Stanisław Kukuła – Softart: po 31 latach przekazuje firmę w nowe ręce – posłuchaj podcastu:
Stanisław Kukuła – Softart – opis odcinka:
Stanisław Kukuła jest programistą z ponad 30-letnim doświadczeniem. 31 lat temu założył z Wiesławem Czajkowskim w Opolu spółkę SoftArt, która pisała oprogramowanie dla lokalnych przedsiębiorstw. W kolejnym kroku spółka stała się jeden z pierwszych partnerów Microsoft w zakresie produktu Navision.
Rozmowę prowadzimy na kilka minut przed przekazaniem spółki w nowe ręce. Udziały i zarządzanie przejmuje jeden z wychowanków SoftArt oraz spółka EIP SA.
Posłuchaj o tym, jak powstawały i pracowały pierwsze firmy IT w Polsce. Zobacz, co się liczy, gdy patrzy się wstecz na biznesowe dzieło swojego życia w dniu sprzedaży. Skorzystaj z tych inspiracji wcześniej.
Dołącz do Klubu Greg Albrecht Podcast, aby mieć dostęp do ekskluzywnych materiałów, spotkań i wpływ na kształt tego podcastu: https://albrechtpartners.com/klub
Masz pomysł na temat odcinka? Znasz kogoś, kto powinien być moim gościem? A może chcesz zostać sponsorem podcastu? Napisz do mnie: gregalbrechtpodcast (at) gmail.com
Stanisław Kukuła – Softart – obejrzyj wideo:
Stanisław Kukuła – Softart – przeczytaj zapis rozmowy:
Dziś w Greg Albrecht Podcast pan Stanisław Kukuła, współtwórca spółki Softart. Dzień dobry!
Dzień dobry, witam!
Bardzo się cieszę, że będziemy mogli rozmawiać, bo Softart to firma z ogromną historią. W którym roku zaczęliście?
No dla mnie to nie jest ogromna historia. Jako Softart rozpoczęliśmy dokładnie 30 lat temu, dokładnie z końcem roku 90.
Skąd pomysł na to, żeby otworzyć przedsiębiorstwo informatyczne w roku 90?
W grupie informatyków, ja jestem z Opola, czyli w grupie informatyków z Opola w latach 80., w pierwszej połowie lat 80., powstał pomysł zorganizowania wspólnego przedsięwzięcia gospodarczego, tak to się wtedy nazywało, w którym sami bylibyśmy właścicielami i wykonawcami. W tym czasie jedyną taką formą możliwą do zrealizowania tego pomysłu była spółdzielnia pracy. Spółdzielnie pracy w tamtym ustroju to były właściwe firmy państwowe w dalszym ciągu pod ścisłym nadzorem, a rady nadzorcze były symbolicznym organem. Myśmy jako informatycy zorganizowali rzeczywistą spółdzielnię pracy, w której współwłaścicielem byli informatycy, zarządzającym byli ludzie wybrani przez nas. I w ten sposób realizowaliśmy niesamowite, fantastyczne projekty informatyczne. To była taka, ja bym to dzisiaj powiedział, wspólnota naprawdę nie tylko celów, ale i taka wspólnota bardzo ze sobą ściśle współpracująca.
To był rok 90, informatyka dopiero wtedy zaczynała się w pewnym sensie popularyzować na pewno. To znaczy, że wcześniej była raczej w bardzo wąskim gronie osób ciekawskich, pewnie w jakiś kręgach naukowych, w kilku zastosowaniach. To nie było coś, co było powszechne. Jak w pańskim życiu ta informatyka się pojawiła?
To znaczy informatyka pojawiła się w momencie rozpoczynania studiów, czyli w roku 72. Boże, rzeczywiście strasznie dawno. To był taki rok… Dla dzisiejszych młodych ludzi to w ogóle jest nie do wyobrażenia. Wtedy na liście dostępnych kierunków studiów nie było kierunku informatyka. Takiej nauki wydzielonej z tego wszystkiego, co się działo, w ogóle nie było. Początki informatyki w Polsce to były kierunki na matematyce uniwersyteckiej. Nazywało się to, powiedzmy, matematyka stosowana, różnie się nazywało. I ja… Zresztą jestem absolwentem technikum górniczego. Nie chcąc kontynuować tradycji rodzinnych w kopalni, wymyśliłem, że będę zajmował się komputerami. Nie informatyką, ale komputerami wspomagającymi kopalnie, bo kopalnie w naszym regionie pochodzą z Górnego Śląska. To po prostu było źródło bardzo dobrego utrzymania. Stąd pomysł na studia na matematyce na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie po pierwszych dwóch latach przychodziła specjalizacja. Tylko, że wtedy skręciłem, bo zamiast metody numeryczne, które miały być celem tych studiów, wybrałem matematykę teoretyczną. Troszeczkę ta moja droga się wydłużyła. Po kilku latach pracy na uczelni jako asystent wróciłem do informatyki. Wtedy już to się nazywało informatyka i była firma o nazwie Centralny Ośrodek Informatyki Górnictwa, więc moje młodzieńcze marzenia zaczęły się wtedy realizować. Po przeprowadzce do Opola w sposób naturalny poznałem miejscowe środowisko i spółdzielnia, o której wspomniałem, zajmowała się tworzeniem oprogramowania bazowego. Tworzyliśmy właściwie takiego DOS-a, tylko naszego, bo to były początki. Komputery już były, tylko, że to były gigantyczne maszyny, duże i to nie była ta informatyka, którą teraz wszyscy znamy.
Niesamowicie… Wyobrażam sobie tę podróż w czasie teraz, którą też pan odbywa w swojej głowie do tych czasów – lata 70., potem ten rok 90…
Piękne wspomnienia, dziękuję za to, za tę możliwość.
A dla mnie zupełnie nieznane obszary, tylko z opowieści rodziców. Bo rok 90 pamiętam akurat. Ponieważ mój ojciec jest naukowcem, to mieliśmy pierwszy komputer w domu, więc akurat w 90 roku też już miałem kontakt z komputerem, chociaż było to jeszcze dość nietypowe. Pamiętam, że był to PC XT bez twardego dysku, z dyskietki 360 uruchamiany, miękkie dyskietki, duże. Ale to zupełnie inny poziom, bo ja byłem dzieckiem, które użytkowało ten komputer, a rozumiem, że już wtedy ta informatyka i usługi informatyczne się kształtowały. Jacy byli pierwsi klienci, pierwsze rozwiązania, które stosowaliście?
Myśmy wtedy, najpierw jako spółdzielnia, a po paru latach z tej spółdzielni wyszliśmy w pięć osób – dwóch informatyków, ja i Wiesiek, który też tu dzisiaj jest z okazji tej dzisiejszej uroczystości, dwóch [INAUDIBLE_CONTENT] i księgowy, ekonomista. W pięć osób założyliśmy spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością – jedną z pierwszych, autentycznie, firmę, która była taką w pełni spółką osób prywatnych. To były lata 80., ja już wtedy byłem ojcem trójki dzieci, więc proszę zwrócić uwagę, jaka była wtedy możliwość informatyki, że poszedłem na taki układ, żeby wyjść z firm, w których pracowałem, ale oparliśmy się wszyscy w piątkę na własnej firmie, która zapewniła nam utrzymanie. Kto był klientem? Część to były firmy, z którymi współpracowaliśmy, będąc wcześniej pracownikami w innych firmach, ale to był również, proszę pamiętać, okres niesamowitej transformacji, gdzie na każdym rogu powstawała np. hurtownia. Czegokolwiek. Brama i hurtownia. Każda hurtownia potrzebowała najprostszego programu do obsługi działalności handlowej. Nasz pierwszy system, przez nas napisany, nazywał się hurtownia. I tak to się rozpoczęło. Z poprzednich firm miałem kontakty z dużymi przedsiębiorstwami… Takie były zakłady koksownicze w Zdzieszowicach. Naprawdę duże organizacje przemysłowe, w których informatyka właściwie pączkowała. I było miejsce na twórców takiego lokalnego, mimo dużej firmy, oprogramowania. To nie te [INAUDIBLE_CONTENT], które dzisiaj funkcjonują.
Jak wpadliście na pomysł? Jak stworzyliście ten produkt? Jak wiedzieliście, jak zbudować produkt? Dziś, jak się tworzy nowy produkt, można się wzorować na różnych rozwiązaniach, różnych technologiach, różnych oprogramowaniach, które istnieją. Ale wtedy stworzyliście coś, co było w zasadzie jednym z pionierskich produktów na lokalnym rynku. Jaki był proces intelektualno-biznesowy za tym stworzeniem produktu hurtownia?
Słuchając pana pytania, tak szybciutko sobie próbuję to poukładać. To tak, jak mówiłem, hurtownia była sprawą zupełnie prostą. Zapotrzebowanie osób prowadzących takie małe działalności, żeby móc kupować i sprzedawać, było taką zupełnie elementarną sprawą. Część osób znało nas z naszej działalności w spółdzielni, o której mówiłem, spółdzielnia się nazywała Infopol, i przychodzili, że mają taki pomysł, żeby to rozwinąć. Pierwszy rozwój systemu hurtownia, w kierunku takim bardzo fajnym, ciekawym, to był pomysł naszego później wieloletniego klienta, który zresztą zakończył współpracę z nami, przechodząc do systemu Navision, którego teraz jesteśmy partnerami Microsoftu w tym obszarze. Więc część przychodziła inspiracji od klientów, z którymi spotykaliśmy się w różnych układach biznesowych. Systemy z obszarów zarządzania finansami, zarządzanie magazynem, produkcja – to cementownie, których wtedy na Opolszczyźnie nie brakowało. Te rzeczy, których tak naprawdę uczyliśmy się, znając tylko język programowania, a przy pomocy klienta poznając jego proces biznesowy, jego proces zarządzania biznesem. Ja się doskonale na przykład nauczyłem procesu technologicznego produkcji cementu przy tej okazji.
Ponad 30 lat już prowadzicie ten biznes. Wydaje się szmat czasu, szczególnie w kontekście branży IT, bo jeżeli można mówić o wytwarzaniu szkła, to 30 lat to może nie tak dużo, ale w kontekście wytwarzania oprogramowania to w zasadzie cała wieczność, patrząc na tą rzeczywistość. Jakie są pańskie obserwacje, takie odczucia dotyczące najważniejszych momentów czy najważniejszych sytuacji, które według pana na przestrzeni tych 30 lat zaszły, jeżeli chodzi o technologię i prowadzenie takiego biznesu?
Oczywiście z mojego punktu widzenia, moich obserwacji, pierwszy okres takiej bardzo radosnej twórczości, gdzie klientów, takich malutkich, to się właściwie drzwi nie zamykały. No, bo tych hurtowni po raz pierwszy było dużo, cementowni – jedna, druga, trzecia i inne zakłady. I to był rzeczywiście proces niesamowity, dynamiczny. Nie twierdzę, że te produkty były idealne pod względem technologicznym, informatycznym, ale były skuteczne. Pracowały, funkcjonowały i to trwało co najmniej do roku 2000. To był taki pierwszy sygnał, jak nadchodził przełom milenijny, czy to zadziała, czy nie zadziała… Zadziałało, wszyscy przeżyli – my również, ale to był również… Końcówka lat 90., początek 2000 to był początek napływu biznesu zachodniego. Na Opolszczyźnie, nie wiem, jak gdzie indziej, ale na Opolszczyźnie było to bardzo widoczne. Dużo oddziałów firm, których właściciele byli głównie firmami niemieckimi, zaczęło się pojawiać na rynku i oni wchodzili ze swoimi organizacjami, ze swoimi rozwiązania zarządczymi, ale również ze swoją informatyką, która, nie da się ukryć, no ciut była wyżej postawiona niż nasza i zaczęły pojawiać się zintegrowane systemy, więc ja zajmowałem się dużymi firmami, mój właściwie zakres zaczął się gwałtownie kurczyć. W zakładach koksowniczych wprowadzono system ERP. Wypadły trzy moje systemy od strony produkcji i handlu. I tak dalej, i tak dalej, więc początek lat dwutysięcznych dla mnie osobiście to była końcówka systemu, którym ja się zajmowałem. Właściwie stanąłem przed taką perspektywą, że nie mam komu, co sprzedawać. Zostało parę rzeczy do konserwacji, ale to nie rokowało żadnych nadziei i wtedy, nie wiem, pan Paweł pewnie powiedział: opatrzność spowodowała, że Microsoft zainteresował się systemem ERP. Był to Navision duńskiego pochodzenia i Microsoft Polska, wtedy MBS – Microsoft Business Solutions organizował taki nabór jak gdyby partnerów zajmujących się tym systemem. Dla mnie był to jakiś taki sygnał, że właśnie to jest to, o co tutaj chodzi. Wszyscy kupują ERP-y. Był to bardzo dobry moment na wejście w to, bo Microsoft wtedy niańczył praktycznie partnerów, nie trzeba było mieć dużych zasobów finansowych, żeby zostać partnerem, nie trzeba było właściwie mieć dużej wiedzy, bo szkolenia w tym zakresie intensywne prowadził Microsoft i to nam jako firmie się udało. Zdecydowaliśmy ze wspólnikiem, że to jest ten system, którym powinniśmy się zająć.
Czyli to był ten moment, w którym przeszliście z własnych rozwiązań do rozwiązania Microsoftu?
Zdecydowanie tak.
I od tamtej pory to był i jest główny produkt, i główna oś biznesowa, jeżeli chodzi o Softa?
My jako firma niestety nie zrealizowaliśmy tego założenia początkowego, że to jest… Ja uważałem, że to powinien być jedyny system, na którym się koncentrujemy, zostawić te wszystkie drobne, moim zdaniem, wtedy prace, które nie dawały takiego rozwoju, bo przecież znajomość systemu Microsoftu to był dostęp do najlepszej technologii, to był dostęp do bibliotek, do szkoleń, do wiedzy i przede wszystkim do klientów. Większość początkowych klientów „navisionowych” to były firmy zachodnie, które miały polecenie kupić, wdrożyć Navision, bo centrala takim systemem pracuje, więc od strony marketingowej my jako firma właściwie nie wkładaliśmy żadnego wysiłku. Produkt się sprzedawał, byliśmy jego wykonawcą. Nie udało nam się jako Softartowi takiej linii zachować i mój wspólnik zajmował się systemami, nazwijmy to, dotychczasowymi, rozwijając oczywiście, zmieniając technologie, ale swoimi lokalnymi. Natomiast ja z grupą pracowników cały czas już wtedy zajmowaliśmy się Navisionem.
I ten stan prowadzenia tych dwóch nóg, powiedzmy, ma miejsce i dziś, czy był pewien moment, w którym zdecydowaliście się jednak postawić na jedną kartę?
Z pewnym takim smutkiem twierdzę, że miał miejsce do dziś, bo dzisiaj, jak pan wie, kończymy. Kończymy nie tyle działalność Softartu, ale kończymy układy właścicielskie Softartu, sprzedajemy firmę. Zresztą to dla mnie, muszę panu powiedzieć, jeden z najszczęśliwszych dni, jeżeli chodzi o biznes, że udało mi się firmę doprowadzić do takiego miejsca – dosłownie do takiego miejsca, w którym teraz siedzimy.
Gratuluję. O to też chętnie podpytam, bo to jest niesamowite osiągnięcie. Dlatego, że nie mówiąc o tym, że większość przedsiębiorców nie jest w stanie skonstruować firmy, która działa, czyli nie dochodzi do tego pierwszego punktu. A co innego jeszcze skonstruować firmę, która nie tylko działa, ale osiąga taką wartość rynkową i taką esencję, która może trwać długo i może tak naprawdę trwać dłużej niż twórcy, którzy ją budują. W takim znaczeniu, że może być przekazana jak pałeczka w sztafecie. I to jest bardzo ciekawa sytuacja i nieczęsta. Też zaraz podpytam o to, ale zanim zapytam właśnie o tę sytuację, która ma miejsce dziś, kiedy nagrywamy, z czego się bardzo cieszę, to jeszcze chciałbym lepiej zrozumieć… W tym okresie prowadzenia firmy ze wspólnikiem, jakie były takie najciekawsze doświadczenia czy takie najciekawsze przygody? Może mrożące krew w żyłach, a może wcale nie, które zapamięta pan na zawsze w kontekście właśnie rozwijania tego biznesu, współpracy, potencjalnych wyzwań czy sukcesów?
Nie wiem, czy mam się odnieść do współpracy ze wspólnikiem, czy raczej do rozwoju? Wolałbym do tego drugiego. Bo wie pan, spółka z o.o. dwuosobowa to jest twór gorszy niż małżeństwo. Bo tam mamy prawo głosu równe 50:50. Nie ma trzeciego i nie zawsze jest prosto dojść do konsensusu. W małżeństwie prościej się dogadać.
No właśnie, to jak dojść? Bo to jest niesamowicie ciekawy punkt. Znam wielu młodych przedsiębiorców, którym doradzam i oni mają taką intuicję, żeby od razu powiedzieć: „Dobra, zakładamy firmę 50:50, bo to jest fair, bo to jest sprawiedliwe”. Ale wiem już, także ze swojego doświadczenia, że może to doprowadzać do sytuacji patowych. Jak sobie z tym radzić? Mało kto ma takie doświadczenie, jak panowie, we współpracy przez tak długi okres czasu i znajdowania tego kompromisu, tego konsensusu.
Trudno taką jednoznaczną radę dać. Na pewno trzeba być gotowym do kompromisu, bo inaczej do niczego się nie dojdzie. Przez ten pierwszy okres historyczny, o którym wspominałem, myśmy się zajmowali w zasadzie różnymi obszarami, jeżeli chodzi o zastosowania. Wiesiek pracował wokół hurtowni i jej pochodnych, ja wokół systemów finansowych. A krótkie ustalenia dotyczące współpracy między systemami… Jakoś żeśmy sobie z tym radzili, bo to merytorycznie prościej. Natomiast po początkowym okresie decyzji o wspólnym przejściu na Navision i potem decyzji, że niestety tak nie będzie, od tej strony merytorycznej było jeszcze prościej. Moja działka była tak hermetyczna, bo to jest Navision, to już nie ma integracji z systemami tymi takimi lokalnymi, że właściwie od strony merytorycznej tego problemu nie było. Problemy zarządcze, problemy finansowe wymagały czasem trudnych, bardzo trudnych… Ale musiały zawsze doprowadzić do rozwiązania, bo na końcu zawsze stała wypłata – kiedy i ile. To jest motywacja bardzo mocna. Natomiast rzeczywiście jest to bardzo trudne, zwłaszcza gdy myśmy mieli dość długi okres mało precyzyjnego dopracowania i przestrzegania obszarów, za które odpowiadamy. One się nakładały, one się przenikały – ja to widzę tak, a ja tak… Są obszary w zarządzaniu firmą, gdzie nie ma dyskusji. Można sugerować, ale powinny być jednoznacznie przypisane. Więc od strony merytorycznej potem było o tyle, tak jak mówiłem, prościej, że prowadziliśmy oddzielne, mimo jednej wspólnej firmy, obszary aktywności zawodowej. Natomiast niesłychanie mocno to pamiętam, pan to nazwał nawet jakimś takim wspomnieniem, może nie traumatycznym, ale na dzisiaj fantastycznym dla mnie, to jest wspomnienie pierwszego klienta navisionowego. To pewnie tak wielu… Ale tu to było wyjątkowo mocniejsze, nawet mocniejsze niż wspomnienie pierwszego dziecka. Zostaliśmy partnerem Microsoftu, mieliśmy wszystkie dokumenty, nawet trochę szkoleń, dokumentacja – wszystko przygotowane, ale klienta nie było. Kończył się rok naszej aktywności, klienta dalej nie było. Ja odpowiadałem za finanse. Bardzo łatwo było zobaczyć, że tych finansów po prostu nie ma. I któregoś dnia naprawdę zapukał pan o imieniu Tadeusz, pytając, czy to jest firma Softart, czy się zajmujemy Navision, bo on szuka partnera, który mu wdroży Navision. To mówię: panie Tadeuszu, że tak, to jest ta firma, ale ja od razu mówię panu, że ja mam zerowe doświadczenie we wdrażaniu Navisiona.
Czyli pełna szczerość.
Inaczej nie dało rady. Proszę sobie wyobrazić, że to był nasz pierwszy klient. Dlaczego wstąpił do nas? Firma miała siedzibę w Katowicach, wtedy nie była autostrady i facet, jak jechał do pracy, przejeżdżał przed Opole i po prostu po drodze wstąpił. Bardzo to było niesamowite zdarzenie, znowu przywołując Pawła – opatrznościowe. To wdrożenie nam się udało. Całe przygotowanie trwało miesiąc, bo on miał jakiś taki timeout i musiał przygotować ofertę. Ja nie miałem zielonego pojęcia, jak przygotować ofertę Navisiona. Wtedy licencje się wyceniało na podstawie tzw. granul, czyli kawałeczków. Żeby ją dobrze przygotować, to trzeba było znać system po prostu perfekcyjnie. Przy pomocy Microsoftu, nie do przecenienia tej pomocy, tę wycenę przygotowałem, kalkulacje czasochłonności zapamiętałem ze szkoleń, że to jest 80% kosztów licencji i taką kalkulację zrobiłem. Licencja była wtedy droga, to 80% przemawiało do wyobraźni. Miałem najpiękniejsze wakacje. Z końcem czerwca złożyłem ofertę, na drugi dzień pan Tadeusz zadzwonił, że robi przelew i rozpoczęliśmy wdrożenie. Ale jak wróciłem, jeżeli mogę jeszcze powspominać, jak wróciłem z tych wakacji, z synami zresztą byliśmy w Pieninach. Też piękne wakacje… To miałem po raz pierwszy w życiu uczucie takiej góry lodowej. Chodziłem dookoła tego i nie widziałem, z której strony zacząć wspinaczkę, żeby po prostu nie spaść i nie rozbić łba… W życiu nie wdrażałem takiego systemu. Wdrożyliśmy system, także 1 stycznia było przekazanie. To była referencja, na której jechaliśmy następnych dobrych parę lat. To było doświadczenie niesamowite, od zera… Ja nie twierdzę, że my wtedy zrobiliśmy perfekcyjne wdrożenie, pewnie to było… No tak jak byliśmy – amatorskie i tak dalej. Ale dlaczego ten facet przyszedł, dlaczego nam zaufał? To tego do dzisiaj nie wiem, mimo wielu prób: panie Tadeuszu, a co się wtedy stało?
To właśnie mnie zaciekawiło, ale rozumiem, że nie ma odpowiedzi.
Nie ma odpowiedzi na to. Mało tego, potem już się dowiedziałem, że to nie było tak, że on to wymyślił i wpadł tak jakby z nieba firma… Firma, o której mówię, już toczyła proces 3-4 czteromiesięczny, przygotowawczy. Poznałem potem właściciela firmy, którą… Trudno powiedzieć, że ja stamtąd wycofałem, bo to właściciel decydował i zaprzyjaźniliśmy się, i on też pytał: słuchaj, Staszek, o co chodzi? Mówi: myśmy przygotowali ofertę, potem żeśmy się jeszcze dogadali, czy ja, nie daj Boże, nie zrobiłem jakiegoś dampingu cenowo? Nie! Okazuje się, że ja nawet o 20% więcej zażyczyłem sobie, więc czyste sumienie i czysta, nie wiem, wdzięczność do dzisiaj temu niesamowitemu zdarzeniu. Bez referencji bym po prostu nie ruszył.
Niesamowite.
Piękna opowieść.
Zgadza się. Ciekawi mnie ta historia z panem Tadeuszem, klientem nr 1. Jak zaatakowaliście tę górę lodową? Jaka myśl czy jaka rzecz wpłynęła na to, że powiedzieliście: dobra, nie możemy dalej chodzić dookoła tej góry lodowej. Trzeba zacząć ten projekt, trzeba wbić ten pierwszy czekan w tę górę lodową.
Znaczy nie przypominam sobie jakichś szczególnych konsultacji, pomocy microsoftowej, bo tak mi się wtedy wydawało, że nikt mi tutaj nie powie, od czego rozpocząć. Bardziej bazowałem na takich swoich intuicjach. Mam klienta, który jest firmą handlową. Handluje bardzo specyficznymi wyrobami hutniczymi akurat i tak dalej. I na spokojnie zacząłem analizować, i jak gdyby sobie przekładać jego model działania na system, i szukać odpowiedzi, jak to jest realizowane w Navision. Nie myśmy to realizowali piąty, dziesiąty raz, tylko u źródeł – jak to jest realizowane w Navision. I właściwie to był taki początek, czyli dokładne rozpoznanie na podstawie bardzo konkretnych rzeczywistości, możliwości systemu, sprawdzenia, czy to działa. A potem się już uspokoiłem. Jak to działa, to ja sobie z tym poradzę.
W jaki sposób stawał się pan przedsiębiorcą? Czyli jak zmieniał się pan z, powiedzmy, z informatyka w przedsiębiorcę? Rozumiem, że lekcja nr 1 to metoda prób i błędów, ale czy były jakiekolwiek inne narzędzia, które pomogły panu te błędy ograniczać?
Wie pan, ja już jestem w takim wieku, to raz, i w takiej świadomości, że nie rozpaczam nad błędami i nie mówię, że mógłbym to, tamto, siamto. Może i mógłbym, ale i tak tego nie naprawię. Nigdy nie stałem się w pełni przedsiębiorcą. Zawsze byłem przede wszystkim informatykiem i to rzeczywiście jest najważniejszy i najgrubszy błąd. Potrafię to robić, lubię, to mi z matematyki zostało, budować modele. Natomiast to traktowałem jako drugoplanowe i to rzeczywiście był błąd. Mimo że były niesamowite, sprzyjające warunki. Microsoft organizował na tym etapie szkolenia nie tylko w zakresie systemu, ale również szkolenia w zakresie prowadzenia biznesu. Jak dzisiaj na to patrzę, po tylu latach, to to były głównie szkolenia dotyczące marketingu, które właściwie myśmy uważali, że niewiele nam dały. Bo przecież my potrafimy programować i potrafimy to robić. Tych czynności technicznych związanych z zarządzaniem uczyłem się, tworząc systemy. To widziałem, jak są przepływy finansowe i tak dalej, i tak dalej. Natomiast nigdy nie potrafiłem się oderwać od uprawiania informatyki. Na pewno jest to błąd. Mogę taką zupełnie osobistą rzecz? Mam dwóch synów i córkę, i właściwie wszyscy w jakiś tam sposób zajmują się, nazwijmy to, biznesami, prowadzeniem swoich działalności. I przesłanie ojca do nich było takie, żeby jak najszybciej przestać być wykonawcą i stać się zarządzającym. Mój syn w Warszawie prowadzi szkołę językową – znakomity arabista i właściwie, jak z nim rozmawiałem, to żeśmy chyba nawet później się zastanawiali, kiedy on zdecyduje się zatrudnić lektorów, którzy nie są tacy dobrzy jak on, nie znają tak perfekcyjnie arabskiego jak on, a zajmie się organizowaniem, zarządzaniem. To jest to przesłanie, którego jego ojcu zabrakło. Kiedy przestanie być programistą, a zajmie się zarządzaniem firmą.
To jest ciekawe, prawda, czasem, że nasze doświadczenia nie są na tyle dotkliwe, żebyśmy wyciągnęli z nich wnioski od razu, bo jednak przyzwyczajenia trzymają nas w miejscu, ale równocześnie, kiedy jest ktoś, kto jest dla nas ważny, to łatwiej jest nam spojrzeć na jego życie, na przykład dziecka, z perspektywy i z większym przekonaniem wprowadzać, czy sugerować wprowadzenie tej zmiany niż samemu sobie.
Zdecydowanie tak. Zdecydowanie. Ja teraz o tym mogę zupełnie spokojnie opowiadać, bo właściwie to już jest wszystko za mną. Myślę, że to jest taka najważniejsza rzecz, że trzeba być zarządzającym w firmie.Odrzucić te rzeczy wykonawcze. Przynajmniej oddzielić je w sposób zdecydowany. Szkoła językowa syna rozwija się niesamowicie. Lektorem nie jest już od trzech lat i to jest potwierdzenie przynajmniej w tym jednostkowym przypadku, że ta teza ma jakieś tam przesłanki.
To wspaniale, że też ma pan taką siłę, umiejętność i posłuch do tego, żeby być też mentorem biznesowym dla syna, bo różnie to bywa, tak? Różne są reakcje na takie pomysły, a wydaje się rzeczywiście, że w tym szaleństwie jest metoda, to znaczy, że ta metoda po prostu się sprawdza.
Ona też ma przełożenie na dzieci. Trzeba przestać być ojcem pouczającym, a być tym, kto daje przykład, daje jakieś tam rady, nie decyduje.
Dzisiaj spotykamy się w bardzo nietypowym dniu, bo dziś panowie przekazujecie swoje dziecko, firmę w ręce nowych, przyjmijmy, rodziców, stosując tę metaforę. Jak to się wydarzyło?
Nie chce po raz trzeci cytować Pawła, pana Pawła, ale rzeczywiście jest to znowu jakiś niesamowity zbieg okoliczności. Tak jak już powiedziałem – mój wiek skłania mnie ku temu, żeby pomaluśku wyciszać swoją aktywność zawodową. Zwłaszcza tę jej część, która mi najbardziej dokucza, czyli te czynności zarządcze, których zresztą nie potrafię i nie lubię robić. Mógłbym być deweloperem, programistą dalej, ale nie odpowiadać już za to, za tamto i za owanto. I właściwie ilość osób po ostatnim kryzysie dość trudna była do odbudowania, wielkość firmy i jak to mówimy – zasoby ludzkie w firmie, zwłaszcza w obszarze Navision, są coraz mniejsze. Część osób już na emeryturę odeszła… I moja myśl, żebym też wreszcie przestał być aktywnym, skutkowała tym, że… To co zostanie? Właściwie to zostanie jedna osoba na etacie. Myśl ta spowodowała szukanie pomysłu na to, żeby była kontynuacja firmy, klientów tych kilkunastu stałych mamy. Jest, uważam, szansa na spokojne utrzymanie dwu, trzyosobowego zespołu – nie na rozwój, bo nie wdrożę nowego systemu, mając do dyspozycji dwóch programistów, zasobów nie przybędzie, więc albo znajdę źródło nowych zasobów i to była taka myśl – szukania. I najprościej – przypomniał mi się Klaudiusz. Klaudiusz to jest młody, dynamiczny człowiek, opolanin, który w Softarcie niecałe dwa lata pracował jako programista, deweloper, czyli poniekąd wyszedł spod naszej ręki i w EIP SA pracuje. Jest w obszarze też dalej zainteresowań Navisiona. Telefon Klaudiusza, a ja byłem przygotowany na rozmowę z Klaudiuszem, czy by nie kupił moich udziałów w Softarcie. A Klaudiusz miał jakieś tam pomysły swoje biznesowe i właściwie to był moment… Ten dzień czerwcowy pamiętam, bo to było w okolicach Dnia Ojca, więc też taki dobry dzień i że się okazało, że o tym samym mówimy, tylko, że on nie był przygotowany na to, żeby wręcz kupić kawałek Softartu, tylko współpracować i ta myśl się rozwijała. Potem, po jego rozmowach tutaj z zarządem i jego firmy EIP SA był pomysł, żeby nie tylko kawałek Softartu, ale całość Softartu. Reszta to już miód na moje serce i tylko czekanie spokojne na przygotowanie, na przeprowadzenie i tak naprawdę wielka radość. Tak jak pan powiedział – to dziecko mi nie zginęło, firma funkcjonuje. Wielka jest frajda dla mnie, wielka radość. Przygotowując moich klientów do takiej zmiany, słyszę, że to świetnie, że gratulujemy, że panie Stanisławie jest super, bo gwarantuję każdemu ciągłość obsługi, nie zrywamy, nie chowamy się, to naprawdę zakończenie, które pewnie mógłbym sobie tylko wymarzyć.
Naprawdę gratuluję, bo to też taki naturalny, fajny moment. Czasem ludzie sprzedają firmy pod presją czasu, są różne niekomfortowe sytuacje, które ich do tego skłaniają, a w pańskim przypadku to w zasadzie taki naturalny moment, w którym też pan poszukiwał jakiegoś rozwiązania i doszło do takiego punktu. To jest zupełnie niezwykłe. Jeszcze trochę więcej by pan o tych odczuciach i obserwacjach z podejmowania tej decyzji, jakby coś pan powiedział, bo wyobrażam sobie, że są przedsiębiorcy, którzy słuchają tej rozmowy, być może będą dochodzili do podobnego punktu i chcieliby się zainspirować pod kątem procesu myślowego. Jak to u pana wygląda?
Znaczy fakty były takie, że jeżeli chodzi o rok 2020 i informatykę, to wie pan, że to był wyjątkowo dobry rok, bo dzięki zmianom w przepisach mieliśmy co robić. Wszyscy musieli pozmieniać fragmenty oprogramowania, więc tutaj, jeżeli chodzi o kondycję firmy ekonomiczną, to dawno nie miałem naprawdę takiego dobrego roku i takiego spokoju. Natomiast już wcześniej, bo od czasu do czasu, patrząc na mój PESEL, ludzie dopytują, jak długo jeszcze i tak dalej. Czy nie powinienem skończyć? Powinienem i rzeczywiście nie jest to myśl dla mnie najbardziej miła, ale zdecydowałem, że oczywiście powinienem zmniejszać swoją aktywność zawodową. Będąc współwłaścicielem firmy o takiej strukturze jak Softart, to ja nie demonizuję swojej tam roli w tym, ale powiedzmy połowa osób zajmujących się tym oprogramowaniem z firmy odeszła. To druga połowa, czyli tylko Krzysiu, nie podołałby i tak tym obowiązkom. Nie było innych pomysłów, jak to kontynuować i stąd był pomysł – szukanie, żeby ta kontynuacja była, bo uważałem, że parę argumentów mam. Są klienci, są umowy, mamy dobrą współpracę i nie sprzedaję ani długów, wprost przeciwnie – sprzedaję dobrą kondycję finansową i stąd… Takie było źródło działania. Marzenie to, to co się tutaj dokonało, to właściwie… to przerosło. Bo firma, zgodnie z decyzją nowych właścicieli, zachowuje swoją tożsamość, zachowuje markę, zachowuje ciągłość. Jesteśmy w takim środowisku, że pewnie nie wszyscy słuchający zazdroszczą, bo to, co nas spotkało, to rzeczywiście jest bardzo takie niesamowite, radosne.
A jak pan się zapatruje na swoje nowe cele? Bo przecież, jeżeli przez ostatnie 30 lat pracuje pan mniej lub bardziej dosłownie non stop, bo jak znamy przedsiębiorców, to wiemy, że nawet, jeżeli się nie wykonuje swoich zadań, to z tyłu głowy te pomysły, plany, rozwiązania, problemy one cały czas gdzieś buzują i działają. W takim razie czym pan będzie sobie głowę, krótko mówiąc, zajmował w kolejnym okresie swojego życia?
Taka anegdota była. Zapytano panią, która idzie na emeryturę, a co ty teraz będziesz robić? Nie po to idę na emeryturę, żeby coś robić. Może tak, nie? Ale ja jestem troszkę zabezpieczony przez nowych właścicieli, a głównie przez Klaudiusza, który będzie odpowiadał za ten biznes w Opolu. Przez najbliższe kilka miesięcy mam co robić, bo oprócz takich czynności technicznych, które, dopóki się nie ustabilizuje zmiana strukturalna, będę dalej prowadził, mam chęci i zapewnienia prowadzenia takiej aktywności jako deweloper, jako programista ze względu chociażby na tych klientów, których mamy. Jest tam trochę takich zajęć konsultacyjnych, myślę, że jeszcze troszeczkę ważnej dla mnie aktywności, bo to jeszcze nie pora, żeby nic nie robić.
Właśnie też tak sobie pomyślałem, że wyłączenie się z 1 na 0, używając nawet terminologii zero-jedynkowego języka, bardzo to niedobry pomysł i raczej słabo wpływa na motywację i samopoczucie, więc byłem ciekawy, jaki pomysł. Rozumiem, że kontynuacja wsparcia w tym zakresie?
Tak, kontynuacja takiej aktywności zawodowej, tylko zdecydowanie w innym charakterze. Już to z tyłu głowy – tego już nie będzie. Ja to lubię robić. Ja lubię kontakt z klientami, lubię zajęcia deweloperskie, projektowe rzeczy. Coraz trudniej mi przychodzi programowanie – to już wynika po prostu z wieku. Mówiąc wprost – zapominam instrukcji. I to mnie męczy. Natomiast te czynności, które związane są z budową projektu, z zarządzaniem projektem, ale nie takim formalnym, ale merytorycznym, póki co mam zapewnienie, że na takie aktywności mogę liczyć i nie chcę przesadzać w tym, bo to nie chodzi o to, żebym ja to kolejne ileś tam lat ciągnął.
Z perspektywy pańskiego rozległego doświadczenia, czy jest coś takiego – jakaś prawda o biznesie na przykład – jedna prawda, na którą warto zwrócić uwagę, kiedy się buduje firmę, kiedy jest się w biznesie? Albo może odwrotnie, jeżeli łatwiej to się panu gdzieś w głowie coś pojawi, to jakiś mit, który funkcjonuje na temat biznesu, który intuicja panu podpowiada i doświadczenie, że nie jest prawdziwy?
Wie pan, trudno o jakieś mądre przesłanie po tej rozmowie. To są te rzeczy, te wartości, którymi ja się właściwie kieruję od samego początku. To jest pewna uczciwość w tym wszystkim, co się robi – i wobec siebie, i wobec kontrahentów, i wobec swoich pracowników. Myślę, że to wystarczy.
Czego by pan życzył sobie w tym kolejnym czasie – teraz, tej transformacji, zmiany – i czego by pan życzył firmie, którą pan przekazuje?
Żeby marka – mówię o tej części zwłaszcza navisionowej, bo tylko taka będzie funkcjonowała – żeby kojarzyła się chyba z tym samym, co do tej pory. Nie twierdzę, że wszyscy nasi klienci byli superzadowoleni, że nie mieliśmy porażek, bo to jest niemożliwe. Natomiast tam, gdzie jesteśmy do tej pory, myślę, że mamy opinię rzetelnych, porządnych i takich bezpośrednich opiekunów – żeby to pozostało, żeby się trafiły Klaudiuszowi nowe wdrożenia, bo one napędzają. Zasoby ma, bo nie tylko softartowe, ale wspomaganie zasobami [INAUDIBLE_CONTENT] jest możliwe. Rynek, jak sam Klaudiusz powiedział, jest do ogarnięcia. Dla mnie też bardzo ważne jest to, co kiedyś mi Klaudiusz powiedział, że Opole jest dla niego miejscem do życia. To jest naprawdę dla mnie ważne, że wiąże się z tą firmą chłopak z Opola, że to dla niego jest miejsce do życia.
Super! Niesamowite. Jak takie puzzle, które składają się wszystkie w jedną całość, prawda? Jeżeli spojrzy się na to z perspektywy, to widać, jakby to po prostu wszystko budowało się w taki sposób, jakby miało być.
A myśmy znaleźli metodę na to, żeby poukładać.
To jest ciekawe i też bardzo mi imponuje – pański spokój, wyważenie i wizja tego, wizja siebie i zdrowe podejście do tego biznesu, które… Ten spokój bardzo osobiście inspiruje, bo też bardzo dużo mam do czynienia z przedsiębiorcami i myślę, że często brakuje spokoju, brakuje dystansu, brakuje tej równowagi i w zasadzie to mnie jeszcze ciekawi. Poza naturalną rzeczą, jak liczba doświadczeń w czasie, która powoduje, że człowiek coraz mniej się pewnymi rzeczami przejmuje i to jest oczywiste, jest to wypadkowa doświadczeń, jak jeszcze? Co takiego by pan powiedział osobom, które się bardzo poddają emocjom związanym z budowaniem, z prowadzeniem biznesu?
Nic mądrego pewnie nie powiem, ale jeżeli prowadzenie biznesu jest celem samym w sobie, to ono musi prowadzić do takich zachowań, nazwijmy to, niekoniecznie zrównoważonych. To powinno być jednym z elementów naszego rozwoju, a nie to, co najważniejsze. To bym powiedział, a niech posłuchają pana podcastu z Pawłem, półtorej godziny. Warto! Przepraszam, że pana reklamuję, ale tam jest bardzo wiele odpowiedzi na te pytania, które do mnie, na pewno nie tylko do mnie, trafiają. To nie może być cel życia.
Bardzo panu dziękuję. Bardzo się cieszę też, że znalazł pan czas, żebyśmy porozmawiali, i że tutaj wyrwałem pana trochę w momencie, kiedy tu pewnie już notariusz czeka i wszystkie rzeczy się będą działy, ale zależało mi na tym, żebyśmy porozmawiali. Miło mi jest słyszeć, że miał pan okazję też posłuchać naszej rozmowy z Pawłem Prasułą – dla wszystkich słuchaczy, którzy mają wątpliwości, o kim mówimy. Dla mnie to była też bardzo inspirująca rozmowa. I cóż… I życzę w takim razie wszystkiego wspaniałego na nowej drodze życia, w zasadzie można powiedzieć. Gratuluję tego wspaniałego momentu i dziękuję bardzo, panie Stanisławie, za tę rozmowę.
Ja również bardzo, bardzo serdecznie dziękuję, że miałem okazję to wszystko wypowiedzieć, bo to też mnie w jakiś tam sposób bardzo pomoże dalej. Dzięki wielkie!
Bardzo się cieszę i na pewno zostanie też wspaniała pamiątka z tego doświadczenia. Trzymam kciuki. Dziękuję!
Dzięki wielkie.