja, jakie były twoje emocje związane z tym faktem, że dostajesz możliwość zostania founderką?
Wiktoria Wójcik: Super. Ja się bardzo ucieszyłam. Całe życie trochę tak działam, że gdy pojawia się jakaś okazja, to płynę z prądem. Nie mam dziesięcioletniego planu na swoje życie, bo tylko bym się frustrowała. Na pewno byłam podekscytowana, a to było dla mnie zupełnie nieznane. Nie wiedziałam, z czym to się będzie jadło, i później wiele mnie zaskoczyło.
Było to dla mnie też trochę przerażające, ponieważ miałam tylko rok doświadczenia zawodowego, a nagle wchodziłam w rolę, gdzie na początku działałam przede wszystkim operacyjnie — bo każdy był urobiony po łokcie — ale po jakimś czasie musiałam uczyć się zarządzać ludźmi, zbierać fundusze i robić wiele rzeczy, których wcześniej nie robiłam.
Na szczęście mam dużą dozę ignorancji, to znaczy, nie wiem, że czegoś nie ogarniam. Po prostu stwierdzam: „Okej, daj mi dziesięć minut, zrobię to”. Nie mam też problemu, by powiedzieć: „Okej, nie umiem tego robić, może niech ktoś inny to zrobi”. Nie potrzebuję doświadczenia, książek czy kursów, żeby się za coś zabrać. To było bardzo pomocne.
Jednocześnie wiem, że bałam się tego nawet na terapii. Pamiętam, że rozmawiałam z terapeutą o tym, że potrzebuję wypracować głęboką pewność siebie, bo teraz będę founderką, będę robić biznes, a ja… nie wiem. To były dwie różne emocje: z jednej strony duża chęć działania, robienia rzeczy i zobaczenia, co z tego wyjdzie, bo na koniec dnia nie miałam nic do stracenia. Mogłam albo zdobyć świetne doświadczenie zawodowe, albo zrobić moonshota i stworzyć świetną firmę, ustawić się na całe życie — więc nic mi nie groziło. Z drugiej strony było dużo oczekiwania i przerażenia wobec samej siebie.
Greg Albrecht: Potrafię sobie to wyobrazić.
Wiktoria Wójcik: Taki, taki to był czas.
Greg Albrecht: No, a w tamtym momencie, kiedy podjęłaś tę decyzję, czy to była pierwsza taka twoja decyzja takiego dużego kalibru, czy już wcześniej podejmowałaś takie duże decyzje właśnie w sposób dość spontaniczny, z odwagą?
Pamiętasz pierwszą taką sytuację, w której podejmowałaś decyzję w sposób spontaniczny?
Wiktoria Wójcik: Wiesz co, chyba nad wszystkim w życiu się jakoś dużo nie zastanawiałam. Studia — no, studia wybrałam na zasadzie „takie” i myślałam, że pójdę za granicę, ale jakoś tak przegapiłam ten moment. Dobra, to najlepsze: jeżeli mam być w Polsce, to pójdę na najlepsze studia z zarządzania slash po prostu jakieś ekonomiczne w Polsce, więc wtedy poszłam na SGH. Raczej nie było takich dużych decyzji. To też nie uważałam, że to była duża decyzja. Jakby w tamtym momencie to była decyzja na zasadzie: robimy coś, spróbujmy to robić, co dalej.
I oczywiście mieliśmy wielkie marzenia o byciu unicornem w trzy lata, ale ja zupełnie też nie wiedziałam, na co się piszę. I to jest taki sam case, jak ktoś się pyta o nasz największy fuck up. Ja nie pamiętam fuck upów, bo psuje się i dzieje się tyle rzeczy na bieżąco i się naprawia na bieżąco, że ja nie mam czasu o tym pamiętać. Po prostu robię, idę dalej, robię dalej.
Tak samo tutaj — jakby trochę nie pamiętam dużych decyzji, bo podejmuje się ich na tyle dużo, albo inaczej: one przestają mieć znaczenie jako duże decyzje, albo no, idą dalej. Chyba najdłużej się teraz zastanawiałam nad kredytem na mieszkanie. To była trudna decyzja, a cała reszta, cała reszta jakoś po prostu przychodzi mi na zasadzie: okej, spróbujmy, najwyżej zrobimy inaczej. Mało jest rzeczy w życiu, które są drzwiami, przez które możesz przejść tylko w jedną stronę.
Greg Albrecht: Tak, pewnie tak. Chyba że dotyczy twojego zdrowia fizycznego.
Wiktoria Wójcik: No to tak, tak. Zdrowia fizycznego i psychicznego.
Chyba największą decyzją, podjętą też spontanicznie, ale bardzo mi pomocną, było to, że zdecydowałam się pójść na terapię. To było takie: okej, w moim życiu jedyną rzeczą, na którą mam wpływ, jestem ja, i jedyną cechą wspólną wszystkich różnych sytuacji w moim życiu też jestem ja, i tylko na to mam wpływ.
Postanowiłam więc pójść na terapię, żeby się ogarnąć. To była jedna z bardziej przemyślanych decyzji, na zasadzie: okej, żeby coś się zmieniło, musi się coś zmienić. Robię to, idę i każdemu polecam — od zawsze terapia to super sztos.
Greg Albrecht: Właśnie jestem ciekaw, czy czujesz, że się ogarnęłaś. Uwaga, to nie jest żadne podchwytliwe pytanie i niczego nie sugeruję. Ja też korzystałem z terapii i jestem ogólnie zadowolony.
Moje doświadczenie pokazuje, że czasem można naprawdę mieć duże odkrycie, ale czasem można mieć poczucie, że wiosłujesz w miejscu i jakby to donikąd nie doprowadzi.
Stąd jestem ciekaw, jak oceniasz rzeczywisty efekt tego procesu w swoim życiu. Czy było to bardziej akceptacja tego, jaka jesteś, czy bardziej transformacja siebie? Jak byś oceniła efekt tego procesu?
Wiktoria Wójcik: Znaczy, ja tak mówię: ta pierwsza terapia była bardzo krótka, bo podeszliśmy do niej bardzo zadaniowo, skupiając się na konkretnej sprawie.
Później chodziłam na drugą terapię trochę w kratkę, a teraz chcę do niej wrócić. Dlatego mówię, że to super ważna rzecz. Sama nie robiłam tego dużo. Ja w ogóle uważam terapię za taką higienę umysłową. To znaczy, chodzimy na siłownię, żeby utrzymać sprawne ciało. Chodzimy na spacery, bierzemy suplementy. Terapia jest dla mnie taką formą siłowni dla umysłu, przestrzenią do wylania się emocjonalnie i popracowania nad sobą.
Trochę nie chodzi o to, że trzeba konkretne rzeczy przepracować — wtedy podeszłam do tego zadaniowo — ale bardziej o posiadanie przestrzeni, w której, bez oczekiwań wobec innych ludzi, można się wygadać. Można przecież powiedzieć coś przyjacielowi, ale z przyjacielem masz poczucie relacji dwustronnej. Tutaj, moim zdaniem — choć pewnie niektórzy terapeuci się nie zgodzą — finansowy czy transakcyjny wymiar relacji z terapeutą polega na tym, że nie musisz się przejmować tym, w jakiej jesteś relacji.
Oczywiście to jest ważne, bo to relacja międzyludzka, ale przede wszystkim chodzi tam o ciebie. Masz przestrzeń, gdzie możesz być tylko dla siebie, mówić tylko o sobie i swoich sprawach. Founderzy, ludzie, którzy mają rodziny i odpowiedzialność, rzadko mają taką przestrzeń. Dla mnie jest to bardzo cenne, dlatego bardzo chcę do tego wrócić. Czuję, że są po prostu rzeczy, o których warto mieć przestrzeń, żeby o nich pomyśleć i znaleźć na nie czas.
Greg Albrecht: Tak, tak. Podpisuję się pod tym, co mówisz, również na bazie swoich doświadczeń, zarówno z terapii, jak i z projektów mentoringowych, kiedy pracuję indywidualnie z founderami. Czuję, że to daje im podobny rezultat, choć może w trochę innych sferach. To, że nie mam żadnego innego interesu niż to, żeby pomóc im odpowiadać na ich pytania — na przykład, czy odniosą sukces, czy nie, jak ich wspólnicy, inwestorzy albo przyjaciele, którzy chcą te relacje utrzymać — sprawia, że istnieje taka higiena możliwości supercentowego skupienia się na kimś. To, moim zdaniem, daje dużą możliwość oczyszczenia się.
Wracając do firmy — był sobie pitch deck, byłaś co-founderką, były wielkie marzenia o unicornie w trzy lata. Ile lat minęło od tego czasu i jak wygląda rzeczywistość dzisiaj?
Wiktoria Wójcik: Sześć lat minęło. Rzeczywistość wygląda tak, że nie jesteśmy unicornem i jeszcze do tego daleko, ale rozwijamy się na takiej zasadzie, że mieliśmy trudny czas w latach 2022–2023. Po takich latach szybkiego wzrostu i wziętych pieniądzach od VC, nagle rynek w 2022 roku się załamał.
Zarówno gamingowy — może nie globalnie się załamał, ale było bardzo dużo zwolnień i problemów w tej branży, a także zwolnienie po covidowym czasie. Branża marketingowa także przeżyła swoje wstrząsy. Oczywiście rynek polski, w związku z inwazją Rosji na Ukrainę, również się załamał. My zrozumieliśmy, że nasz sposób pracy i rozwój zagraniczny nie działa.
W efekcie, a także z powodu decyzji, że już nie weźmiemy więcej pieniędzy od VC, doszliśmy do wniosku, że jeśli będziemy uzależnieni od VC, to się „zachlastamy”. My, jako founderzy, próbowaliśmy zebrać pieniądze, które będzie ciężko pozyskać. Wtedy, chwilę po ostatniej rundzie finansowania, doszliśmy do wniosku, że trzeba coś zmienić.
To był trudny czas, ponieważ rozstaliśmy się z częścią zespołu, co nie było przyjemne dla nikogo — oczywiście bardziej dla nich, ale dla nas również był to trudny okres. Przeorganizowaliśmy spółkę i sposób wyjścia za granicę. Postawiliśmy bardzo mocny bet na to, jak będzie wyglądała nasza ekspansja.
Pierwszy rok ten bet nie przynosił spektakularnych efektów. Teraz mamy już trzeci rok i w końcu to, co zasialiśmy jakiś czas temu, przynosi efekty. Pieniądze od zagranicznych partnerów, czyli takie, które nie zwiększają nam drastycznie liczby pracowników, stanowią już połowę naszych przychodów. Oznacza to, że nie skalujemy się liczbą ludzi — mamy tyle samo osób co w 2021 roku. Ta gałąź rośnie rok do roku trzykrotnie.
Weszliśmy więc z powrotem na bardzo mocną trajektorię wzrostową i pozytywnego EBITDA. To bardzo dobry czas i uważam, że teraz przed nami jest świetna perspektywa. Również dlatego, że wiemy, czego możemy od siebie oczekiwać, czego chcemy i jak chcemy, żeby ta spółka wyglądała. Pozwalamy sobie na dużo cierpliwości i spokoju w tym temacie.
Greg Albrecht: A jakie są Wasze oczekiwane przychody w tym roku?
Wiktoria Wójcik: W tym roku będzie to chyba cztery miliony euro przy dość wysokiej marży.
Greg Albrecht: Ciekaw jestem, jak wygląda ta zmiana nie z Waszymi oczami, ale oczami tych inwestorów, którzy betowali na firmę wartą miliardy. Jak to przekłada się na współpracę w ramach tego Cap Table’a?
Wiktoria Wójcik: Mamy bardzo fajnych inwestorów, także takich, którzy wiedzą, że inwestowali w VC i brali na siebie to ryzyko. My braliśmy na siebie to ryzyko, oni brali to ryzyko. Na koniec dnia nadal jesteśmy bardzo dobrą spółką, która się rozwija, która żyje jak ten karaluch, mimo że świat ją depcze, i która znowu ma wzrosty. To nie jest więc jakaś przegrana sprawa.
Na pewno nie jesteśmy największą gwiazdką w portfolio i to jest okej, ale pracujemy z inwestorami, którzy akceptują to, że na pewno przyniesiemy im jakieś pieniądze i po prostu dają nam działać. Mieliśmy sytuację z jednym inwestorem w zeszłym roku, którego musieliśmy spłacić, ponieważ zaczął stawiać takie warunki, które nie były akceptowalne dla nas jako founderów i groziły po prostu utopieniem spółki. Udało nam się go jednak spłacić i zaprosić angel inwestorów, którzy nie tylko dali pieniądze, ale też na przykład know-how branżowy lub są gdzieś w tym świecie i rozumieją tę specyfikę.
Część z nich dała po prostu pieniądze, ale rozumieją, jak to jest być founderem i czego można się od nas spodziewać. Mamy więc dobre relacje, poza tą jedną, którą udało nam się z-exitować, i to też z pozytywnym skutkiem dla nich naprawdę. Wiemy, że przyniesiemy im pieniądze, jesteśmy bardzo transparentni w raportowaniu naszych finansów i planów. Nigdy nie oszukiwaliśmy, że będzie inaczej. Zawsze wierzymy w to, co mówimy i pracujemy z ludźmi, którzy to szanują i chcą z nami pracować, bo wierzą, że to, jak my widzimy rozwój, na koniec i tak wszystkim się opłaci.
Greg Albrecht: Rozumiem. To jest na pewno trudny moment, ponieważ to jest pewna reewaluacja rzeczywistości, planu wobec rzeczywistości. Umówmy się, że nie każdy może być też tym jednorożcem. To jest również jakaś rzeczywistość. Natomiast istotna jest kwestia zarządzania w sposób realny potencjałem i swoją ambicją, aby kreować firmę, która na końcu dowozi jakąś wartość i sama w sobie stanowi wartość.
Jak wyglądało właśnie złożenie takiej quasi rundy, rozumiem powiązanej z wykupem? Co się złożyło na to, że uważasz, iż zakończyło się to sukcesem?
Wiktoria Wójcik: To była skomplikowana sytuacja, ale postaram się opowiedzieć ją w miarę prosto, tak aby każdy mógł zrozumieć. Mieliśmy podpisane convertible notes, czyli noty konwertowalne, które w uproszczeniu są długiem, obiecującym konwersję na udziały.
Greg Albrecht: Po konkretnej wycenie.
Wiktoria Wójcik: Po konkretnej wycenie lub na jakimś tam capie tej wyceny, z pewną zniżką na te udziały. My trochę popełniliśmy błąd. Teraz, po latach, wiemy, że kiedyś wydawało się, iż te CLA są takim magicznym narzędziem, ale są magicznym narzędziem tylko wtedy, gdy faktycznie później zrobi się rundę, która te CLA konwertuje.
W naszym wypadku one przedłużały się po raz kolejny i wszyscy nasi inwestorzy powiedzieli: „Ok, przedłużamy na tych samych warunkach, a po następnym przedłużeniu już będziemy chcieli konwertować. Teraz je przedłużamy, koniec kropka, te same warunki.” Jednak jeden z inwestorów chciał renegocjować te warunki. Propozycja, którą nam postawił, zakładała dwukrotność liquid prep, czyli minimum musimy mu oddać dwukrotność tego, co wsadził w spółkę, co jest nienormalne, oraz 12% oprocentowania na tych konwertach. Oznacza to, że każdego roku ich wartość rośnie o 12%, co z kolei oznaczałoby, że wszyscy inni inwestorzy muszą dostać te same warunki.
Dla mnie, na przykład, w symulacji exitu wariant niski i średni finalnie kurczyły się odpowiednio pięciokrotnie i dwukrotnie. Dopiero na takich wariantach bardzo pozytywnych jakoś to wychodziło okej. Całe ryzyko zostało przeniesione na founderów, co było bardzo, bardzo trudne.
Negocjacja była bardzo prosta — tak nie zachowuje się VC. Nie był to stricte VC, lecz gałąź VC pewnego banku, a negocjacje były trudne. Finalnie zdecydowaliśmy się, że jako że jest to convertible note, można teoretycznie ten dług spłacić.
Greg Albrecht: Według ustalonych wcześniej zasad.
Wiktoria Wójcik: Według ustalonych zasad w tym wypadku następuje zwrot kwoty razem z odsetkami. Jednak ponieważ wiedzieliśmy, że teraz będzie trudno zebrać środki na tych samych warunkach, postanowiliśmy spłacić to, zapraszając do nas inwestorów Angel-i. Umówiliśmy się z naszymi inwestorami, którym serdecznie za to dziękujemy, że możemy wpuścić tych inwestorów Angel-i.
Były dwie kwoty: jedna, nazwijmy ją, połowa kwoty, była na kapitale 9 milionów, a druga połowa na kapitale 20 milionów. Ustaliliśmy, że kwotę z kapitału 20 milionów spłacamy z kasy spółki, a na tę dziewiątkę po prostu podmieniamy w ręku, kto trzyma papier, i zapraszamy inwestorów Angel-i. Dlatego chcieliśmy inwestorów indywidualnych, a nie instytucjonalnych, aby nie było konfliktu z VC, którzy mają również wnieść w pewien sposób smart money do spółki. Oni w pewnym sensie dostaną ten discount, bardzo niską wycenę, ponieważ była to wycena z 2021 roku, i będą mogli wejść do spółki.
Udało nam się poznać bardzo fajnych ludzi, także z polecenia inwestorów Angel-i, którzy to rozumieli. Mieli oczywiście duży discount, ale pokazaliśmy im, jak wyglądają wzrosty na tej gałęzi międzynarodowej oraz nasz nowy pomysł na wyjście na rynki międzynarodowe. Pokazaliśmy, jak faktycznie rozwija się firma, a także przedstawiliśmy się jako ludzie, którzy rozumieją biznes i ten świat.
Na szczęście udało się to zrobić z wielkim sukcesem dla całej reszty naszych inwestorów. W pewnym momencie mieliśmy na koncie spółki 30 tysięcy euro, ponieważ trzeba było zrobić jedne przelewy, zanim wyjdą drugie, więc było trochę nerwówki. Mnie to kosztowało też sporo zdrowia, ale się udało. Jak się okazuje, gdy pracuje się z właściwymi ludźmi, to wszystko działa.
Greg Albrecht: Super, gratuluję! Dzięki za przedstawienie tego w tak detaliczny sposób, bo uważam, że to daje niesamowicie dużo nauki na wielu poziomach.
Z tej konkretnej, rzeczywistej historii, a nie jakiejś tam teoretycznej historii. Czym jest na przykład właśnie to convertible loan i jakie są tego plusy i minusy.
Wiktoria Wójcik: Tak, na pewno ja się nauczyłam, że tak jak kiedyś myślałam, że to jest magiczne narzędzie — sejfy są magicznym narzędziem tak naprawdę — natomiast trochę już słyszałam takich historii o konwertach, o ludziach, którzy chcieli renegocjować te warunki i tak dalej. Szkoda, że w polskim prawie to funkcjonuje jako jedyne takie narzędzie.
Greg Albrecht: No właśnie, to faktycznie zdarzają się takie historie. Również się z tym spotkałem i pewnie warto się zastanowić, zanim w ten sposób pozyska się finanse.
Mówiłaś o tym, że na etapie, gdy byłaś streamerką, miałaś wiele pomysłów, co zrobić w kontekście promowania się na przykład w innych kanałach, ale tego nie robiłaś. Jeżeli miałabyś to rozbić na kawałki, to jak myślisz, dlaczego tak było? Czy coś zmieniłaś w tym zakresie w sobie z czasem, czy nie było to potrzebne, bo dotyczyło to konkretnie czegoś związanego z tamtym działaniem? Jaka jest lekcja z tej sytuacji?
Wiktoria Wójcik: Bardzo ciekawe pytanie. Dziękuję. Na pewno się wstydziłam. To znaczy, trochę bałam się założyć, pamiętam, pierwszego fanpage’a, bo wtedy jeszcze fanpage’e na Facebooku miały znaczenie. Pomyślałam sobie: co znajomi z liceum pomyślą, że ja siedzę, gram w gry i streamuję? To było takie trochę… jeszcze to nie było cool.
No ale się przełamałam, bo potrzebowałam, i okazało się, że jest to cool, że raczej wszyscy mówili, że spoko, że super, albo tak naprawdę świat nie kręci się wokół mnie i mają to gdzieś. I to była pierwsza sprawa. Druga sprawa – miałam mnóstwo pomysłów na siebie. To znaczy, studiowałam i robiłam jakieś, próbowałam jakieś projekty, byłam też fotografką. Byłam tak cieniutko na granicy, żeby zostać profesjonalną fotografką. Zarabiałam, dorabiałam sobie w ten sposób, ale zdecydowałam się nie pójść w tę drogę, bo po prostu nie miałam takiej dedykacji.
Dla mnie zawsze było trudne tworzenie treści. Streamy są łatwe – wchodzisz na stream i gadasz. Natomiast takie sformatowanie, później na przykład zrobienie filmu na YouTube’a, czy edycja, nagranie – spoko. Edycja, montaż – bardzo trudne. I to mi generalnie zostało. Dużo publikuję na LinkedInie i kiedy wkładałam w to bardzo dużo wysiłku, takiej codziennej pracy – codziennie rano pisałam na LinkedInie – zajmowało mi to półtorej godziny. Było to dla mnie ciekawe, ale bardzo trudne się zebrać do treści. A później jeszcze na przykład zrewidować jakąś treść zmontowaną – to już w ogóle jest niemożliwe.
Teraz na szczęście współpracujemy z Super Founders Associates, Michaliną, z którą pracuję na takiej zasadzie, że opowiadam jej, jakby treść, o czym bym chciała mówić, ale ona pomaga mi to przygotować. Razem to akceptujemy, ja to edytuję, ale już na przykład takie kwestie jak publikacja, publikacja na kilku kanałach, jest po jej stronie. Więc nie zmieniła się moja trudność jakiegoś takiego działania wtórnego, bo ja to diagnozuję tak, że tworzenie jest fajne, ale już dopieszczanie szczególików i później na przykład administracja tym, co jest stworzone, jest dla mnie trudne. I pozwoliłam sobie na to – na szczęście mogę sobie na to pozwolić – żeby nie musieć tego robić. No wtedy nie miałam takiej opcji.
Więc to, plus to, ile pracy, czasu i dedykacji wymagają te streamy, więc no tak, pewnie gdybym włożyła w to dużo wysiłku, to by było super. Są jeszcze czasem widzowie, którzy mnie pamiętają, gdzieś tam skomentują, że pamiętają, jak streamowałam, więc pozdrowienia! Może jeszcze ktoś to będzie słuchał, kto mnie zna.
Greg Albrecht: Super. Powiedziałeś o usprawnieniu swojego życia, w tym przypadku publikacji. Czy wykorzystujesz teraz najmodniejszy temat, czyli AI, LLM i tego typu technologie, do usprawniania swojego życia?
Opowiedz coś o tym, jak korzystasz z tych technologii do podniesienia swojej własnej produktywności.
Wiktoria Wójcik: Chyba najciekawszym sposobem, który faktycznie bardzo mnie wyręcza, jeśli chodzi o AI, jest to, że ja bardzo dobrze myślę, gdy mówię. To znaczy, sformułowanie myśli w formie pisemnej jest okej, ale na najwięcej rzeczy wpadam, gdy mówię.
Więc to, z czego teraz bardzo często korzystam, to fakt, że po prostu czytam w czacie GPT lub używam takiej aplikacji jak Whisper Flow do dyktowania. Łączę sobie dyktowanie głosowe, chodzę po pokoju przez pięć minut i dyktuję coś. Na przykład ostatnio robiłam instrukcję dotyczącą tego, jak powinniśmy pisać o każdej naszej nowej kampanii — jakby spodziewałam się na rolę, spodziewałam się na jakieś takie, czy pisania notki PR-owej, takie rzeczy, które mam w głowie i trzeba zrobić z tego instrukcję. Przez pięć minut chodzę w kółko i gadam, co mi przyjdzie na myśl.
Wrzucam to do czatu GPT i mówię: „Zachowaj maksymalny kontekst, zrób z tego spójną instrukcję”. Zadanie, które normalnie zajęłoby pewnie z pięć godzin, jest zrobione w dziesięć minut. Dziękuję, do widzenia, przekazuję instrukcję, a dalej ludzie to realizują.
Bardzo dużo używam AI właśnie do przelewania kupy myśli na wiedzę, czy na przykład do transkrypcji ze spotkań. Bardzo często prowadzę jakieś spotkanie na temat strategiczny w firmie. Teraz wdrażamy nowy brand w firmie. Ja daję cały kontekst — dlaczego to robimy, jak to robimy, mam to opowiedziane.
Cyk, pyk, transkrypt. Zrobiony z tego dokument, z którego każdy może korzystać. Poza tym bardzo mocno, więc i do różnych zadań, później tekstowa edycja — tworzę nowy keynote, rozmawiam sama ze sobą, co bym chciała zrobić, a później porządkuję to razem z AI.
Natomiast w samej firmie bardzo dużo korzystamy z takiego przykazania, że na każdym spotkaniu musi być coś, co transkrybuje, a potem robi notatki, bo pracujemy zdalnie, asynchronicznie, więc ten kontekst jest maksymalnie ważny, żeby go przekazywać.
Każdy dział tak naprawdę szuka w swoim obszarze usprawnień, jak coś można zrobić za pomocą AI. Finalnie bardzo często okazuje się, że AI jest niepotrzebne do tego, więc wtedy robimy to inaczej.
Jest typowe, że rozmawiam na przykład z jednym z moich menadżerów, z którym pracuję, i mówię, że coś tam było do zrobienia. On mówi: „Wiesz co, robię to często, więc sobie zrobiłem dżema na Dżimini, który jest specjalnie do tego zadania”. Ja mu tam wrzucam dane, on mi to wypluwa, a ja sobie z tego korzystam.
Poza mną, w samej organizacji staram się, jak najwięcej używać AI, żeby zrozumieć, co można też w przyszłości przekazać innym, aby cała organizacja działała sprawniej.
Greg Albrecht: Super, bardzo fajnie, że o tym powiedziałaś. Przyznam, że podobnie robię, dokładnie, jeżeli chodzi o dyktowanie. To prawda, ja z lenistwa używałem Firefly, z którego korzystam do transkrypcji spotkań.
Tak samo czasem nagrywam spotkanie, gdzie jest jedna osoba i po prostu, na przykład dzisiaj, po nagraniu będę miał jakieś myśli dotyczące tego odcinka, które będę chciał przekazać zespołowi. Wtedy nagrywam taką notatkę, która się transkrybuje i od razu nie muszę myśleć, w której minucie co było i tak dalej, tylko przerzucam główne myśli, na co uważam, że warto zwrócić uwagę przy opisywaniu i tak dalej.
W ten sam sposób — niesamowite. Tak, to jest zrobione i świetne jest to, że można to zrobić od razu, zanim przejdziesz do kolejnych działań. Bardzo mało czasu to trwa, bo taka notatka ma zazwyczaj trzy minuty.
Wiktoria Wójcik: A napisanie tego, jak również przemyślenie i przedstawienie w dobrej formie pisemnej, jest bardzo, bardzo trudne. Zwłaszcza że w mojej pracy dużo polega na układaniu procesów, myśli, instrukcji oraz przekazywaniu feedbacku. W ten sposób jest to po prostu gigantycznie szybsze i prostsze, a także odpowiada moim mocnym stronom, czyli temu, że potrafię coś opowiedzieć, a niekoniecznie opisać.
Greg Albrecht: Jak mierzysz swój sukces w życiu? Jaki jest twój duży cel? Powiedziałeś, że nie planujesz na wiele lat do przodu, czyli że raczej płyniesz tą rzeką. Jednak coś sprawia, że do jednej rzeki wpływasz, a do drugiej nie.
Czy jest jakiś kierunek, do którego chcesz dążyć? Czy istnieje jakiś zespół wartości, na których się opierasz? Co jest tym elementem, który pozwala ci dokonywać selekcji ścieżek?
Wiktoria Wójcik: Pierwsze to jest, ja to nazywam „w pogoni za ekscytacją”, czyli idę za tym, co jest dla mnie ciekawe, interesujące, ekscytujące. I właśnie tak się znalazłam w gamingu, tak się znalazłam w in-streamli. Widzę ścieżkę, która jest: „Hej, to jest ciekawe, ekscytujące”, więc pozwalam sobie tym iść. Na pewno miarą sukcesu jest to, że jestem w tym miejscu, w którym jestem, na takiej zasadzie, że żyję w świecie, w którym najlepsze, co mogę zrobić dla siebie i dla wszystkiego dookoła, to robić rzeczy, które są dla mnie interesujące. I że jest całkowicie okej, że jeżeli jest coś, co nie jest dla mnie interesujące, co też oznacza, że nie zawsze ja jestem najlepszą osobą, żeby to zrobić, to mogę to komuś przekazać. To jest taki sukces — takiej swobody wyboru tego, jak pracuję, co robię, kiedy robię — że wybieram te rzeczy ekscytujące.
Oczywiście robię też mnóstwo rzeczy, które są trudne i nudne. Trudne i nudne to są dwie zupełnie różne kategorie, ale generalnie jestem bardzo wdzięczna za to miejsce, w którym jestem. Jeżdżę po całym świecie, poznaję ludzi, występuję w podcastach, opowiadam o tym, jak to jest moje życie — super sprawa.
Więc to jest dla mnie fenomenalne. Jeżeli chodzi o takie długofalowe plany, to na pewno jakieś bezpieczeństwo finansowe. W sensie taki minimum, że chciałabym mieć taką kasę, żeby móc, a nie musieć. I tutaj można różne rzeczy w to włożyć.
Drugi etap to jest mieć taką kasę, żeby móc inwestować w inne startupy. I to na jakąś fajniejszą skalę, bo to jest super ciekawe. Uważam, że jest tyle ciekawych obszarów na świecie, w których można się zainteresować, niekoniecznie pracować w nich na co dzień, ale będąc aniołem biznesu, będąc adwajzorem — co już też trochę robię — daje to szansę wejść trochę, poznać ten świat, ale niekoniecznie musieć się w nim zamykać. Tak jak ja byłam, zwłaszcza przez długi czas, w tej bańce gamingowo-marketingowej.
Trzecia wizja, która znowu łączy się finansowo, ale uważam, że jest taka, która trochę pokazuje to „po co”, co byłoby ciekawe. Byliśmy teraz na wakacjach z moim narzeczonym w Karkonoszach i przejeżdżaliśmy obok takiego gigantycznego budynku, takiego zamku z wielką, grubą wieżą, trochę rozwaloną u góry, drewnianą. Ja sobie na to popatrzyłam i pomyślałam: świetne! Jak ja bym miała tyle, to czemu ci miliarderzy nie kupują takich miejsc, nie restaurują ich, a później nie robią siebie mecenasami sztuki, nauki i innowacji? Ja bym sobie takie miejsca miała. Oczywiście tam z tego byłby hotel, ale na przykład sponsorowałabym wyjazdy dla młodych founderów, którzy tam przez miesiąc by siedzieli i uczyli się robić startupy oraz robili tam startupy. Świetne! Jak masz kasę jak lodu, możesz się w takie rzeczy bawić.
Więc byłabym najmniej efektywnym, jeżeli chodzi o pomnażanie kapitału, miliarderem. Na szczęście miałam do tego ludzi, ale chciałabym właśnie robić takie fajne rzeczy. To jest ta idea. W tym wszystkim oczywiście jest przestrzeń na rodzinę, znajomych, założenie rodziny i też stąd ta chęć bezpieczeństwa finansowego, a później będę robić fajne, ekscytujące rzeczy.
Ale jeżeli ktoś by chciał podarować miliardy na zrobienie pięknego miejsca na mecenat sztuki, nauki i innowacji, to porozmawiajmy. Ja już znalazłam miejscówkę, także wiecie.
Greg Albrecht: No, super. Myślę, że każdy taki projekt zaczyna się właśnie od tego, żeby powiedzieć o tym głośno.
Wiktoria Wójcik: Tak jest, więc…
Greg Albrecht: Zdarza się tak, że naprawdę może z tego coś wyniknąć.
Wiktoria Wójcik: Zobaczymy, zobaczymy. Więc wszystko przede mną. Na koniec dnia mam 28 lat — jakby całe życie przede mną. Oby. I miejmy nadzieję, że w zdrowiu. Pracuję nad tym.
Więc pozwalam sobie nie mieć konkretnych oczekiwań i planów. Jakby jestem ahead of the plan.
Greg Albrecht: A jak pracujesz nad swoim zdrowiem? Jeżeli o tym powiedziałaś, to mnie to ciekawi.
Wiktoria Wójcik: Znaczy, no, pracuję nad swoim zdrowiem. Pracuję nad tym, żeby dbać o moje zdrowie. Tutaj dużą zasługę ma mój Marek, który… To on jest osobą, która przypomina mi, że mam wstać, rozciągnąć się, wypić wodę i ćwiczyć. Więc bez niego pewnie już dawno bym uschła. Teraz znowu wracam do ćwiczeń.
Druga rzecz to fakt, że mam przewlekłą chorobę autoimmunologiczną — właśnie Gravesa-Basedowa, czyli drugą stronę od Hashimoto. Hashimoto to niedoczynność, a ja mam nadczynność, co oznacza, że muszę ogarnąć na przykład kwestie stresu, zdrowia, takiego nie męczenia się, ale też dbania o zdrowe ciało. Zaczynam zwracać na to większą uwagę.
Nie piję kofeiny prawie w ogóle. Teraz akurat piłam kawę, ale staram się bardzo ograniczać — piję jedną, dwie kawy tygodniowo. Był taki okres około pół roku, że w ogóle nie piłam ani herbaty kofeinowej, ani kawy kofeinowej. Ogólnie dbam o higienę, o oddzielanie siebie od codziennego stresu. Na koniec dnia myślę sobie: wszystko będzie dobrze, wszystko będzie w porządku.
Nie jestem świrem, który wstaje o piątej rano, żeby biegać. Mam nadzieję, że kiedyś nim zostanę, ale podziwiam każdego, kto się tak wkręcił. Ja na razie robię małe kroczki i pozwalam sobie cieszyć się z tego, że przynajmniej coś robię.
Greg Albrecht: Super. Wiesz, tego ci życzę. Na początku rozmawialiśmy o tym, że gra może być takim samym nałogiem jak każdy inny.
Myślę, że, jako że jestem świrem, który wstaje o piątej rano i biega, to możemy powiedzieć, że to też jest nałóg.
Wiktoria Wójcik: Nałogowo, absolutnie.
Greg Albrecht: To jest tylko kwestia decyzji.
Wiktoria Wójcik: Nikt normalny nie robiłby tego bez uzależnienia.
Greg Albrecht: Dokładnie tak. Jest tylko kwestia decyzji, jaką naukę decydujemy się mieć. I to też jest, myślę, jeden z wyborów.
Wiktoria Wójcik: Tak jest. Nadal gram dużo w gry.
Greg Albrecht: Tak.
Wiktoria Wójcik: Nie powiedziałabym, że nałogowo, ale absolutnie gram dużo w gry i uważam, że to jest super. Więc ja mogę i biegać, i grać w gry. Także, wiecie.
Greg Albrecht: No dobrze, to tego ci życzę w takim razie.
Powiedz, Wiktorio, o co cię nie zapytałem, a uważasz, że byłoby ważne, żeby w tym podcaście wybrzmiało coś istotnego dla ciebie?
Wiktoria Wójcik: Dobre pytanie.
Lubię to pytanie. Zawsze ja je zadaję i teraz ciężko jest ujść po drugiej stronie. Uważam, że może być ciekawe, jaką radę dałabym innym młodym osobom bez doświadczenia, które chciałyby zakładać startup. Oczywiście można powiedzieć, że ja miałam łatwo. Moi współpracownicy, moi wspólnicy, mają już doświadczenie zawodowe. Zakładali biznesy, byli starsi i są starsi ode mnie. Ja dużo się od nich uczyłam.
Wiem jednak, że to nie jest jedyna historia — ktoś znalazł człowieka, który miał doświadczenie, ale może nie miał aż takiego drive’u, żeby wszędzie być i ciągle być widocznym, i znalazł kogoś młodszego, w kogo uwierzył i go zmentorował. Uważam, że to jest bardzo ciekawa ścieżka.
Gdybym miała poradzić komuś, kto jest młody i chce zakładać biznes, dwie rzeczy powiedziałabym na pewno. Pierwsza to: znajdź swoich mentorów. Znajdź ludzi, z którymi będziesz chciał rozmawiać, może docelowo pracować, od których możesz się uczyć. Może to jest kwestia zatrudnienia się w startupie, od którego chcesz się uczyć, a może po prostu znalezienia mentora.
Druga rzecz — nasze motto firmowe brzmi… można je przyklinać.
Greg Albrecht: Pewnie.
Wiktoria Wójcik: Super. To nasze motto firmowe i moje życiowe brzmi: trzeba j***ć i się nie bać. Na koniec dnia odwaga to wybór — wybierasz, żeby coś robić, nawet mimo że się boisz.
Uważam, że w większości wypadków trzeba j***ć i się nie bać, czyli po prostu zacząć działać. Porażka jest wtedy, kiedy po pierwsze zatrzymujesz się na porażce i nie próbujesz dalej, albo kiedy w ogóle nie zacząłeś, bo wtedy jesteś w stanie, że nic ci się nie wydarzyło.
Więc jeżeli zastanawiasz się, czy warto robić, czy robić, co zrobić — po prostu rób. To jest najlepsza odpowiedź.
Greg Albrecht: Super. Wiktoria, do pierwszego punktu mogę dopowiedzieć, że z przyjemnością poznam takie osoby, taką osobę jak ty, która chciałaby na przykład ze mną budować coś w biznesie. Myślę, że masz niesamowity talent i energię do tego, żeby działać.
Więc jeżeli taka osoba słucha nas tutaj i chciałaby coś ciekawego wspólnie zbudować, to jestem bardzo otwarty.
A propos drugiego hasła, podpisuję się pod tym. Wydaje się, że najwięcej problemów jest związanych z tym, że mamy dużo w głowie, a mało w rzeczywistości. Im bardziej próbujemy zbudować perfekcyjny scenariusz w naszej głowie, tym bardziej oddalamy się od weryfikacji tego scenariusza w rzeczywistości.
Mamy dane wyizolowane od rzeczywistości, w związku z tym coraz bardziej nas to oddala tak naprawdę od tego efektu.
Wiktoria Wójcik: Tak, często czekamy na to, aż coś perfekcyjnie nam się uda. Na przykład okazuje się, że klienci zupełnie nie tego chcą, więc polecam działać mimo to.
Co do tego pierwszego, jeszcze odpowiem tobie: jeżeli ktoś młody tego słucha i myśli sobie „co ona gada?”, równie dobrze mógłbym tak gadać. To jest świetny sygnał, który oznacza, że możecie robić biznes. Ta nutka myśli „ja też to mógłbym robić” jest absolutnie potrzebna.
Greg Albrecht: Super. Dziękuję ci bardzo za tę rozmowę. Trzymam kciuki za jednorożca o dowolnych wymiarach i dowolnym kalibrze, jakiego chcesz wytworzyć, oraz za ten projekt w Kartkonoszach.
Mam nadzieję, że kiedyś, na emeryturze, będę mógł tam przyjechać i również czegoś się nauczyć.
Wiktoria Wójcik: Absolutnie cię zaproszę.
Greg Albrecht: Super. Dzięki wielkie.
Wiktoria Wójcik: Dzięki wielkie.
Greg Albrecht: Partnerem podcastu jest Albrecht & Partners. Firma oferuje mentoring strategiczny, wsparcie w zarządzaniu oraz executive coaching.




