Od pierwszego dnia NIC się nie zgadzało… Musieliśmy borykać się z dostawami z Makro, które robiła żona mojego kumpla, z umową, z której, jak się później okazało, nie jesteśmy w stanie się wycofać, bo jest podpisana z cyrografami na 6 lat do przodu.
Kto chwilę popracował w gastro, ten wie, że może być grubo. Wyśniona własna kawiarnia, marzenie każdego przedsiębiorcy, nie miała nic wspólnego z chillem przy kawce.
A to nie pierwsza i nie ostatnia GŁUPIA DECYZJA biznesowa, która doprowadziła mnie do momentu, w którym uwielbiam to, czym się zajmuję.
Jak do tego doszedłem? Jeśli ciekawi Cię moja droga testowania różnych scenariuszy na życie, zapraszam do rozmowy, którą przeprowadził ze mną mój serdeczny przyjaciel, niezastąpiony Staszek Dzieduszycki. Tylko trudne pytania, tylko szczere odpowiedzi.
W odcinku m.in.:
- Jak krok po kroku dochodzić do momentu, w którym zajmujesz się tylko tym, czym chcesz i w czym jesteś najlepszy
- Jak na gębę wysłałem towar za $150 000 i co na to moi szefowie
- Jak praca w korpo doprowadziła mnie do epizodu depresyjnego i czego się nauczyłem z tej sytuacji
- Jak zostałem przedsiębiorcą przez przypadek, bo trzeba było wystawić fakturę
🎙️Zapraszam do #306 odcinka Greg Albrecht Podcast: GŁUPIE DECYZJE, którym zawdzięczam SUKCES. Bunt, depresja, złoty środek – Historia Grega Część 1

Partnerzy Greg Albrecht Podcast:
Formeds – Odbierz 20% rabatu na suplementy formeds z kodem GREG20. Popraw swoją wydajność, formę i samopoczucie z pomocą wysokiej klasy polskich produktów ze 100% czystym składem, optymalnymi dawkami składników aktywnych i jakości potwierdzonej przez niezależne laboratoria.
Wspierając naszych partnerów, wspierasz rozwój podcastu!
Transkrypcja:
(Transkrypcja jest generowana automatycznie, może zawierać drobne błędy)
Greg Albrecht: Dziś w Greg Albrecht Podcast Greg Albrecht i Stanisław Dzieduszycki, zwany Staszkiem, mój wspaniały przyjaciel, doświadczony badacz, strateg, ekspert w temacie innowacji, który od lat pokazuje ludziom czego potrzebują, co chcą kupować i wie czego pragną nie tylko kobiety. A nikt tak nie zadaje wnikliwych pytań jak Staszek, więc spotykamy się już drugi raz i dziś Staszek wypyta mnie o co innego, a o czym pogadamy?
Staszek Dzieduszycki: Wiesz, tutaj miłe rzeczy mówią w moim kierunku, ja też powiem miłe w twoim. Ja często myślę o tobie jako postaci inspirującej. Człowieku, który robił w życiu mnóstwo rzeczy i pomyślałem sobie, że byłoby mega ciekawe, żeby nie tylko ja cię znał i różnie bliżsi ci ludzie, ale żeby poznali cię twoi słuchacze. I dowiedzieli się, kim jest Greg Albrecht, jaka jest prawdziwa historia Grega.
Greg Albrecht: Już się boję.
Staszek Dzieduszycki: Ja myślę, że słusznie, bo ja mam dla Ciebie same trudne pytania. Bo myślę sobie, że jak Ciebie znać z Linkedina, jak widać rzeczy, które robisz, jakichś fantastycznych ludzi, z którymi pracujesz, jakieś keynote’y, Google, Ateny, takie historie, to można by było sobie pomyśleć, że to jest taki niekończący się pasmo sukcesów w twojej życiu. I oczywiście ono jest pełne sukcesów, ale myślę sobie, że ważne dla nas zwykłych zjadaczy chleba jest też jeszcze spoznać ciebie jak gdyby z każdej strony. I pierwszą rzecz, o której chciałbym się wiedzieć, to są porażki.
Jest takim prawie że banałem, chociaż mi się wydaje, że niezwykle istotną rzeczą, że nie ma sukcesów bez porażek. Będziemy mieli Michaela Jordana, który mówi, ja prawie 50% rzutów w swoim życiu spudłowałem. Przegrałem 300 meczów i każdy z nich był uczący. Widzimy na LinkedIn, na Facebooku, na Instagramie wyłącznie wygrane. Ja jestem ciekaw tych twoich porażek. Takich rzeczy, które były najcenniejszymi porażkami, które poniosłeś w życiu. Teraz mów prawdę.
Greg Albrecht: Jest ich tyle, że jakbym zaczął teraz krok po kroku je wymieniać, to myślę, że mogłoby to zająć godzinę. Tak myślę. I dodatkowo jest kwestia tego, jak definiujemy porażkę w zasadzie. Bo można powiedzieć, że to, co w danym momencie poszło nie tak, było po coś i z perspektywy można powiedzieć, że to nie była jakaś wielka porażka, tylko to była po prostu głupia decyzja. Powiedziałbym, że wiele porażek było konsekwencją albo braku wiedzy, albo jakichś głupich decyzji. A teraz, żeby już nie bić piany, to poszukam jakiejś konkretnej sytuacji.
Staszek Dzieduszycki: Ja szukam czegoś, co masz poczucie, że wyciągnąłeś coś, co potem zmieniło jakoś twój sposób działania czy myślenia, prawda. Okej.
Greg Albrecht: Podam przykład tego, jak do spółki z dwoma kolegami kupiliśmy od jeszcze jednego kolegi kawiarnię. To była taka sytuacja, że jeden daleki kolega, kolega koleżanki wyjeżdżał z Polski, bo tu realizował kontrakt za granicą, a tu prowadził dwie kawiarnie w Warszawie i powiedział, że słuchajcie, to jest świetnie prosperująca kawiarnia, może chcielibyście ją odkupić. No jak każdy człowiek, Na pewnym etapie życia to fajnie brzmi mieć kawiarnię lub restaurację.
Staszek Dzieduszycki: Magda Gesser zna mnóstwo takich ludzi.
Greg Albrecht: Dokładnie, to jest takie romantyczne w ogóle i będę sobie siedział pił kawkę.
No i podjęliśmy tę decyzję, żeby to zrobić. W Excelu wszystko wyglądało ok. No i kupiliśmy lokal z wyposażeniem, z zespołem. Od pierwszego dnia nic się nie zgadzało.
No i teraz trudno powiedzieć jaki był tego powód, ale… Okazało się, że prowadzenie takiego biznesu, tyle się nauczyłem, można powiedzieć tak, po pierwsze, że to jest niezwykle złożony biznes, prowadzony na bardzo małej powierzchni, tam było około 60 metrów. a nawet mieliśmy kuchnię, czyli normalnie było gotowanie, czyli wyobraź sobie złożoność biznesu na 60 metrach, gdzie masz raptem 5 stolików, to kto może policzyć, jak to w ogóle może zarabiać.
To jest w ogóle jakiś fundamentalny błąd. Oczywiście jakby było pełne obłożenie cały czas i byłoby lato cały czas i stoliki na zewnątrz, plus by działały wynosy i dostawy do firm, co było częścią biznesu, to to na papierze wszystko się spina. Ale tak Patrząc dzisiaj na to, to wpakowaliśmy się z własnymi pieniędzmi w coś, co potem powodowało, że musieliśmy się borykać z wyzwaniami takimi jak dostawy z makro, które robiła żona mojego kumpla, jak to, czy przyjdzie kucharz za 13 zł za godzinę i ugotuje danego dnia, czy nie. jak za to, że okazuje się, że za prąd płacimy półtora tysiąca, bo piec tyle ciągnie, jak za to, że nie jesteśmy w stanie wycofać się z umowy najmu, bo jest podpisany z jakimiś styrografami na sześć lat do przodu i tym podobne rzeczy. I coś, co miało być miłą przegodą i generować jakiś dodatkowy przychód, okazało się… obciążeniem, które spędzało sen z powiek sześciu osobom i na końcu nie przynosiło pieniędzy i nawet trudno się było z tego wymiksować.
Więc dla mnie wiele lekcji. Nie znałem się na tym za bardzo, myślę, że niewystarczająco wnikliwie to przeanalizowałem, nie zastanowiłem się, jakie mogą być potencjalne konsekwencje tego, ale też się nauczyłem, że na moich przyjaciółach mogę zawsze polegać, bo jak trzeba było dosypywać do tego biznesu, no to każdy się wyrywał, kto więcej dosypie, solidarnie, żeśmy dorzucali. Aż udało nam się z tego wyjść i ostatecznie przekazaliśmy za darmo, czyli wtopiliśmy wszystko, poza tym ale wycofaliśmy się z umowy, czyli przekazaliśmy całą spółkę menadżerowi, który tym zarządzał i myślę, że dla niego na końcu po obcięciu wszystkich kosztów.
To było przez jakiś okres, jakieś tam źródło utrzymania i on się potem jakoś z tego wycofał. Natomiast dla nas to finansowo porażka, pod kątem obciążenia psychicznego porażka, ciekawe doświadczenie. Jeśli chodzi o to, jak to jest, jak przychodzisz do swojej własnej kawiarni, to nie jest tak, jak tutaj piję pyszną kawkę i nie zastanawiam się, co jest w środku. Jak chwilę popracujesz w gastronomii, no to… To się robi grubo, więc podziwiam wszystkich ludzi, którzy w gastronomii pracują, bo to od razu od zaplecza inaczej to wygląda.
Staszek Dzieduszycki: Jak w własnym mieszkaniu tuż po wykończeniu czy po remoncie widzisz wszystkie rzeczy, które wymagają poprawienia, nie. No dobra, ale chcę złapać, czego właściwie teraz jak myślisz sobie, co robisz inaczej, jak myślisz inaczej po tym doświadczeniu, prawda. Mówisz, że topiłem jakąś forsę, przyjaciele się okazali przyjaciółmi i tak dalej, no super, ale co bierzesz dalej z tego, co wziąłeś dalej, nie. Otóż jakiś czas tam….
Greg Albrecht: Kiedyś miałem tendencję w ogóle do ładowania się w każdy eksperyment, że mam taką tendencję do szybkiego działania, nie widzę przeszkód, nie boję się zmian, to podejmowałem się bardzo wielu różnych rzeczy, co ty doskonale wiesz słuchacze, mniej, no ale tych przykładów takich jak ta kawiarnia było kilka co najmniej. Ok, nie wszystkie tak zakończone i w różnych obszarach, ale wiele było moich zajawek, w które wchodziłem jak dzik w trufle, nie myśląc trochę o szerszym kontekście tego, co się może wydarzyć. Dzisiaj, mając dostęp do dużo większej liczby opcji, jestem zdecydowanie bardziej konserwatywny, jeżeli chodzi o angażowanie się w nie, bo mam świadomość, jak dużo czasu uwagi, atencji, potrzeba, żeby coś zrobić nie tylko z 0 do 1, ale nawet z 1 do 2. Zawsze zadaję sobie pytanie, czy chcę się defokusować, dekoncentrować i robić wiele rzeczy, czy lepiej skupić się na jednej rzeczy i już w ramach bardzo sztywno zdefiniowanych, doskonalić się w osiąganiu konkretnych celów, a zostawić niektóre rzeczy, gdzie mogę na przykład zainwestować osobom, które albo się na tym znają, albo rzeczom, gdzie mam zaufanie, że robi to ktoś, kto się na tym zna, a nie ja, który próbuje wszystkie rozumy pozjadać i zrobić wszystko.
Staszek Dzieduszycki: Mówisz, że to cię nauczyło czegoś takiego, żeby nie brać się za wszystkie rzeczy, które cię… podekscytują, prawda, które być może były fajne, nowe i tak dalej. Ale jak właściwie dochodzisz do tego, czym się zajmować, a czym się nie zajmować.
Greg Albrecht: Teraz mój model podejmowania decyzji jest raczej prosty, dlatego, że w zasadzie robię dwie rzeczy. Produkuję podcast i rozmawiam z właścicielami firm. No może trzecia rzecz to występuje na wydarzeniach firmowych, korporacyjnych, eventach, czasem z keynote’ami. Więc wszystko to, co nie wpada do tego koszyka jest z automatu Wyrzucane poza nawias i jeżeli jest coś, co jest wyjątkowo dobrze opisane, widzę, że ktoś zadał sobie trud, że jest spersonalizowane i ktoś ma świadomość moich doświadczeń przeszłych, kompetencji, przeczytał coś, że kiedyś coś robiłem i mogę mieć pojęcie o danej branży na przykład, a takich projektów trochę zrobiłem, no to wtedy zwracam na to uwagę i rozmawiam, ale jeżeli… oczekiwania drugiej strony przekraczają moje możliwości zaangażowania, na przykład jest oczekiwane jakieś zaangażowanie operacyjne, to wiem, że nie mam na to przestrzeni, więc rezygnuję z takich opcji. Także mam klarowne zasady podejmowania takich decyzji, I raczej można powiedzieć, że dzisiaj pewnie nie podejmuję się wielu nowych projektów, dlatego że jestem bardzo skoncentrowany na robieniu tego, co sprawia mi największą satysfakcję i mam pewne konkretne zasady, na których to robię.
Staszek Dzieduszycki: No i super, prawda, mówisz, mam teraz taką zasadę, że robię te dwie do trzech rzeczy, ale to, no dobra, ale jak doszedłeś do tego, że to robisz te dwie, a nie inne dwie albo innych osiemnaście.
Greg Albrecht: W 2013 roku, kiedy przestałem być współwłaścicielem agencji i innych biznesów powiązanych z nią i w zasadzie przeszedłem do takiego miejsca, w którym była pustka, czyli… Miałem kredyt, a nie miałem pomysłu na to, co robić, albo wydawało mi się, że nie mam pomysłu ze względu na moje wcześniejsze różne decyzje biznesowe.
Stanąłem twarzą w twarz. Z okazją do tego, żeby znaleźć przestrzeń i wystartować na nowo. I tym pierwszym krokiem, który pamiętam jak dziś, wtedy zrobiłem to z moim przyjacielem Piotrkiem Langerem. Spotkaliśmy się w Wiedniu w kawiarni, w Café Central i mam do dzisiaj na takiej serwetce napisane rzeczy, w czym jestem mocny, czego bym nigdy więcej nie chciał robić. w jakich sytuacjach osiągnąłem do tej pory największe efekty, największe cele. Czyli co charakteryzowało sytuacje, w których czułem flow, dowoziłem wartość, ludzie byli pod wrażeniem, ktoś mi chciał za to zapłacić. Zatem można było powiedzieć, że to jest takie ikigai, czyli tam, gdzie się przecinają te trzy kółeczka, w czym jesteś dobry, co lubisz robić i za co ci ludzie chcą zapłacić.
Staszek Dzieduszycki: I z jakimś cieniem jeszcze, czego nie chcesz.
Greg Albrecht: Ale dla mnie zawsze było przez kontrast tego, czego nie chcę, bo myślę, że bardziej mnie motywuje zawsze jednak ucieczka i pewien bunt, czyli rezygnowanie. I wiedziałem, że jest mnóstwo rzeczy, których nie chcę robić. Więc się zastanawiałem, czy jest patent na to, a zawsze wierzę, że jest, na to, żeby tak posklejać swoje mocne strony i tak się obudować systemem wsparcia dookoła, żeby konsekwentnie Coraz bardziej asertywnie robić tylko te rzeczy, które się lubi robić i wierzyć, że to można w ten sposób zorganizować, ale największym wyzwaniem w tym procesie moim zdaniem jest FOMO, czyli to ile rzeczy ci ucieka, szczególnie na początku, kiedy nie wiesz. I to też jest metoda prób i błędów, bo to był moment teorii, 2013, teoria.
Potem mówię tak, dobra, no to zacznę doradzać tym ludziom, zobaczymy, czy ja się sprawdzę w tym. No i to jakoś szło. Mówię, dobra, no to jakoś ktoś powinien o tym usłyszeć. To będę występował na wydarzeniach. No to tu się gdzieś wkręciłem, coś pogadałem. Jakoś to w miarę szło. I wybierałem rzeczy, które działały, a w pewnym momencie już powiedziałem, okej, ale tego typu rzeczy to już nie będę robił, a tego typu rzeczy to już nie będę robił, a z tego typu firmami to ja nie czuję vibe’u. Jakby mógłbym pewnie dzisiaj pójść i robić szkolenia ze sprzedaży w dużej korporacji, ale… To nie jest to, w czym jestem najlepszy.
Są ludzie lepsi na świecie. Ja nie czułem się w tym dobrze. Czyli zrobiłem dużo rzeczy dziwnych. Na przykład kiedyś wymyśliłem, pamiętam i przeprowadziłem warsztat z copywritingu i efektywnej komunikacji dla zespołu marketingowego HP po angielsku. Sam go opracowałem. Język skutecznej perswazji. Jestem polonistą. Agencję marketingową, coś tam wiem, ale czy jestem najlepszym gościem od komunikacji i copywritingu.
Nie. Było to good enough, tam się sprawdziło. Ja miałem fajną zabawę, wyzwanie intelektualne, sprzedałem, czegoś się nauczyłem. Myślę, że na początku dawałem sobie przestrzeń na więcej eksperymentów w ramach, na różnych stawkach, a potem znowu krok po kroku dokręcałem śrubę, czyli coraz większa wybiórczość pod kątem zakresu, coraz więcej czułem, że w tych W warunkach to mi nie pasuje i też maksymalizacja stawek, która gdzieś tam pozwala mi pracować mniej.
Staszek Dzieduszycki: Tak, jakby sobie zrobić takie, jak dojść do tego, co jest esencją, czym się chcę zajmować w trzech krokach. To pierwszy krok byłby zadać sobie pytanie, w czym jesteś dobry, gdzie budujesz wartość, czego nie chcesz robić. zacznij to robić, to jest krok drugi i trzeci patrz na to, co ci pasuje i co ci nie pasuje i w ten sposób rozumiem dochodzimy powoli uprzypko do tej esencji. Dla mnie to mega jest ciekawe i ja bym cię jeszcze chciał przy tych porażkach chwilę przytrzymać, bo zakładam porażkach lub takich trudnych momentach, ale takich momentach Znowu, mi się wydaje, że to jest bardzo ważne, żeby pokazać, że wzrost to w ogromnej mierze, w znaczącej mierze jest właśnie umiejętność uczenia się z tych trudnych momentów. Więc jakbyś mógł teraz się skupić o tym pierwszym etapie. Co tam było takiego, co pozwoliło ci gdzieś przedefiniować dalsze kroki, dalsze działanie itd. .
Greg Albrecht: Nie wiem czy to zawsze były porażki, ale mogę powiedzieć krok po kroku jakie uważam doświadczenia miały przełożenie na robienie kroków do przodu.
Dobrze. Więc w mojej pierwszej firmie w 2002 roku przyszedłem na stanowisko handlowca i sprzedawałem sprzęt komputerowy do sklepów komputerowych w Polsce przez telefon. I mój szef, pozdrawiam Artura, był bardzo ciekawym gościem, bo wymyślił taką iście koszarową metodę pracy, a mianowicie najmłodszy zmywał kubki po kawie po wszystkich pracownikach. To było dość wesołe doświadczenie. Ja myłem te kubki, chodziłem tam. Pamiętam, to była praca, która mnie dużo nauczyła, bo jak bardzo dużo sprzedaliśmy w grudniu, to potem szedłem do magazynu i konfekcjonowałem te modemy i składałem.
Pamiętałem, tam wykładaliśmy płyty, instrukcje, więc generalnie była robota do oporu. I któregoś dnia siedzę w kuchni, wszyscy wyszli, była jakaś zima, ja tam zmywam te kubki, przychodzi jakiś facet i pyta, hej, co ty tu robisz. Ja mówię, no myję kubki. On mówi, jak to myjesz kubki. No bo Artur mi kazał myć kubki. A kim ty w ogóle jesteś. No ja jestem taki Grek, a ty. No ja jestem Tomek, jestem właścicielem tej firmy.
No to fajnie, nie. No i to chodź pogadajmy. No i wziął mnie tam, pogadałem z nim chwilę, jakoś nam się fajnie gadało, potem się okazało, że ja umiem mówić po angielsku, to wtedy nie było takie typowe, to może to spróbuj jako product manager. To pamiętam to jak dzisiaj. No i w ten sposób, dzięki tej umiejętności i temu, że może pogadałem z nim wtedy i że byłem w to zaangażowany, awansowałem na takie stanowisko i dali mi ogromny kredyt zaufania, który uważam, że w dużym stopniu spełniłem. Dla mnie to było genialne, bo jeździłem na targi dla Cebit, Byłem w Tajpej, taki dzieciak miałem między 19 a 21 lat. Miałem ogromną odpowiedzialność. I zacząłem poszukiwać, dzwonić do Chin, poszukiwać dostawców aparatów cyfrowych, te aparaty sprowadzać na rynek z własnym brandem. To była wielka rzecz. Ale zrobiłem jedną rzecz, która uważam, że dzisiaj myślę, że zrobiłbym tak samo, ale się dużo z niej nauczyłem i to był koniec mojej kariery w tej firmie.
efektywnie. Była taka sytuacja, że zamówiliśmy aparaty cyfrowe z Chin i one przyjechały wadliwe wszystkie, robiły zdjęcia na zielono. I chciałem rozwiązać ten problem sam, nie komunikując się z innymi, tylko powiedziałem, dobra, no to jest moja odpowiedzialność, ja wziąłem na siebie odpowiedzialność i rozwiążę ten problem. Zadzwoniłem tych Chin, pamiętam siedziałem na tym telefonie stacjonarnym, są jakieś kosmiczne historie, tam próbowałem z kimś po angielsku się dogadać. No i cisnąłem ich, żeby coś zrobili. Odesłanie tych to nie wchodziło w grę, więc trzeba było znaleźć rozwiązanie.
Mieli centrum serwisowe w Czechach. Ja z tym centrum serwisowym się dogadałem i mówię tak, dobra goście, to przyjedźcie, odbierzcie to od nas z magazynu, pojedziecie, usprawnicie te aparaty, czyli jakby wymienicie jakieś części i przyślecie nam z powrotem, my je sprzedamy. I co się okazało. Wszystko poszło dobrze, ale okazuje się, że ja wysłałem te aparaty warte 150 tysięcy dolarów i nie miałem żadnego kwitu potwierdzenia, że jakby oni je od nas odebrali. No i to spowodowało ogromny spadek zaufania moich szefów do mnie żeby to podsumować cała sprawa zakończyła się dobrze naprawili te aparaty odesłali je sprzedaliśmy je jakby wszystko było dobrze ale zaufanie do mnie jako do rozsądnej osoby zostało nadszarpnięte i od tamtej pory pamiętam jak dziś żona jednego z tych właścicieli stała za plecami i oglądała co ja robię na komputerze jak ja po prostu poczułem nieufność a jestem bardzo uczulony na brak zaufania to stwierdziłem, że muszę stamtąd odejść. Pamiętam, że wtedy napisałem maila do wszystkich moich kontaktów, które już miałem w branży po tym, jak siedziałem, zajmowałem się reklamą, miałem kontakt z mediami. Wysłałem maila do wszystkich osób z branży, które miały taką bazę, że poszukuję nowej pracy i dostałem dwie oferty automatycznie. I następnego dnia przeszedłem do innej firmy, też z tej branży, prawie, że na inne stanowisko.
Czyli krótko mówiąc, mój błąd komunikacyjny spowodował spadek zaufania moim zdaniem jakby niesłusznie, ale rozumiem to, ale ja bym postąpił inaczej, bo efekt liczy się dla mnie numer jeden i ich działanie było takie, że pogłębili ten brak zaufania, ja się czułem źle w tym miejscu, że zmienię, ale czegoś się nauczyłem, no jednak czasem ta papierologia przy dużych tematach się przydaje i też nauczyłem się trochę tego, żeby jednak się komunikować bardziej, a nie zostawiać samemu, że na zasadzie ja rozwiążę ten problem, nie będę z nikim o tym gadał, więc to Takie pewnie dwie główne lekcje, ale były dość ważne, bo spowodowały, że zmieniłem wtedy pracę na kolejną. Potem poszedłem do kolejnej firmy, znowu tam. To była też firma dystrybucyjna, która miała kilka swoich marek własnych, też akcesoria komputerowe. Miałem tam super szefa, Adama, pozdrawiam serdecznie. Tylko tam spotkałem się z czymś jeszcze innym. Zostałem zatrudniony na stanowisko szefa marketingu.
który ma wnieść firmę od strony marketingowej na kolejny poziom. No i ja pewne ruchy podjąłem. Myślę, że całkiem skutecznie. Na przykład było bardzo dużo takich niby marek, które zdecydowałem, żeby załadować wszystko do jednego portfolio. No bo jak masz mało pieniędzy i je podzielisz na kawałki, to jeszcze mniej to znaczy. I zrobić taką sporą kampanię w kilku mediach branżowych i to było zauważone. I myślę, że to było fajne. Wprowadziłem też jedną nową markę, taką low-endową, ciekawą. Pamiętam, że nazywała, jak ona się nazywała. Jakoś miała niesamowitą, niesamowicie nazwę, nieważne. Pewnie każdy z nich coś kupił tej marki. No tej jednej marki, tej pierwszej to na pewno nazywała się Trace. Tracer.
Staszek Dzieduszycki: Prawie każdy miał obudowę Tracer. Klawiatury, myszki. Pod komputer takie… A to później.
Greg Albrecht: Te wibratory to już po mojej erze, ale tak.
Staszek Dzieduszycki: Ale tej marki.
Greg Albrecht: To była ciekawa marka. Z nią byłem blisko związany i rzeczywiście przez jakiś czas, ale co tam się wydarzyło. Tam doświadczyłem co to znaczy słowa versus rzeczywistość.
Czyli krótko mówiąc, była deklaracja tego, że chcemy inwestować w marketing i rosnąć, ale działania były takie, jak odciąć największą dywidendę. I teraz To jest oczywiście prawo właściciela, żeby akumulować kapitał, tylko była asymetria między deklaracją i rzeczywistością. I ja zacząłem się w tym dusić. Okej, myślę, że w skali może ich dotychczasowych działań i tak popchnąłem ich do inwestycji, których do tej pory nie podejmowali. Czyli może przesunąłem to, ale zawsze miałem taką ambicję, która być może też była odrealniona, bo może ja powinienem powiedzieć, hej, osiągnąłem wielki sukces, przekonałem ich, że wydawali zero, a wydali jeden sukces. Ale ja myślałem, nie no, jak nie wydajemy 10, nie podchodzimy i ciągle dostawałem tylko odmowy. To nie, tamto nie, tamto nie i pamiętam, że mój szef miał taką figurkę na biurku Żyda i miał takie powiedzenie, zawsze kupi, nie kupi, potargować można. I ja sobie myślę, że to potem był paradygmat mojej pracy, że ja kreowałem bardzo dużo pomysłów, one były wszystkie kilowane, bo zasadniczo w końcu się okazało, że tak naprawdę to nie chcemy na to wydać. No i to też mnie wkurzało, w związku z tym przez ten rok się sporo nauczyłem, poznałem mojego przyjaciela Kubę, z którym potem żeśmy między innymi w tej kawiarni byli zaangażowani, więc to była taka bardzo ważna dla mnie rzecz z tego doświadczenia i wielu innych kumpli. I fajna możliwość samostanowienia, miałem raptem 22 lata, to byłem dzieciakiem, ale miałem ogromny potencjał wpływu. I szybko znowu, krótko mówiąc, jakby miałem jakieś ogromne oczekiwania, one były niezaspokojone i ja zamiast może dać perspektywę czasu, czego się nauczyłem z perspektywy dzisiaj, dawania trochę więcej czasu, ja bardzo zawsze chciałem iść szybko efekty. Nie było efektu, nie było na moich zasadach, out. I to był pewnie taki sposób działania, w którym szedłem, ale oczywiście też się tam dużo nauczyłem pewnych rzeczy i o marketingu i poznałem ciekawych ludzi, ale też nauczyłem się tej różnicy między deklaracją a rzeczywistością, która mi nie pasowała po prostu i uważałem, że to jest jakiś fałsz w tym kontrakcie i zobaczyłem, że nie mam przestrzeni do tego, żeby się dalej rozwijać.
Staszek Dzieduszycki: I poszedłeś dalej.
Tak. Mam dwa pytania, zobaczymy, czy uda mi się, jak zadam jedno, czy dojdziemy do drugiego. Ciekawi mnie bardzo to, co mówisz o tej zmianie. Już mówisz w krótkim czasie, jak byłeś bardzo młodym człowiekiem, mówisz, mi to nie pasuje, zmieniam.
To robi wrażenie. Moja kariera wygląda zgoła inaczej niż twoja. Ja na serio pracuję teraz w drugiej firmie, w pierwszej dziewięć, w drugiej dziesięć lat. Zmienia się to, co robię, ale jednak pracuję w dwóch firmach. Ty w ciągu trzech, dwóch lat zmieniłeś firmę dwa razy ze swojej decyzji, w poczuciu pewnej niewygody tego miejsca. Ciekaw jestem, czy ty masz poczucie, że to jest w twoim genie i kropka. Czy jest coś takiego, co taki człowiek jak Jara, czyli ostrożny w działaniu, mógłby sobie wziąć. Jak dojść do tego miejsca, w którym znajdujesz sobie tę decyzję do zmiany.
Greg Albrecht: To jest ciekawe pewnie, bo ja to widzę z drugiej perspektywy i mi zajęło wiele lat dojść do miejsca, żeby nie wychodzić z każdej sytuacji. Czyli pewnie jest to w jakiś sposób w genie, czy w takim uwarunkowaniu społeczno-rodzino-rozwojowym, w takim dawaniu sobie prawa do życia na swoich własnych zasadach, co zawsze było jakimś moim paradygmatem myślenia. Ale i lekko idealistycznym i naiwnym, którego pewnie byłem ofiarą w paru sytuacjach, chociaż na końcu nie żałuję. Więc czy można to w sobie wzbudzać. No na pewno można to trenować. Czyli jak każdą rzecz, którą próbujemy, no im więcej razy spróbujemy jakichś małych egzitów z różnych miejsc, małych wyjść… to tym bardziej będzie nam łatwo zrobić ten duży krok. Też pewnie zestawienie perspektyw, czyli co będzie, jeżeli nic nie zmienię przez trzy lata, gdzie będę. Więc są narzędzia, które mogą w nas trochę ten żar podkręcić. U mnie to nie wymagało takich refleksji po prostu, to był automat, przycisk, katapulta, out.
Staszek Dzieduszycki: To jest mega, mega ciekawe dla mnie to, że dla ciebie to tym źródłem wzrostu de facto jest odwrotna rzecz. Nie zmieniasz tak raptownie. Jak doszedłeś do nie zmieniasz tak raptownie.
Greg Albrecht: Koszt zmiany ciągły.
Koszt zmiany też jest duży, bo masz wrażenie, że zaczynasz od nowa, nie konstytuujesz czegoś. To był pewnie jeden element. Drugim ważnym elementem było, jak zrobiłem sobie ten test Galupa i zobaczyłem, że na pierwszym miejscu mam aktywatora, a słaba strona aktywatora to, że za szybko przechodzi do działania. To też mi dało dużo do myślenia. I trzeci element to pewnie obserwowanie właśnie szczególnie Kuba, którego poznałem. Jest dla mnie takim wzorcem osoby bardzo stabilnej, kaizen, krok po kroku, bez raptownych ruchów i praca z nim sprawiła, że zobaczyłem, że można inaczej, bo to trzeba tego doświadczyć trochę bardziej niż przeczytać o tym w książce. I to zaczęło mnie inspirować. Nie to, żebym chciał skopiować jego model działania, bo jakby z ludźmi jak pracujesz, no to wybierasz sobie to, co ci pasuje z każdej osoby.
Ale to mnie zainspirowało. I też czułem koszt tej całej zmienności, że on jednak, to jest bardzo wysokoenergetyczne działanie, że każda taka gwałtowna zmiana powoduje, że w pewnym sensie się zerujesz. Więc potem już się zastanawiałem, jeżeli nawet robię transformację, to jak mogę nabudowywać na tych klockach. I teraz, kiedy by przejść przez moją całą ścieżkę kariery, to ja nigdy się nie zerowałem do końca, tylko zawsze czerpałem poprzednie, wywalałem to, zostawiałem to co najlepsze, brałem kolejny krok. Więc to była ewolucja, tylko z dość raptownymi skokami, ale nie była to zmiana 360.
Nie zostałem z ogrodnika programistą, a z programisty kierowcą ciężarówki czy inżynierem NASA. Więc to też trzeba na to spojrzeć, że ta zmiana jest kwestią percepcji. Natomiast nie miałem takiego przywiązania do miejsca i do ludzi. Jeżeli coś mi nie pasowało, to zmieniałem. I to też jest rzecz, nad którą pracowałem, czyli relacje z ludźmi. Tylko, że ogólnie byłem nauczony i jestem nauczony takiej dużej samowystarczalności i raczej separowania się od innych osób. I to oczywiście ma też swoje mocne strony, jeżeli chodzi o samostanowienie, ale i słabe, tak. No bo człowiek jest istotą społeczną, potrzebuje więzi, bliskości, umiejętności pracy w grupie, a tego nie byłem nauczony. Myślę, że każdy sobie kreuje swoje własne scenariusze tutaj.
Staszek Dzieduszycki: Całe szczęście pamiętam drugie pytanie, które miałem w tej samej sytuacji, bo bardzo jest to spójne z moim doświadczeniem, że Zobaczyłeś w sobie poczucie pewnej nadgorliwości albo zbyt dużego wymagania odnośnie pewnej odwagi inwestycyjnej właściciela czy szefa, prawda. I dla mnie to też bardzo ciekawe doświadczenie, które przychodzi z wiekiem, prawda. To znaczy, okej, no czasem mogę mieć rację, ale potrzebuję pozwolić ludziom dojść do tego punktu, gdzie ja jestem. I ciekaw jestem właśnie, w jaki sposób dzisiaj na to patrzysz, prawda. W momencie, kiedy masz… gdzieś jakieś takie przekonanie, że ktoś coś powinien zrobić, a jednocześnie widzisz, że jeszcze tam nie jest. Jak z tym pracujesz, współpracując w biznesie, czy też z twoimi klientami.
Greg Albrecht: Raczej nadal mam metodę radykalnej bezpośredniości i używania hiperboli bardzo często. Uważam, że to jest dobra metoda do zbudowania takiego przebudzenia, więc oczywiście każdy podejmuje swoje własne decyzje, ale Jestem dobry w pokazywaniu ludziom ekstremalnych scenariuszy, co będzie, jeżeli nic nie zmienisz, jak ja to widzę i przerysowuję to intencjonalnie, wykorzystując takie skrajne scenariusze, które pozwalają ludziom gdzieś samemu poczuć to. Bo jeżeli działamy na takich niuansach, to nie mamy takiego efektu szoku.
A pokazanie trochę szokujących potencjalnych scenariuszy jest drogą wybudzenia. Natomiast robię to tylko w sytuacjach, kiedy ktoś tego ode mnie oczekuje. Kiedyś miałem tendencję, która jest oczywiście też pochodną ego, myślę, i jakiejś naiwności do tego, żeby próbować każdemu mówić jak żyć. To jest oczywiście komiczne, jak teraz o tym myślę, ale to jest kwestia dojrzałości i nabrania perspektywy. A dzisiaj zostawiam ludzi własnemu losowi, bo to nie moja sprawa. Ale konfrontujesz. Konfrontujesz. Konfrontuję wąską grupę osób, które są mi bliskie punktowo rzadko oraz konfrontuję moich klientów, bo wychodzę z założenia, że za to mi płacą. Za słodzenie to płacą innym ludziom, w sensie śmieję się, ale inni ludzie zawsze będą bardziej mieli tendencję do tego, żeby im mówić miłe rzeczy, bo dla nich pracują albo są w jakiś sposób z nimi związani. Moją intencją nie jest dla kogoś być niemiłym, bo staram się być po prostu szczerym i też rysować potencjalne perspektywy, których ktoś nie widzi.
Staszek Dzieduszycki: Słuchaj, życie twoje zawodowe długie, ale ciekaw jestem, jakbyś miał sobie pomyśleć, byłeś w tym momencie, kiedy za mało inwestują w ten marketing i idziesz dalej. Gdzie byś widział jakiś taki kolejny moment przełomowy dla siebie. Czy to sukcesu, czy to porażki, jakieś trudności.
Greg Albrecht: No to potem poszedłem, zostałem szefem marketingu w Asusie, zajmowałem się PR-em, miałem kontakt z wszystkimi dziennikarzami, launchowaliśmy laptopy, karty graficzne, płyty główne. To było bardzo ciekawe doświadczenie, po pierwsze organizacja z Tajwanu, przynajmniej moi główni szefowie z Tajwanu, więc też ciekawy element kulturowy, bardzo mały team, chyba byłem szóstym czy siódmym pracownikiem. No to było moje jedyne zderzenie z korporacją i z pewnymi takimi mechanizmami powolnego podejmowania decyzji, trochę gry politycznej niebezpośredniej komunikacji i tam miałem projekt, który mnie doprowadził do stanu okołodepresyjnego. Mianowicie byłem odpowiedzialny za współorganizację eventu dla gamerów rok 2006, to nie wiem kto robił wtedy eSport i myśmy jako Asus się w to zaangażowali wspólnie z Logitechem. gdzie wtedy był mój obecny świetny kumpel Krzysiek, który był tutaj w podcaście. On teraz prowadzi biznes, jesteśmy kumplami, a wtedy on był tam szefem marketingu i była też w to zaangażowana marka, wtedy Heja, taka marka telefoniczna. I mieliśmy razem zorganizować wydarzenie. Ja byłem twarzą Rajstop, czyli twarzą swojej firmy Asusa.
do negocjacji z tamtymi partnerami. No i to było dla mnie mega trudne doświadczenie, które pokazało mi trochę o systemach gry w dużych organizacjach, o tym, o polityce i o negocjacjach i o mojej naiwności w byciu w pełni znowu szczerym, otwartym, bezpośrednim. Tam była taka sytuacja ogólnie, że były ustalenia, były warunki, był termin, I moja organizacja nie dawała odpowiedzi odnośnie tego ile kasy, kiedy i co, jakich warunków zaakceptuje. I jakby gra wewnętrzna była, nie wiem na ile to była gra, na ile to była prawda o tym, że ileś osób było zaangażowanych od Warszawy po Tajpej z powrotem, żeby podpisać jeden kwitek. i skąd mieliśmy załatwić i że to była grana negocjacje, żeby tu jeszcze ucisnąć warunki, tu jeszcze trochę zerwać, tu żeby jeszcze załatwić partnera, który dostarczy komputery, czyli żeby jakby nic nie zrobić, się nie narobić i mieć swoje logo tam przyklejone. Dzisiaj bym tak brutalnie powiedział, że mogło tak być, ale ja byłem twarzą tego i po prostu czułem się zgrzany z organizacją, którą reprezentuję i ci moi partnerzy patrzyli na mnie jak jakiś idiotan, albo ich oszukuje, albo ich po prostu zwodzi, albo gra, na pewno coś wie, a ja czułem się bezradny wobec tej sytuacji, czułem się odpowiedzialny za to, żeby to dowiedzieć, szczególnie, że to zainicjowałem, to był znowu mój pomysł, a nie miałem wpływu.
Staszek Dzieduszycki: Tam brak potwierdzenia, tu partnerzy, którzy czegoś od ciebie oczekują i co.
Greg Albrecht: No i miałem po prostu ta presja tej sytuacji, że to się ma dziać, ja się czuję w pełni odpowiedzialny, ale jest poza moją kontrolą ta sytuacja, ci na mnie naciskają, to wydarzenie zaraz, ja nie mogłem sobie z tym poradzić i zacząłem mieć takie stany lękowe ogromne, pamiętam, że dosłownie doszedłem do takiego punktu, że dzisiaj znowu śmieszne i straszne, dzisiaj pewnie taka sytuacja by we mnie nie wywołała takich emocji, ale wtedy to poczucie odpowiedzialności i bezradności w tej sytuacji, a jednocześnie ryzyko takie, które czułem reputacyjne za swoje słowo, jakiś system wartości mój, doprowadził mnie do takiego stresu, że ja zacząłem mieć normalnie myśli samobójcze i miałem taki epizod depresyjny i pamiętam to jak dzisiaj, na koszmarne doświadczenie, co mogę dużo mówić, tak, że wiesz, patrzysz w lustro i mówisz, to jest wszystko totalnie bez sensu, nie, i Już jak wyciągniesz to z kontekstu i mówisz, no to gościu, jakiś kurde głupi projekt, kogo interesuje ta impreza dzisiaj, nikt tego nie pamięta, ale wtedy to było dla mnie gigantyczne doświadczenie związane z odpowiedzialnością, komunikacją, znowu możliwością, kontrolą i tak dalej, i tak dalej.
Staszek Dzieduszycki: Wiesz, mówisz o depresji, prawda, i słyszymy o tym, że to jest coś powszechnego, ale cały czas o tym nie mówimy, a zwykle jak spojrzysz w lewo, spojrzysz w prawo, to nie znajdziesz kogoś, kto tego nie przeżył, więc ciekaw jestem, jak ty z tego wyszedłeś, co było tym krokiem, które pozwoliło ci pójść dalej z tego czarnego momentu.
Greg Albrecht: Pierwszym krokiem to było wsparcie mojej rodziny, myślę, że tak na poziomie wyciągnięcia się z tego, to jak już to wydarzenie się w końcu wydarzyło i ten bodziec się wyłączył, no to ta presja zeszła i moje samopoczucie też się zmieniło.
Dodatkowo pamiętam, że wyjechałem wtedy i spędziłem z moimi rodzicami chyba gdzieś jakiś wyjazd, dwa tygodnie, czy coś takiego, że po prostu normalnie przeramowanie sytuacji. Ale w konsekwencji ja poczułem, że to nie jest środowisko, w którym ja chcę być, czyli Może brzmi banalnie moje wyjście z tej sytuacji, czyli relatywnie powiedziałbym, że z perspektywy tego, jak ludzie się borykają z tym latami, to ja to nazywam jakiś epizod, no bo bez farmakologii wyszedłem z tego. Miałem nawroty jeszcze tam dwa razy w życiu, takie trudniejsze momenty pod presją, ale to poszło. Natomiast ja już wiedziałem, że ja już nie chcę być w środowisku takim, w którym dzieją się takie rzeczy. Jak sobie zaprognozowałem, że to się wydarzyło teraz, to już wiedziałem, jaka jest bezwładność dużej organizacji i wiedziałem, że ja już nie chcę być w dużej organizacji. I wtedy podjąłem decyzję, żeby zostać przedsiębiorcą, czyli wziąć kontrolę za siebie. I pierwszym projektem, który mnie w ogóle do tego skłonił, było, że ja poszukałem innej firmy i trafiłem w takie firmę, w branży dystrybucyjnej, która poszukiwała takiego marketing menadżera i oni potrzebowali tego na fakturę. Więc ja założyłem działalność i to mi otworzyło drzwi. Już miałeś działalność. Miałem działalność, tam też się spotkałem z polityką, ale już miałem to gdzie indziej, bo pomyślałem, aha, odezwałem się do różnych moich znajomych, z którymi współpracowałem wcześniej, powiedziałem, guys, trochę wiem o marketingu, możecie mi zaufać, będę ogarniał jakieś projekty marketingowe, Jednym z pierwszych projektów na przykład była strona mobi.interia.pl. Dla interia.pl zrobiliśmy z moim bratem steryjecznym jedną z pierwszych stron na komórki takie łapowe, jakie w ogóle były.
Staszek Dzieduszycki: To był 2007 rok. To jeszcze nie był rok mobile’a, tak jak potem nastąpiły 10 lat. 18 to było 2018.
Greg Albrecht: lat temu i zrobiliśmy taki projekt, pamiętam, pojechaliśmy pociągiem, wydrukowaliśmy sobie wizytówki, pojechaliśmy pociągiem na spotkanie do biura w Krakowie, tam była taka mała sala, same grzejniki, przyszło z dziewięć osób z interii i my we dwóch z tymi wizytówkami, jakoś się to poszło.
Tak, tak. To tak dokładnie było. Nie wiedzieliśmy, co tam ma być napisane. Mój kumpel z podstawówki zrobił te wizytówki.
Także pamiętam to jak dziś. I wtedy zobaczyłem, że mam pewną wolność do tego, że mogę pracować z kim chcę, w zakresie, który chcę. Nadal mam tę odpowiedzialność, mam tę reputację, że dowożę. Mam pewną pomysłowość do tego, żeby kreować rozwiązania, ale nie muszę… się oglądać na innych i to była taka rzecz, która gdzieś mnie przekonała do tego, że chcę budować swoje rzeczy i to był dość długi okres, który dawał mi dużo fanu i też dał mi bardzo dobre możliwości. Pamiętam, że po otwarciu tej firmy Cieszyłem się takim w sumie lifestylem, co dzisiaj jest modne, ale wtedy to nie było konwencjonalne, jakaś podróż, pamiętam, że założyłem firmę, sprzedałem dwa projekty, pracowałem z Intelem, z Logitechem, z Toshibą, z tą Interią, zrobiliśmy coś i w sumie myślę, kurczę, to dobrze idzie, to ja wyjeżdżam, pojechałem wtedy na trzy tygodnie do Afryki, Wiesz, nie było internetu, nic, w ogóle totalny spontan, w ogóle antyteza typowego przedsiębiorcy, na zasadzie mam hajs, mam projekty, będę żył. I pojechałem, wtedy przeczytałem tę, w 2007 wyszła książka Tima Ferrisa, 4 godziny tydzień pracy i uwierzyłem w tę historię i to mnie zawsze zainspirowało i to myślenie optymalizacji towarzyszy mi od tego 2007 roku do teraz.
Staszek Dzieduszycki: Ja pamiętam te zdjęcia jeszcze wtedy chyba z Facebooka. I tak miałem, Jezus Maria, jak on to robi. Muszę ci powiedzieć, że słucham tego po prostu z zafascynowaniem. Dla mnie ta historia Grega jest jakąś historią Rockiego Balboa albo jakiegoś innego bohatera pewnego wzrostu, upadku. Ale też zorientowałem się, że byliśmy umówieni na trochę krócej niż 40 minut i to jest przewalone. Niedoświadczony zadawacz pytań, przewaliłem już czas. No wiem, że ty musisz jechać już do domu, ogarnąć dzieciaki, więc ja bym powiedział, że teraz zróbmy przerwę i spotkajmy się na jeszcze jedno spotkanie, żeby powiedzieć resztę twojej historii i tych learningów, które z niej wyciągnąłeś.
Greg Albrecht: Skoro tak mówisz, to tak zróbmy. Jeżeli uważasz, że to jest ciekawe, no to chętnie opowiem, bo tych historii, tych doświadczeń dopiero żeśmy omówili jakieś 5 lat, a jest ich 23, więc pewnie coś jeszcze wartościowego by się znalazło.
Staszek Dzieduszycki: Ja jestem uczciwie podjarany i naprawdę bym miał takie poczucie, że sam dla siebie byłoby mi szkoda, gdybym tego nie posłuchał i teraz to brzmi jak takie kadzenie. ale no po prostu jestem strasznie ciekaw, więc sorry za przewalenie czasu, wam sorry za przewalenie, znaczy za, wam sorry za zamknięcie, wam sorry, za urwanie wątku, za urwanie wątku, no więcej w kolejnym odcinku. Dzięki bardzo.