Zmień język:

Były doradca Lewandowskiego: Jak być sobą? Pomaga piłkarzom, czyta dzieciom, lata z Iron Maiden

Zasubskrybuj Greg Albrecht Podcast
YouTube
Spotify
Apple Podcasts

Były doradca Roberta Lewandowskiego Kuba Zajdel, zdradza, czego nauczyła go praca u boku światowej gwiazdy. Opowiada o pasji do muzyki metalowej, koncertowych przygodach z Iron Maiden i budowaniu młodych talentów piłkarskich – pokazując, że sukces to efekt pracy, relacji i odwagi, by iść własną drogą.

Kuba Zajdel powraca po siedmiu latach do najnowszego odcinka Greg Albrecht Podcast. Wiceprezes Stowarzyszenia Agencji Public Relations i długoletni doradca Roberta Lewandowskiego opowiada o swojej drodze zawodowej i tym, jak zmieniło się jego życie. Dzieli się historiami ze współpracy z jednym z największych sportowców świata, podkreślając, jak ważne jest bycie sobą, zarówno w pracy, jak i na co dzień.

Kuba opowiada też o swojej ogromnej pasji do muzyki metalowej, którą realizuje, jeżdżąc na koncerty Iron Maiden i Metallicy. Dopełnieniem rozmowy jest projekt Social FC Agency, w którym Kuba pomaga młodym piłkarzom rozwijać się, oferując im indywidualne wsparcie.

Z rozmowy dowiesz się:

▫️ Jak wyglądają kulisy współpracy z jedną z największych gwiazd sportu na świecie

▫️ Czego można się nauczyć od Roberta Lewandowskiego?

▫️ Jak ważna jest autentyczność w życiu zawodowym i prywatnym

▫️ Jak łączyć pasję do muzyki metalowej z codziennym życiem i pracą

▫️ Na czym polega opieka i rozwój młodych talentów piłkarskich w Social FC Agency

▫️ Czym jest bajkoterapia i jak pomaga w pracy na rzecz innych

🎙️ Posłuchaj #330 odcinka Greg Albrecht Podcast: Były doradca Lewandowskiego: Jak być sobą? Pomaga piłkarzom, czyta dzieciom, lata z Iron Maiden

Partnerzy Greg Albrecht Podcast:

Formeds – Odbierz 20% rabatu na suplementy formeds z kodem GREG20. Popraw swoją wydajność, formę i samopoczucie z pomocą wysokiej klasy polskich produktów ze 100% czystym składem, optymalnymi dawkami składników aktywnych i jakości potwierdzonej przez niezależne laboratoria.

👉 formeds.pl/greg

Wspierając naszych partnerów, wspierasz rozwój podcastu!

Transkrypcja:

(Transkrypcja jest generowana automatycznie, może zawierać drobne błędy)

Greg Albrecht: Dziś w Greg Albrecht Podcast gościmy Kubę Zajdla, wiceprezesa Stowarzyszenia Agencji Public Relations, wieloletniego doradcę komunikacyjnego Roberta Lewandowskiego, a także właściciela More Communications oraz współtwórcę Social FC Agency. Jakub Zajdel: Jest również wielkim pasjonatem metalu, piłki nożnej i komunikacji. O tych wszystkich tematach będziemy rozmawiać.

Co ciekawe, Kuba był już gościem Greg Albrecht Podcast siedem lat temu. Dziś powraca w nowej, bardziej casualowej odsłonie. Mega się cieszę. Cześć, Kuba!

Jakub Zajdel: Cześć, hej, hej.

Greg Albrecht: Siedem lat. Jak rozmawialiśmy w 2018 roku, wtedy powiedziałeś, że przechodzisz przez trudny moment w życiu. Dużo się zmieniało, zostałeś ojcem i nie miałeś w sumie jasnej wizji tego, co będziesz robił w kolejnych latach. Czas pokaże. Co było dla ciebie największym wyzwaniem w ostatnim okresie kilku lat?

Jakub Zajdel: Tak, tak. Wiesz co, no dzięki w ogóle za rozmowę. Kurczę, no tak, ja tutaj, jak popatrzyłem, jak wysłałeś mi tego linka, że to jest aż tak długi czas, minął, mówię: nie. Jeszcze faktycznie na tym zdjęciu wtedy miałem czuprynkę i tak dalej. Teraz już nie mam i mieć nie będę garnituru i wszystko. Dzisiaj bardziej, tak mówię, postawiłem na naturalność, bo mówię, no nie lubię udawać i też się w życiu nauczyłem. Im starszy jestem, że tak powiem, tym autentyczność jest naprawdę bardzo ważna, czy to w życiu prywatnym, czy w życiu zawodowym.

Tak, no ja faktycznie w tym 2018 roku byłem w takim trudnym momencie. Znaczy trudnym, nie trudnym, bo tak patrząc z boku, masz rozwijający się biznes, pracujesz z jazdami światowego formatu, jesteś członkiem międzynarodowej… twoja firma jest członkiem międzynarodowej sieci agencji komunikacyjnych, działasz w jakichś stowarzyszeniach branżowych, masz jakiś tam, można powiedzieć, mniejszy lub większy sukces osiągnięty, rodzi się córka, żona, wszystko jest super, fajnie i wszyscy są zdrowi, zadowoleni i tak dalej.

Natomiast miałem taki trudny moment ze względu na to, że ja słabo przystosowuję się do zmian i generalnie źle znoszę po prostu to, jak jakiś tam system, który jest wypracowany, się jakoś tam burzy, rozwala. Jednym z właśnie takich elementów były, jakkolwiek to może niepopularnie zabrzmi, narodziny mojej córki, ponieważ cały, jak gdyby, reżim przede wszystkim pracowy musiał zostać zredefiniowany i przyporządkowany nowej rzeczywistości, w której też się nie czułem swobodnie ze względu na strach. Po prostu bardzo się bałem wszystkiego, co jest związane z totalnie nową sytuacją.

Więc dlatego, jak gdyby mówię, że to był trudny okres. Nie był to zły okres, był cudowny, jeszcze raz go, jeszcze bardziej go pozytywnie wspominam, natomiast był po prostu ciężki. Jak zresztą później czas pokazał, kolejna próba zresztą nas wszystkich, czyli pandemia, która też znowu sprawiła, że jakieś tam, powiedzmy, kolejne elementy, klocki, które zostały poukładane, znowu trzeba było poprzestawiać i nie było jednego, jakiegoś gotowego rozwiązania na to.

No, zmieniło się w zasadzie, powiedziałbym, wszystko. Także zmieniło się moje podejście do życia, zmieniło się podejście do pracy, totalnie zredefiniowały się moje priorytety życiowe i wydaje mi się, że wiadomo, to też tak zabrzmi mało, może mało wiarygodnie, ale stałem się naprawdę na każdym poziomie dużo lepszą, chyba, mam nadzieję, osobą, a na pewno dużo bardziej samoświadomą. Także to, ale były to naprawdę trudne kilka lat i nie będę używał słowa, że były to wyzwania, challenge, coś po prostu trudne, trudne, ciężkie, no ale jesteśmy.

Greg Albrecht: To, co teraz robisz inaczej niż wtedy? Jeżeli spojrzałbyś na siebie sprzed tych siedmiu lat i zauważył, że dzisiaj mówisz, że jesteś — używając kolokwialnego sformułowania — lepszą wersją siebie, czyli czujesz się lepiej, myślisz, że jesteś szczęśliwszy, w lepszym miejscu dziś, to co zmieniłeś?

Jakub Zajdel: Tak, na pewno zacząłem bardziej zwracać uwagę na ludzi, z którymi pracuję, tudzież z którymi chcę pracować, tudzież z którymi chcę coś wspólnie robić czy mieć jakiś tam kontakt regularny. Wydaje mi się, że wcześniej po prostu bardziej patrzyłem być może na taką stronę biznesową, być może zbyt optymistycznie podchodziłem do pewnych osób czy do pewnych sytuacji. Ostatnie lata nauczyły mnie takiej selekcji, też pewnie ze względu na to, że na taką selekcję, mówiąc brutalnie, mogę sobie pozwolić. W sensie mogę sobie pozwolić na taki komfort, że moja firma nie musi pracować z tą firmą albo ja nie muszę z daną osobą żadnej relacji mieć, po prostu jeżeli nie chcę, nie czuję tego, czy jakieś tam, teraz takie popularne słowo, nie ta energia czy tam nie ten vibe, jakkolwiek. Tak jak gdyby mogę sobie na to pozwolić, co jest gigantycznym dla mnie komfortem psychicznym, więc to jest na pewno to.

Kolejna rzecz, która gdzieś tam jest, znowu może zabrzmieć mało wiarygodnie z ust osoby zajmującej się komunikacją czy PR-em, ale też staram się dobierać sobie takie obszary, w których pracuję, które naprawdę jakiś tam fun mi przynoszą, czy wiem, że mogę się czegoś z nich nauczyć, czy wyjść poza — też słowo klucz pewnie — wyjść poza strefę komfortu, w której przez wiele lat mi było bardzo dobrze. Zresztą pewnie każdemu jest dobrze w niej być, jak z niej nie wychodzi, ale jak wychodzi, to się później okazuje, jak dużo można tym zyskać. To jest też kolejna taka rzecz od strony zawodowej.

Zacząłem sobie gdzieś tam dobierać, szukać, selekcjonować bardziej kluczem wartości, spójności wartości, a jednocześnie tego, co mogę z danej kooperacji czy projektu wyciągnąć nie tylko od strony monetarnej, ale też od takiej strony, powiedzmy, no nie wiem, czegoś dla mnie, czy jakiejś relacyjnej, czy nawet pod kątem po prostu jakiegoś fajnego doświadczenia — krótkiego, ale fajnego do zapamiętania na wiele lat.

Greg Albrecht: Wielkie gratulacje! Myślę sobie, wiesz, Tary, że gdybyś zapytał kogoś, czy chciałby przejść przez taką zmianę, każdy powiedziałby, że chciałby być po tej drugiej stronie. Chciałbym więc złapać jakąś uniwersalną lekcję, system albo coś, co wpłynęło na tę przemianę. Może jakaś praktyka albo doświadczenie, które spowodowało, że ta zmiana nastąpiła. Albo może katalizator tej zmiany, jakiś składnik, jakieś doświadczenie, które sprawiło, że zdecydowałeś się przejść przez tę drogę, a ona w efekcie zmieniła cię w tak wielu wymiarach. Od tego, że nie przyszedłeś tu dzisiaj w garniturze, tylko jesteś sobą, po to, że zupełnie inaczej opowiadasz o tym wszystkim i więcej się komunikujesz. Co to było?

Jakub Zajdel: Pewnie ciężko wskazać jedną rzecz, natomiast na pewno dużo pracy nad sobą, przeczenie samemu sobie, wychodzenie z takich, powiedzmy, utartych schematów. Spróbujmy inaczej podejść do tej sytuacji, niż zawsze to robiłem, bo wiadomo, jest to wygodne, gdy masz jeden schemat i jedziesz na tak zwanym autopilocie, na zasadzie: „Dobra, tak zawsze było, tak zawsze będzie, nie zmieniam tego”.

Więc wydaje mi się, że zacząłem znacznie więcej, a może wróciłem do większej ilości ruchu i sportu. Pokochałem tenis, który gdzieś tam zawsze był obecny w naszej rodzinie. O właśnie, tenis stał się dla mnie bardzo dobrym narzędziem do samodyscypliny, wejścia w system i uprawiania sportu niemal automatycznie, do takiego stopnia, że ciało samo chce to robić. U mnie zawsze mój wujek Robert Rozmu, zresztą taka persona, grał w tenisa, i pamiętam jeszcze z dzieciństwa w Krośnie te brudne skarpetki z kortu tenisowego czy piłki, które gdzieś się zawsze walały.

Mówię sobie: co to ten tenis? Okej, jest tenis. Wtedy, gdy byłem dzieciakiem, był to dość elitarny sport. Wiadomo, po latach się to zmieniło, spopularyzował się mocno w ostatnich latach, między innymi dzięki Idze Świątek. Ja też przeszedłem oczywiście fazę gry w golfa, biznesy golfowe i tak dalej, ale tenis zawsze gdzieś tam był z boku.

No i tak, jakieś pięć lat temu zacząłem grać. Mam w linii prostej od mieszkania 800 metrów do kortów tutaj na Sadybie, więc zacząłem grać i w zasadzie są takie tygodnie, że potrafię pięć razy w tygodniu o siódmej rano, przy ładnej pogodzie, grać. To mnie jakoś tak, między innymi, wprowadziło w system. Ja zawsze dobrze funkcjonowałem w takich ramach, gdzie się wpisuję w coś, a będąc już w tych ramach, dobrze działam. Nie wiem, czy to ma sens, co mówię, ale…

Greg Albrecht: Totalnie. Dla mnie ma, jakby… A ty też bardzo przecież jesteś. Ja podobnym jestem w rytmie, tylko z innym sportem, więc to do mnie przemawia mocno, bo gdzieś ta struktura napędza i ona buduje pewnego rodzaju rytm, dzięki któremu można w innych obszarach też osiągać lepsze wyniki. Tych projektów biznesowych, które wymieniłem na początku, jest tyle, może troszeczkę byśmy to rozpakowali. W naszej poprzedniej rozmowie ja intencjonalnie nie tykałem twojej współpracy z Robertem Lewandowskim, bo wtedy starałeś się w ogóle o tym nie mówić. Teraz możesz o tym mówić, czy chcesz o tym mówić bardziej otwarcie? Na pewno jest to osoba interesująca, ponadprzeciętna, jeżeli chodzi o rezultaty sportowe, i mnie to bardzo imponuje, bo zawsze imponują mi ludzie, którzy potrafią osiągnąć mistrzostwo w jakiejś dziedzinie, choć przyznam, że na piłce nożnej się nie znam. To jednak trudno przejść obojętnie. Ciekawi mnie z perspektywy tej współpracy: jaka jest, czy była twoja rola, jaki był najciekawszy projekt, który razem zbudowaliście. Jak czujesz swój wpływ na to, co Robert Lewandowski znaczy nawet w mediach, w rzeczywistości, w otoczeniu?

Jakub Zajdel: Jasne. Ciężko mówić tutaj o moim realnym wpływie, bo po pierwsze nie byłem jedyną osobą, która przez lata w tym obszarze dla Roberta pracowała, a po drugie – przede wszystkim Robert zawsze swoim niesamowitym samozaparciem, talentem i katorżniczą pracą imponował. Nie znam drugiej takiej osoby, która miałaby taką etykę pracy i dyscyplinę – oczywiście w absolutnie pozytywnym tego słowa znaczeniu. To przede wszystkim Robert w stu procentach zawdzięcza sobie i swoim osiągom sportowym. Tak sobie myślę, że zawsze wszystkie te rzeczy wokół, typu kontrakty reklamowe, wywiady, działania PR-owe, statuetki czy inne cuda, są fajne, ale to zawsze jest dodatek do tego, co u Roberta jest najważniejsze – tego, co wypracowuje na boisku. Jest absolutną legendą i wydaje mi się, że każdy, kto miał możliwość pracy z nim, czuje się bardzo wyróżniony i doceniony. Wiem, że teraz mówię to bardzo znowu PR-owo, ale naprawdę dla mnie, szczególnie w czasach, kiedy najbardziej intensywny okres naszej współpracy przypadał na czas, gdy Robert grał w Bayernie Monachium – który swoją drogą jest, i to nie jest wymyślone na potrzeby sytuacji, nigdy nie było – od zawsze był moim ulubionym klubem, któremu kibicuję i nigdy nie przestanę kibicować. Co mogę powiedzieć? Na pewno sam fakt możliwości obcowania przy takiej naprawdę największej gwieździe światowego formatu, czy to podczas zgrupowań kadry reprezentacji Polski, czy przy innych działaniach – mówię tutaj przede wszystkim z perspektywy medialnej – był dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Oczywiście moja rola przez lata była różna i zahaczała o bardzo różne sytuacje, współpracę z różnymi partnerami biznesowymi, instytucjonalnymi i tak dalej. Jednak patrząc przez pryzmat mediów, na pewno sam fakt możliwości obcowania z piłkarzami światowego formatu oraz pracy z mediami, które czytałem jeszcze jako dziecko i do dziś czytam – mówię tu o takich magazynach jak „Sport Bild”, czyli największym tygodniku o piłce nożnej i sporcie, ale głównie o piłce nożnej na świecie, który jest chyba jednym z najbardziej, jeśli nie najbardziej, najczęściej cytowanych mediów piłkarskich na świecie – był dla mnie ogromnym wyzwaniem. Znowu, z takich rzeczy, które można nazwać wyzwaniem, a nawet czymś naprawdę dużym, to praca pod presją czasu i świadomość, że to, co zrobisz w danym momencie, albo w którą stronę zarekomendujesz czy „odbije” piłkę – tak, posługując się piłkarskim żargonem – determinuje później szereg różnych zdarzeń, które mają takie lub inne konsekwencje. Mówię tu chociażby o autoryzacji wywiadów czy reakcji na sytuacje kryzysowe. To są takie rzeczy, których, wydaje mi się, nie nauczysz się na żadnych studiach, w żadnej firmie czy pracy z żadnym podmiotem. Nawet nie wiem do końca, czy tego można się nauczyć – czy to nie jest trochę doświadczenia, trochę intuicji i tak dalej. Na pewno nie jest to praca dla każdego, ale to niesamowite wyzwanie i mnóstwo świetnych wspomnień.

Greg Albrecht: Jaki projekt wspominasz najmocniej? Jakbyś miał sięgnąć pamięcią do całego tego okresu współpracy, bo to są— to jest wiele lat — to jaki moment pamiętasz?

Jakub Zajdel: Wiesz co, najbardziej znamienne były oczywiście początki współpracy, kiedy tak naprawdę trochę rzutem na taśmę wchodzisz w strukturę ludzi, którzy już gdzieś tam funkcjonują. I nagle wszyscy oczekują od ciebie, że tu i teraz pewne rzeczy zaczną się dziać, co jest oczywiście zrozumiałe. Dostajesz z dnia na dzień informację: „Dobra, to tutaj, tutaj w Monachium o tej godzinie spotkanie z tym, spotkanie z tamtym, tu się dzieje jakiś wywiad, tu się dzieje jakiś cykl wydarzeń, tu się dzieje jakiś kryzys, czy tam być może jest potencjalny” i tak dalej, i tak dalej. Samo to, że nagle bierzesz na siebie bardzo dużą odpowiedzialność i wchodzisz w środowisko międzynarodowe, w którym akurat bardzo dobrze się czuję, bo zawsze miałem języki obce wysoko na priorytecie. Akurat jednym z języków, w którym operowałem na dobrym poziomie, był również język niemiecki, który bardzo się na tamten czas przydał. Dużo mi zdjął stresu i bardzo ułatwił sytuację, gdy nagle dostaję bilet, lecę do Monachium i siadam do stołu z obcymi ludźmi, którzy oczywiście każdy po angielsku porozmawia, bo angielski jest standardem w środowisku międzynarodowym. Jakkolwiek jesteś tego świadomy, wiadomo, że inna jest rozmowa, gdy rozmawiasz z dżentelmenem i mówisz: „Dobra, to być może przejdziemy na niemiecki, to sobie może pogadamy trochę bardziej off the record czy coś”. Nagle: „O, spoko”, i masz zupełnie inny flow. Jednocześnie jest to też praca relacyjna — biznes i tak dalej, praca z mediami, z dziennikarzami. Do dzisiaj te relacje mam bardzo na fajnym poziomie utrzymane i wciąż rozmawiam z tymi wszystkimi osobami, co bardzo mi pomogło. Myślę, że samo to było ważne. Pamiętam na przykład pierwszą okładkę, czyli cover story, wywiad okładkowy w „Sportbildzie” z Robertem, w dość newralgicznym punkcie jego kariery w Bayernie, od którego bardzo dużo zależało. Generalnie media pracują w taki sposób, że jeśli masz źródło, a źródłem był niemieckojęzyczny magazyn z dużym wywiadem z Robertem poruszającym wiele kluczowych kwestii, to automatycznie był on tłumaczony, szapkowany i recyklingowany na wiele sposobów, jak wiemy, jak to działa w naszych rodzimych mediach. Co jednocześnie później tworzyło ekosystem — to napisali w Polsce, to znowu tam, a w Niemczech to i tak dalej. Od bardzo drobnych rzeczy zależało później bardzo dużo. To też było dla mnie ważne. Pamiętam to do dzisiaj, mam ten magazyn zarchiwizowany, a właściwie mam wszystkie, które są z moim udziałem, gdzieś tam mam archiwum w domu. Był taki moment, że siadam i mówię: „Kurde, pracuję dla pana z telewizji, któremu kibicuję, pracuję z gazetą, którą czytałem, gdy byłem dzieciakiem, czy w liceum”. Ćwiczyłem niemiecki właśnie na tych „Sportbildach” i latam sobie do Monachium, bo jednocześnie, chcąc czy nie chcąc, oglądam mecz klubu, którego kibicuję, siedząc w dość przywilejowanym miejscu. Tak, to był trochę dream come true. Naprawdę świetne doświadczenie.

Greg Albrecht: Mam prośbę: zasubskrybuj teraz ten podcast, a dzięki temu będziemy mogli dalej rozwijać ten kanał. I tutaj wszyscy zazdrośnicy mówią: „No jasne, ale przecież to niemożliwe, takie rzeczy się nie zdarzają.” Co wpłynęło na to, że uważasz, iż znalazłeś się w tym miejscu, że twój sen się spełnił?

Jakub Zajdel: Nie wiem, wydaje mi się, że to trochę, a może nawet sporo szczęścia, trochę bycia w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie, z odpowiednimi osobami. Pewnie też trochę kompetencji. Nie będę już tak sobie umniejszał — na pewno miałem przez ileś lat zdobyte doświadczenie. Myślę, że ważna była także znajomość języków obcych. To, co powiedziałem przed chwilą, jest teraz standardem — wszyscy mówią po angielsku i tak dalej. Jednak na koniec dnia, gdy przychodzi co do czego, wcale nie jest tak, że każdy jest super płynny i wszystko idzie idealnie. Mogę spojrzeć na to trochę ze swojej perspektywy, gdzie języki zawsze były moim konikiem, więc wcale nie jest to takie proste. Myślę, że to również jakoś zadziałało. Podsumowując, myślę, że wszystkiego było po trochu.

Greg Albrecht: A czego nauczyłeś się od Roberta, pracując z nim przez tyle lat?

Jakub Zajdel: Wytrwałości — to na pewno. Konsekwencji, takiej jak gdyby bardzo, bardzo takiej, no, nazwijmy to — to też zawsze była bliska mi rzecz. Ale taka, nie chcę mówić „praca metodą małych kroków”, ale „trust in the process”, jak to się mówi, w sensie, że powoli, powoli dochodzimy do celu. Wszystko to buduje się bardzo małymi czynnościami, dzień po dniu, i nie przez tydzień, nie przez miesiąc, tylko przez lata. Patrząc jeszcze na Roberta, wiadomo, że ja takich rzeczy gdzieś tam do siebie zastosować bym nie mógł, ale chociażby sam fakt, jakim wzorcem był w dawaniu z siebie tych 110% cały czas. Był nawet trener snu, który pracował z Robertem, którego też zresztą tutaj wspierałem przez całą współpracę. To właśnie jego sprowadzaliśmy do Monachium, co pokazuje, że trening, mecze, dieta, sen, regeneracja i tak dalej to jedno, ale to jest to powyżej 100%, które zawsze gdzieś tam Robert dawał. Wiadomo, że nie da się wszystkiego w 100% przełożyć na siebie, ale wydaje mi się, że takiej konsekwencji, wytrwałości i niepoddawania się — wiadomo, daleko mi do tego, jak ta wytrwałość u Roberta przez lata, i do dzisiaj zresztą, wyglądała — to myślę, że było to mocno inspirujące. Nawet gdy cokolwiek robiłem, od mniejszych do bardziej wymagających rzeczy, zawsze miałem takie coś, że „dobra, przylatuję tutaj, teraz muszę dać z siebie ponad 100%, bo państwo, z którymi działam, zawsze tak robią”. Najgłupsze byłoby inaczej, bo reprezentujesz jednak instytucję, markę. Nie wiem, starałem się to opowiedzieć swoimi słowami, żeby nie zabrzmiało zbyt sztucznie, ale na pewno był to wzór do naśladowania — to na pewno.

Greg Albrecht: Co wygląda inaczej, kiedy jesteś po drugiej stronie ekranu? Jako doradca do spraw komunikacji, reprezentując lub wspierając osobę, która jest super rozpoznawalna na świecie, supergwiazda, widzisz tę samą układankę z drugiej strony. Przed chwilą opowiadałeś o tym, jak jeden fragment z jednego wywiadu może być odsmażony i zaserwowany w zupełnie innym kontekście, w zupełnie innym miejscu, i że te komunikaty żyją swoim życiem. Prawda, którą my doświadczamy z mediów, jest więc daleka od rzeczywistości. Co jeszcze było dla ciebie takim doświadczeniem bycia po drugiej stronie i widzenia, jakie rzeczy są naprawdę w pracy, w życiu ludzi, którzy są najlepsi na świecie?

Jakub Zajdel: Mhm. Znaczy na pewno, znowu pewnie nie powiem może nic odkrywczego, ale poprad jakąś chyba taką popularną opinię, że widzi się tylko ten wierzchołek może góry lodowej. Widzisz bardzo duży, nazwijmy to skrót myślowy pod tytułem: no wiesz, widzisz pieniądze, widzisz czerwone dywany, widzisz uśmiechy, widzisz wspomniane przed naszą rozmową zegarki, samochody, cuda i tak dalej. Ale tak naprawdę nie widzisz, ile jest za tym pracy, poświęcenia, konsekwencji, nieulegania pokusom. A żyjemy, wiadomo, w jakich czasach żyjemy i jak jest łatwo wszystko i jak gdyby świat funkcjonuje. Plus do tego też myślę, że taki element, którego, no, taki powiedzmy statystyczny użytkownik internetu czy jakkolwiek człowiek nie jest w stanie, wydaje mi się, zrozumieć, a ja też nie, absolutnie nie jestem w stanie zrozumieć. To jest jednak to, jak to jest, jak budzisz się, czy tam bierzesz, włączasz telefon i masz setki, tysiące, miliony bardzo różnych opinii na temat tego, co powiedziałeś, jak wyglądasz, co zrobiłeś, jak zagrałeś, jaką czapkę ubrałeś, jaki masz samochód, gdzie mieszkasz, jak wygląda tam ktoś twój znajomy czy z rodziny. Wiesz, w sensie, wiesz, łatwo jest w internecie być, jak się mówi internet tough guy, w sensie napiszesz coś praktycznie bez konsekwencji, choć nie do końca, ale jest to generalnie obarczone bardzo małą konsekwencją. A myślę, że nie ma się świadomości i to jest chyba taka rzecz, która jest pewnie najtrudniejsza do zrozumienia czy wytłumaczenia, jak to jest powiedzieć po drugiej stronie i, wiesz, radzić sobie, znaczy może nie, że radzić sobie, ale chronić się mentalnie przed tym siebie, ale jednocześnie idąc dalej, bliskich, rodzinę i tak dalej, przed tym, co jest jak gdyby nieuniknione i na co masz, no jakiś tam, mówiąc wciąż limitowany wpływ. Bo możesz pewne rzeczy egzekwować w sposób bardziej miękki, niektóre bardziej, że tak powiem, zdecydowany, ale na koniec końców, no nie masz wpływu na to, co ludzie powiedzą. Więc wydaje mi się, że to jest takie trudne przy tym, żeby jednocześnie zachować, no jak gdyby nie zboczyć z kursu i dalej być sobą, robić, co robisz i w tym przypadku grać na najwyższym cały czas poziomie. Więc myślę, że to jest taka rzecz, znowu, no wiem, że nie odkryłem Ameryki, mówiąc to, ale naczytałem się naprawdę dużo i widziałem naprawdę dużo wokół chociażby Roberta. Więc no tak, to jest chyba taka rzecz, o której nikt nie ma świadomości, bo oczywiście łatwo jest powiedzieć: a ten to ma fajne życie, bo machnie ręką, wsiądzie w dobry samochód, pokopie piłkę chwilę i wróci do domu i tak jest zadowolony, ma dużo pieniędzy i tak dalej. Ale to nie jest takie proste, ale wiadomo, no z zewnątrz to tak wygląda.

Greg Albrecht: No widzisz, wróciliśmy do autentyczności, do twojej pięknej koszulki Iron Maiden.

Jakub Zajdel: Tak, a wiesz co? No tak.

Greg Albrecht: Tak, fajnie tutaj gra. Ta muzyka to coś, co chyba jest ogromną częścią twojej tożsamości. Jak śledzę twoje komunikaty, szczególnie na Instagramie, to myślę sobie: ten gość w ogóle nie pracuje, on tylko lata za tymi wszystkimi zespołami metalowymi po całym świecie. Je z nimi te hot wingsy, te kurczaki z tymi wszystkimi gwiazdami. Jak nie Metallica, to Iron Maiden. Jak nie Iron Maiden, to inny zespół, którego nie znam tylko dlatego, że jeszcze nie jestem ekspertem w tej dziedzinie takim jak ty. Powiedz coś o tym swoim zakręcie na punkcie metalu. Ile tych koncertów, jakich grup, gdzie ty tam jesteś i po co?

Jakub Zajdel: Wiesz co, to chyba zawsze w domu było dużo muzyki. Moja mama bardzo często eksponowała mnie na muzykę. Zawsze mama Ewa i wujek Robert byli bardzo muzycznymi osobami — bardzo się interesowali muzyką, słuchali jej i tak dalej. Pamiętam, jak opowiadała, że nagrywali na szpulowy magnetofon, jak to się mówi. W sensie, że nie dało się nagrać bezpośrednio, tylko jeśli coś leciało w radiu, można było to nagrać i potem odtworzyć. To są takie jeszcze wspomnienia. Muzyka zawsze gdzieś tam była obecna i pamiętam, że bardzo mnie ruszała, szczególnie ta wywołująca mocne emocje. Jeszcze nawet pamiętam, choć może wstyd się przyznać, że były to duże zespoły. Przecież pamiętam, jak kiedyś był taki Modern Talking — na pewno znasz ten zespół. Pamiętam, że przez to, że ich muzyka była niesamowicie chwytliwa, a jednocześnie często stadionowa, zawsze dobrze mi się jej słuchało.

Mówię oczywiście o czasach sprzed lat, żeby była jasność. Chyba pierwsze podrygi muzyczne miałem około 1998, 1999, 2000 roku. Wtedy właśnie wyszła płyta „Brave New World” Iron Maiden. Nie będę się tu zamieniał w rozmowy o heavy metalu, ale chyba miałem wtedy około 14, 15, 18 lat. Właśnie wtedy się to zaczęło. Pierwszy koncert chyba był około 2000 roku, może trochę wcześniej lub później — zgaduję, bo niestety nie mam już takiego archiwum. Zacząłem regularnie jeździć na koncerty. Stało się to dla mnie odskocznią od życia codziennego. Z kolegami nazywamy to „turystyką koncertową” i „turystyką meczową”, bo piłka nożna to jedno, a muzyka to drugie. Nie chodzi o to, żeby dopisywać temu jakąś sztuczną ideologię, ale z reguły takie wyjazdy na trasy dużych zespołów — przez duże zespoły rozumiem takie, jak Iron Maiden, Metallica czy Judas Priest — to kilka różnych destynacji na świecie, przeważnie w Europie, ale nie tylko. Zawsze jest to podróż na kilka dni, przy okazji zwiedza się nowe miasta, coś fajnego regionalnego się zje, spędza czas i oczywiście słucha muzyki na żywo. Są też zabawne sytuacje, gdy ludzie pytają: „A czemu znowu idziesz? Przecież byłeś ostatnio na tym koncercie.” A ja odpowiadam, że byłem na kilku koncertach tej trasy w Europie, ale to nie przeszkadza, żeby iść jeszcze raz.

Co więcej, Iron Maiden jest zespołem, który zawsze gra dokładnie tę samą setlistę — dosłownie jota w jotę. Więc widzisz to samo, tylko w innym anturażu. Myślę, że trudno to zrozumieć osobie, która tego nie lubi, ale ja tak mam od lat. Jestem też bardzo wdzięczny, że moja żona Marta jest bardzo wyrozumiała. To wszystko zaczęło się jeszcze na studiach. Jeśli spojrzeć na rok, to myślę, że zliczając wszystkie wydarzenia — koncerty i mecze — to jest ich między 50 a 70 rocznie. To sporo, ale bardzo dobrze się z tym czuję. Bardzo ciężko było mi znieść czas pandemii COVID-19, kiedy wszystkie wydarzenia na żywo zostały odwołane, a zostały tylko jakieś streamy online albo mecze bez kibiców, gdzie było słychać każde kopnięcie piłki. Ciężko było to znieść, ale na szczęście wszystko wróciło. Tak więc to jest zabawne i dobrze się z tym czuję. Nawet nie udaję — nigdy nie lubiłem chodzić w koszulach ani tym bardziej w garniturach, ale na jakieś zawodowe wydarzenia czy spotkania potrafię sobie pozwolić na luz, bo każdy wie, że nie ma sensu udawać, że jest inaczej.

Greg Albrecht: Na ilu koncertach, na przykład Iron Maiden, były jeszcze takie Metaliki?

Jakub Zajdel: W tym roku liczyłem — no to Iron Maiden chyba dobiłem do 36 koncertów, a Metaliki jakoś do 42. Mam jednak kolegów, którzy mają znacznie więcej. Na przykład jeden z nich, bardzo serdeczny przyjaciel, ma na koncie ponad 150 koncertów Iron Maiden na całym świecie, łącznie z Japonią, Brazylią i innymi krajami. To jest prawdziwe oddanie, że tak powiem. A ja jestem małym żółtodziobem, ale wciąż pracuję nad tym.

Greg Albrecht: Nie, niesamowite jest, myślę sobie, być tym twórcą. Wyobraź sobie, że jesteś twórcą i stworzyłeś coś, co sprawia, że ktoś lata za tobą po całym świecie i był na 150 koncertach. Pomyśl sobie, jaki to jest niesamowity wpływ, jaki to jest wpływ na życie człowieka. Myślę, że to jest totalnie niedoceniane i musi być niewiarygodne. Łączy się to dla mnie też mocno z tym, co rozmawialiśmy o Robercie i jego wpływie na — pewnie na wizję, nie wiem — pasję, marzenia tysięcy młodych, potencjalnych graczy czy milionów graczy, którzy widzą, jak on gra i myślą: „Chciałbym tak samo”. Jeżdżą na mecze albo oglądają je w telewizji.

Jakub Zajdel: Tak, tak, tak.

Greg Albrecht: Podobnie jest z tą muzyką — efekt jest podobny. Ktoś nagrał jakiś utwór, można powiedzieć, że coś tam sobie gra.

Jakub Zajdel: Tak, tak, tak.

Greg Albrecht: A Kuba był na koncercie 42 razy i pewnie przeleciał samolotem ileś tysięcy, a może nawet dziesiątki tysięcy kilometrów.

Jakub Zajdel: Tak, mógłbym to kiedyś, kiedyś mógłbym to zliczyć. No, ale jeszcze masz do tego takich naprawdę psychofanów. Szczególnie, trzymając się Iron Maiden, masz taki koncept „first to the barrier”, czyli masz ludzi, którzy czatują na to, żeby wejść jako pierwsi. Często ustawiają się od bladego świtu pod halą, stadionem itd. Jak tylko otwierają się bramy, co z reguły, zgaduję, ma miejsce między 16 a 17, plus minus, to biegną – literalnie biegną. To jest zazwyczaj kilkanaście, niskie kilkadziesiąt osób, które biegną pod wspomnianą barierkę i generalnie się przy niej instalują. Tam potem donoszą im oczywiście napoje i tak dalej, żeby być przed samymi muzykami, łapać kostki, robić zdjęcia i tak dalej. Oni na przykład potrafią być pod budynkiem już o 7–8 rano. Nigdy tego nie robiłem akurat, bo nie jestem aż takim fanatykiem – może kwestia zdrowia, wieku, chęci i tak dalej. Ale oni potem mają naprawdę prime miejsca i często jest tak, że muzycy ich po prostu znają. Widziałem cię wczoraj, wiesz, w sensie: byliśmy we Wiedniu, a widzieliśmy się wczoraj w Budapeszcie, nie? To jest mniej więcej na tej zasadzie. I tak, to jest piękne. Wydaje mi się, że to małe z takich gatunków muzyki ekstremalnych, gdzie jednak jest takie oddanie. Oddanie – pięknie, dziękuję. Występuję.

Greg Albrecht: Jakie masz najbardziej zaskakujące, niesamowite wspomnienie z tych wszystkich koncertów? Nie wiem, może z muzyki, miejsca, kontaktu z muzykami — coś takiego, co zapamiętasz i powiesz: „Wow, to był taki moment, który mógłbym opowiedzieć, bo to było coś, co zapamiętam na zawsze.”

Jakub Zajdel: Tak, tak, no to wiesz co, mam taką… już znowu wyjdzie, że jestem jakimś, wiesz, chodzącą reklamą Iron Maiden, ale jest to jeden z moich ulubionych zespołów, to fakt. Wiesz co, paręnaście już w tym momencie lat temu byłem — to też niesamowite — z moim bardzo serdecznym przyjacielem ze studiów, Robertem, z którym do dzisiaj mamy super relacje i mnóstwo koncertów razem. Jak to się mówi, mówimy i robimy, nie? Robimy metę, czyli robimy Metalikę, czyli idziemy na koncert Metalliki — to byliśmy w dużym skrócie. Wokalistą Iron Maiden jest taki dżentelmen, który nazywa się Bruce Dickinson. To jest w ogóle bardzo znana persona, polecam książkę What Does This Button Do? Przeinteligentny gość, robi też zresztą stand-upy, ma wielką solową karierę, zajmuje się szermierką i jest pilotem zawodowym. Przez wiele lat był normalnie pilotem linii komercyjnych. Iron Maiden miał też taki koncept Flight 666, gdzie mieli trasy globalne po świecie, podczas których Bruce, czyli wokalista, literalnie grał koncert, wsiadał za stery i leciał tam z, nie wiem, Argentyny do Brazylii i tak dalej. Samolot był w stu procentach przystosowany do tego, żeby…

Nie będę wchodził w szczegóły, bo też tak super mocno nie znam, natomiast był przystosowany do tego, żeby spakować jak walizkę całą scenę. Zresztą jest cała płyta, okładka, DVD, dokument — nie wiem, czy nawet na YouTubie nie ma. Bruce trenował również pilotów i miał swoją firmę szkolącą pilotów. Miał też wydzierżawiony, najprawdopodobniej, symulator któregoś z Boeingów na Heathrow w Londynie. Dla fanów organizował, dla bardzo już ultra wtajemniczonej grupy fanów, taki właśnie projekt jak Flight 666, gdzie leciałeś do Londynu, odbierał cię, wiesz, czarny van Iron Maiden i jechałeś do tego symulatora, który generalnie wygląda jak, no wiesz, duże pudełko na tym budynku. Z Bruce’em w kokpicie latałeś, robiłeś różne loty próbne. Oczywiście wiadomo, że była jeszcze jakaś tam kawa, herbata, rozmowa, zdjęcie i tak dalej, natomiast generalnie siedziałeś w kokpicie Boeinga. Ja pamiętam, że chyba miałem symulację — to właśnie z Robertem byliśmy — a nie pamiętam, czy nie leciałem z Cypru na Luton, czy jakoś tak miałem ten lot. Później włączył mi się deszcz i było „terrain, terrain” i boom, rozbiłem się chyba dwa razy, ale to było niesamowite przeżycie.

To już raz, że to jest oczywiście absolutna ikona muzyki — to jest raz. Dwa, masz taki z nim kontakt, że siedzisz, oczywiście jest to przesympatyczny, przenormalny gość, w ogóle nie gwiazdożący i tak dalej, możesz z nim pogadać o wszystkim. Jednocześnie robisz coś, co możesz, no nie wiem, może ktoś kupić na urodziny — jazdę, wiesz, lot symulatorem, taki tam 15–30 minut gdzieś tam, a ty lecisz, wiesz, na Heathrow, siedzisz w ala Boeingu, co wygląda naprawdę, jakbyś wchodził, dosłownie jakbyś siedział w samolocie, w kokpicie. Siedzisz sobie z nim, on ci wydaje, wiesz, komendy, co masz robić, nie? Second officer, co jest takiego, nie? Także no, to jest takie surrealistyczne, może brzmieć znowu, będąc osadzonym w kontekście tego, że lubimy muzykę metalową. To jest taki, no, no nie wiem, no tak jak pójść na, nie wiem, kolację z Robertem Lewandowskim, czy pójść pokopać piłkę z Cristiano Ronaldo czy z Messim. To tak sobie myślę, że to można do tego odnieść.

Greg Albrecht: To są fajne doświadczenia, niesamowite, naprawdę. Myślę, że w takie doświadczenia warto inwestować czas, uwagę, wszystko. Porozmawialiśmy trochę o twojej współpracy z Robertem i otarliśmy się o temat piłki nożnej, ale we wstępie mówiłem o czymś, co nazywa się Social FC Agency. Czy mógłbyś opowiedzieć więcej, co to jest? Mam takie czucie, obserwując to, co robisz, że zacząłeś także bardziej aktywnie łączyć swoją aktywność zawodową, biznesową z piłką nożną.

Jakub Zajdel: Tak, tak, tak. To jest, tak już mówiąc wprost, agencja menadżerska, która opiekuje się i rozwija młode talenty oraz pomaga im osiągać sukces. Projekt powstał kilka lat temu. Jesteśmy w tym momencie w czwartym roku funkcjonowania. Zaczęliśmy też dużo bardziej się komunikować niż wcześniej. Mamy pod swoimi skrzydłami dziesięciu, w naszej ocenie, rokujących zawodników – superchłopaków z bardzo różnych regionów Polski, także różnych roczników, ale są to głównie osoby młode, jeszcze przed wiekiem seniorskim. Stworzyliśmy taki projekt, który wydaje nam się trochę kontrą do rynku menadżerskiego, gdzie trendem – tak dużym uproszczeniem, bo to jest oczywiście temat na długą rozmowę – jest podpisywanie umów przez agencje z bardzo dużą liczbą zawodników. Posługuję się tutaj dużym skrótem myślowym, ale najprawdopodobniej myślenie jest takie, że spośród powiedzmy osiemdziesięciu zawodników trzech zostanie piłkarzami, a reszta – no, coś tam z nimi będzie. Taki model funkcjonuje gdzieś na rynku.

My staramy się robić coś, co jest może nie odwrotnością, ale zupełnie innym podejściem. Stawiamy na – znowu zabrzmi to generycznie – bardzo personalny kontakt, na niewielką liczbę zawodników, jak na realia rynkowe, i jednocześnie na bardzo kompleksową opiekę. Czyli od wsparcia standardowego, czyli oczywiście prawno-finansowego, po takie rzeczy jak indywidualne treningi czy suplementacja. Ja też niejednokrotnie, gdy tylko znajduję czas, uczę naszych zawodników wybranych języków obcych korespondencyjnie. Mam z jednej strony trochę doświadczeń w pracy, na przykład z Robertem, który świetnie mówi po niemiecku i angielsku. Staram się uczyć ich takich elementów, które wiem, że są im potrzebne. Oni nie potrzebują rozmawiać o superzaawansowanych tematach, polityce czy dywagacjach, tylko przede wszystkim – oprócz tego, że mają w stu procentach skupić się na grze, treningu i regeneracji – języki są dodatkiem, ale mają mieć swobodę komunikowania się w szatni i na boisku. Myślimy też o karierach zagranicznych, bo oczywiście mamy takie plany, a niektórzy zawodnicy mają ambicje.

Wchodząc do klubów w Niemczech, Anglii czy gdzie indziej, często jest tak, że wyjeżdżasz stąd w glorii i chwale jako lokalny bohater, media o tobie zaczynają pisać, masz kilkanaście lat, jesteś topem w klubach w kraju. A potem wchodzisz do szatni, gdzie takich jak ty jest przynajmniej dwudziestu albo więcej, większość na podobnym poziomie piłkarskim, a wielu z nich ma dużo mniejsze bariery językowe i większą swobodę w operowaniu językiem obcym. Dlatego jednym z naszych priorytetów jest sprawić, by język nie był utrudnieniem, lecz czymś, co pozwoli łatwo wejść i być na równi z innymi. Musimy patrzeć na to realistycznie – nasz system edukacyjny, zwłaszcza na poziomie szkoły podstawowej, nie zapewnia tych umiejętności. Być może coś się zmieniło przez lata, ja uczyłem się i studiowałem wiele lat temu, ale brutalnie mówiąc, z całym szacunkiem do wszystkich placówek edukacyjnych, w których byłem, nie nauczyłem się języków w szkole. Obserwując i rozmawiając z naszymi zawodnikami, widzę, że po pierwsze roszczenia są bardzo duże, a po drugie – nie ma nastawienia na praktyczne wykorzystywanie języka, tylko na wkuwanie gramatyki i teorii.

Zdarzały się sytuacje, że rozmawialiśmy z młodym zawodnikiem online i nagle on mówił, że użył nie tego czasu, co powinien, co oczywiście nie było moim błędem. Ja nawet nie nazwałbym tego, co zrobiłem, tak jak on to nazwał, bo jestem nauczony praktycznego podejścia do mówienia i wyrażania tego, co chcę powiedzieć. Z drugiej strony jest teoria, która jest oczywiście bardzo ważna, ale gdy przychodzi do praktyki, musisz po prostu usiąść i coś powiedzieć, a nie zastanawiać się, czy użyć present perfect, czy innego czasu. Oczywiście trochę to upraszczam, ale na końcu chodzi o mówienie. Piłkarz nie musi być poliglotą, musi się po prostu dogadywać – i tyle.

Greg Albrecht: Skąd w ogóle wziął się ten koncept i jak to działa? Dla mnie brzmi to trochę jak fundusz inwestycyjny – inwestujesz w 10 spółek, a niektórzy liczą na to, że 3 z nich zarobią na cały portfel. Wy natomiast chcielibyście, żeby wszystkie 10 spółek przyniosło zysk na portfel. Opowiedź mi proszę o modelu biznesowym, a może także o tym, z kim to realizujecie, bo chciałbym zrozumieć, dlaczego ma to szansę działać.

Jakub Zajdel: Wiesz, no pytanie bardzo zasadne. Tak, pewnie można takie podobieństwo tutaj znaleźć, o którym mówisz. Jest to wszystko kwestia na pewno dużej wiary w osoby, a także wiary i oparcia się na doświadczeniu osób, które wskazują te osoby, z którymi mam pracować, czyli mówię o skautach, których mamy świetnych. Także, wiesz, ja mogę pójść na mecz, mimo że widziałem w życiu setki, dziesiątki meczów, to mogę popatrzeć na zawodnika i powiem pewne rzeczy, ale moja perspektywa nie będzie w ogóle odzwierciedlała takiej perspektywy, która sprawia, że jestem w stanie powiedzieć: „O, to będzie pan piłkarz”. I od tego właśnie są nasi skauci.

Więc tak, jest to pewnego rodzaju wiara w jednostki, praca, oczywiście inwestycja zarówno czasowa, jak i finansowa. Nikt ci żadnej gwarancji nie da. Wiesz, na rynkach VC, jak wcześniej też rozmawialiśmy przed rozmową, nie jest to moja specjalność — czytam w takich kwestiach inwestorskich, ale to nie jest mój konik. Mówię to bardzo dyplomatycznie, ale wydaje mi się, że to też trochę tak wygląda, że musisz wierzyć, musisz pracować i nie masz gwarancji, że to się uda. Robisz to, bo to lubisz, robisz to, bo chciałbyś kiedyś, za nie wiem, dwa, trzy, cztery lata, móc sobie usiąść w sobotę, włączyć sobie któryś z kanałów — mecz Bayernu. Czy Bayernu, czy nawet, załóżmy, innej drużyny, ale jednak jakiejś europejskiej, którą możesz zobaczyć w telewizji i powiedzieć sobie: „O, tu gra ten nasz, tu gra ten nasz zawodnik, tu gra ten nasz zawodnik”, żeby mieć takie coś.

Czyli takiego Roberta, którego teraz regularnie oglądałem, przez lata oglądałem. To też, że tak powiem, załóżmy, operując znowu skrótem, jak Robert skończy grać, chciałbym — chcielibyśmy z moim wspólnikiem — mieć takie osoby, które będziemy mogli oglądać, kibicować im i tak dalej. Także wiem, że może to brzmieć trochę rysunkowo, bajkowo, naiwnie, ale tak do tego podchodzimy. Na szczęście, mówię, mamy taką dość komfortową sytuację, że mogę sobie pozwolić na to, żeby to pracowało, że jednocześnie mam z tego jakiś fun, uczę się nowych rzeczy, poznaję nowych ludzi, wchodzę też w środowisko, a jednocześnie nie ma takiego nacisku, że to musi być tu i teraz albo za dwa lata, i jak nie, to do widzenia. Także to daje mi chyba jakiś spokój i tak to wygląda.

Greg Albrecht: Piłka nożna, heavy metal, twoja przemiana wewnętrzna – te rzeczy omówiliśmy. Wspomniałem też we wstępie, że jesteś wiceprezesem Stowarzyszenia Agencji PR, a także aktywnym uczestnikiem Stowarzyszenia IPREX. Byłeś prezesem i być może kiedyś znów nim zostaniesz, a zatem jesteś również aktywnym partycypantem tej grupy.

Jakub Zajdel: Tak, ładnie to brzmi: aktywne partycypanty.

Greg Albrecht: Jednej drugiej grupy, wiesz, i tu znowu bym się odbił od takiego stereotypu na zasadzie: no, ale jaka jest rzeczywiście wykreowana wartość przez taką współpracę środowiskową? Można powiedzieć, że konkurenci ze sobą gadają, ale co oni tak naprawdę mogą dobrego wytworzyć i jaki jest produkt takiej współpracy? Co czujesz jako rzeczywistą wartość, którą wnosisz do świata lub do swojego życia osobiście poprzez aktywną partycypację w tych wszystkich konkursach, stowarzyszeniach i gremiach, których widać Cię też nawet w przestrzeni publicznej?

Jakub Zajdel: No, dziękuję. Znaczy tak, zacząłem faktycznie konsekwentnie się jakoś udzielać, co przez lata gdzieś tam nie robiłem, choć mogłem, ale jakoś nigdy to nie było moim priorytetem. Wiesz co, tak jak wspomniałem, zawsze dobrze czułem się w takim międzynarodowym środowisku. W 2017 roku moja firma, właśnie ta wspomniana More Communications Agency, wstąpiła do Iprexu, czyli jednej z największych na świecie sieci zrzeszających niezależne agencje PR. Od razu wiedziałem, że to jest to, pod kątem tego, że po chwili masz kontakty dosłownie od Lizbony do Nowego Jorku. Możesz w tym momencie do ludzi napisać przez WhatsAppa: „Siema, potrzebuję tego”, „Siema, poleć mi knajpę tam”, „Siema, potrzebuję agencji”, i tak dalej. To jest super rzecz, abstrahując od oczywiście wymiany doświadczeń, dostępu do globalnej perspektywy i tak dalej. To, co mnie tam w pewnym sensie zainspirowało do większego angażowania się na naszym rodzimym podwórku w branżę, to fakt, że tam, mimo iż ludzie na wielu rynkach są dla siebie konkurencją — na przykład w Niemczech mamy cztery agencje partnerskie, w Anglii chyba cztery i tak dalej — to jednak siadają ze sobą przy stole i mimo konkurencji dzielą się wiedzą, otwierają się przed sobą, rozmawiają o swoich problemach, polecają sobie dostawców, podwykonawców, partnerów i tak dalej.

Tam zawsze mieliśmy taki format, który nazywa się „Board You Can’t Afford”, czyli rada, na którą cię nie stać, bo składa się z ekspertów z całego świata, z różnych rynków, o bardzo różnym backgroundzie. Taki model funkcjonuje też tutaj, w Stowarzyszeniu Agencji Public Relations, z którego jestem — strasznie nie lubię tej nomenklatury — ale jestem wiceprezesem już drugą kadencję i mam bardzo aktywny wpływ na kształtowanie się organizacji. Dzisiaj wprowadziliśmy sporo formatów integrujących agencje członkowskie. Obecnie mamy 42 firmy, które są członkami SAPR-u, i są to firmy, które na koniec dnia są dla siebie konkurencją. Teoretycznie na początku były obawy, że nie będzie integracji, że nie będziemy robić grupy na WhatsAppie, bo ludzie będą się bali, żeby czegoś nie powiedzieć, żeby nie powiedzieć za dużo i tak dalej. Nagle okazuje się, że tworzą się self-helpowe podgrupy, ludzie radzą się nawzajem, pytają o stawki, pytają o dostawców, rozmawiają ze sobą, coraz bardziej się integrują.

To naprawdę się dzieje i naprawdę to robimy. Coraz więcej jest inicjatyw i projektów, gdzie przy jednym stole siedzą różne mądre głowy i pomagają sobie wzajemnie rozwiązywać problemy. Mogę powiedzieć wprost, że to jest wartość, którą udało się wnieść — po prostu ludzie zaczęli ze sobą rozmawiać i nie traktować się jak konkurencja. Pamiętajmy, że raczej jesteśmy — może powiem to dyplomatycznie — nie jesteśmy narodem specjalnie otwartym w rozumieniu, wiesz o co chodzi, że jak siadasz… Kargul i Pawlak. Tak, wydaje mi się, że jest trochę czegoś takiego. Mam takie porównanie — mam znajomych od Sztokholmu, przez Helsinki, Barcelonę, Berlin, Monachium i tak dalej. Wiem, że… czy chociażby, bo ta sieć ma amerykańskie korzenie, bardzo dużo partnerów i znajomych jest w Stanach. Tam jest dużo powierzchownej otwartości wśród Amerykanów, ale widzę dużo więcej luzu i braku takiej zawiści czy niechęci. Raczej cieszą się z czyjegoś sukcesu, a nie robią tego przez zęby. Wydaje mi się, że to jest coś inspirującego i częściowo udało się to przenieść na nasz grunt.

Greg Albrecht: Tak myślę o tobie i o tych wszystkich rzeczach, które robisz. Samo kilkadziesiąt koncertów i meczów, prowadzenie More Communications, uczestnictwo w tych wszystkich gremiach, Social FC Agency — nie wspomniałem jeszcze o temacie bajkoterapii, którą też się zajmujesz. Jak wygląda struktura twojego działania, planu, kalendarza? Rozumiem, że uległa ona zaburzeniu siedem lat temu, ale teraz odbudowała się w nowej, lepszej formie. Jak wygląda twój dzień, twoje podejście do czasu, dzięki któremu te rzeczy rzeczywiście się dzieją i ty jesteś w stanie funkcjonować na dobrym poziomie energii?

Jakub Zajdel: Wiesz co, wiadomo, z poziomem energii bywa różnie, ale nie, że tu ja, wiesz co. Znaczy tak, na pewno x lat temu wypracowałem sobie taką jakąś strukturę, znowu nic odkrywczego, po prostu żyję kalendarzem. Wiem, że to brzmi nudno, ale pewnie wpływa na to kilka rzeczy. Raz, że chciałbym myśleć o sobie, że jestem osobą bardzo sumienną, rzetelną i bardzo dobrze zorganizowaną, więc to jest pierwsza rzecz. Druga rzecz, od wielu lat gdzieś tam na szczęście nie muszę specjalnie operacyjnie pracować, więc też jak gdyby wydaje mi się, że nauczyłem się pracować mądrzej, a nie więcej, a może tak, czy tam mniej, a bardziej skutecznie. Już nie mówię o samym takim, w cudzysłowie, outsourcingu, czy jak gdyby posługiwaniem się osobami również, z którymi pracujemy, czy jakimiś dostawcami, czy partnerami, ale taka też chyba umiejętność po prostu efektywniejszej pracy. Wiesz co, staram się trzymać w tak idealnym, w idealnym świecie, w idealnym powiedzmy dniu, no to staram się wstać, bo jestem taką osobą, raczej chodzę wcześnie spać, więc staram się zawsze przed szóstą, czy tam koło szóstej maksymalnie wstać. Staram się zawsze pójść albo na jeden, albo drugi sport, czyli albo na siłownię, albo na tenis, albo generalnie się poruszać, przebiec, coś tam porobić.

No i teraz wiadomo, nowe realia, bo córka poszła do pierwszej klasy, więc no, zawiezienie do szkoły, znaczy zeszły tydzień mówiłem, cały czas przedszkola to mnie poprawiała, ta, to to już szkoła. I co? No i później się staram tak naprawdę, nie mam takiej jednej, staram się oczywiście robić ze względu na moje stwierdzone, zanim to było modne ADHD i tak dalej. Mam po prostu, nauczyłem się co do siebie, że mam pewne poziomy energii do pewnego momentu, a później ich po prostu nie mam, więc jak gdyby umysłowo jestem w stanie — swoją drogą dobrze, że się zbliżamy do godziny typu 14, żartuję oczywiście — ale dobrze funkcjonuję do godziny X, a później po prostu nie jestem już w stanie. Więc się też nauczyłem, że wszystkie takie kaloryczne, też ładne słowo ostatnio usłyszałem, mi się bardzo spodobało, rzeczy czy wymagające większego gdzieś tam angażu umysłowego, czy jakichś bardziej istotnych decyzji do podjęcia, to staram się załatwić maksymalnie do południa, a później takie luźniejsze jakieś tam rzeczy.

No i w zasadzie to są… A jak to układam? Staram się nie robić więcej niż jedno spotkanie dziennie, staram się unikać jakichś takich pustych przebiegów, jak conference call’e, na których nie muszę być. Niestety, pracując znowu w tym środowisku międzynarodowym, to często jest tak, że są stany APEC i tak dalej, no to często jest na przykład tam, nie wiem, osiemnaste czy dziewiętnaste naszego czasu, bo tak musi być, no to się człowiek dostosowuje, ale staram się to minimalizować i trzymać po prostu reżim taki, żeby w tej strukturze funkcjonować. I nie wiem, po prostu jest mi fajnie, jak wszystko gra i jak jestem w stanie po prostu efektywnie pracować, ale znowu, no też nie jest tak, że się kiedyś tak miał, muszę dużo zrobić, muszę spotykać i kolejne, jakiś KPI, jeszcze to, jeszcze tamto. Teraz jakoś tak bardziej naturalnie do tego podchodzę, że po prostu robię swoje tam, gdzie chcę robić, z tymi osobami, z którymi chcę robić.

Robię to, nie chcę mówić brutalnie, na własnych zasadach, ale tak, żeby mi było komfortowo to robić i to wszystko jakoś przynosi, nie wiem, mi przynosi satysfakcję, bo bardzo lubię to, co robię i bardzo lubię to życie, jakie gdzieś tam mamy. Jednocześnie, no wystarcza mi czasu na wszystko, zarówno jeszcze w tej sferze takiej rodzinnej, gdzie wcześniej ta sfera rodzina zdecydowanie była na dalszym priorytecie, a teraz tak nie jest, więc to jest też dla mnie jakiś taki personal achievement, także.

Greg Albrecht: Super. Co byś powiedział i co mówisz dwudziestoparoletnim osobom? Bo też na studiach aktywnie się udzielasz jako wykładowca i kiedyś też tam byliśmy, czyli mieliśmy dwadzieścia lat. Co byś powiedział osobom, które właśnie są na początku tej drogi i nie wiedzą jeszcze, z kim warto, a z kim nie warto współpracować? Jak warto to robić? Jakie są Twoje rekomendacje odnośnie tego, czego nauczyłeś się przez ostatnie kilka lat? Z kim warto robić projekty, współpracować, a z kim nie? Jaki jest Twój probierz tego, co działa?

Jakub Zajdel: Co nie działa? Znowu, bardzo utarta rzecz, ale ja w nią naprawdę wierzę: nie ma dróg na skróty. To na pewno jest prawda, patrząc historycznie, na przykład w mojej rodzinie. Mój tata, który zawsze bardzo ciężko pracował, jest lekarzem diabetologiem, ordynatorem w szpitalu w Krośnie. Zawsze dochodził do wszystkiego sam i bardzo ciężko pracował. Wiem, że może to brzmieć oldschoolowo, ale ja naprawdę w to wierzę, że nie ma czegoś takiego jak „overnight success” – sukces z dnia na dzień. To zawsze jest wypadkowa pracy, którą włożyłeś. Z ludzkiej perspektywy miałem lepsze i gorsze doświadczenia z ludźmi. Z perspektywy czasu na pewno mogę powiedzieć, że fajnie jest robić biznes z kimś, kogo bardzo dobrze znasz, kogo lubisz i komu możesz zaufać.

Jednak po czasie nie zawsze tak jest. Wydaje mi się, że jeśli masz fundamentalnie te same wartości, a może nie dokładnie te same, ale bardzo zbliżone podejście do życia, pieniędzy, życia rodzinnego i tak dalej, to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że z taką osobą możecie komfortowo i długoterminowo dobrze pracować, bo prędzej czy później się dogadacie. Miałem sytuacje w życiu, w których wszystko wyglądało dobrze z zewnątrz, ale później okazywało się, że gdy dochodziło do podejścia do pieniędzy czy szeroko pojętej moralności w biznesie, zaczynaliśmy się rozjeżdżać. A przed chwilą było wszystko fajnie. Wydaje mi się, że to jest coś, co może się łatwo mówi, ale z mojego doświadczenia faktycznie działa. Miałem różne konfiguracje wspólników i osób w różnych projektach czy inicjatywach, w których działałem. Byłem w wielu sytuacjach, gdy myślałem, że jest super idealnie, bardzo się cieszyłem, a potem następował gigantyczny rozjazd, bo nagle okazywało się: „Wow, ale jak to? Przecież miało być inaczej!”

Tak więc, to jest taka rzecz – nie ma dróg na skróty. Być może jakieś skróty istnieją, ale ja ich nie znam. To, co na pewno się sprawdza, to praca. Przykład Roberta pokazuje to doskonale – miał wiele bardzo trudnych zmagań i przeciwności losu, które przewalczył. Mimo że wydawało się, że jego kariera już się skończyła, dziś widzimy, gdzie jest. To chyba działa – trzeba po prostu wierzyć i robić swoje.

Greg Albrecht: Dopowiedziałbyś coś na końcu o bajkoterapii w Fundacji Zaczytani? Mam to na liście tematów – brzmi bardzo egzotycznie i ciekawie zarazem.

Jakub Zajdel: Tak, w ogóle to jest w miarę świeża sprawa. W tym roku zostałem certyfikowanym bajkoterapeutą, mam certyfikat, który pozwala mi na prowadzenie bajkoterapii. Fundacja Zaczytani.org to bardzo fajny projekt. Dowiedziałem się o nim trochę przypadkowo, bo zawsze bardzo lubiłem czytać. Przychodziłem do przedszkola mojej córki, czytałem jeszcze wcześniej w anglojęzycznym przedszkolu, a później już w polsko-angielskim.

Po prostu czytałem bajki dzieciom i bardzo lubiłem to robić. Zresztą do dzisiaj bardzo lubię czytać, modulować głos, robić różne cuda, lubię się wygłupiać — po prostu lubię to, a wiadomo, dzieci to lubią. I tak jakoś z tego poszło dalej. Znalazłem tę fundację, a później okazało się, że dama, która fundację zakładała, również pochodzi z Krosna, tak jak ja. To śmieszna rzecz, mały świat. Teraz nawiązaliśmy z nimi współpracę — moja firma PR-owa będzie ich pro bono wspierać między innymi w doradztwie wizerunkowym. Jest to na pewno bardzo fajna rzecz, która, jak mi się wydaje, daje taki „reality check”. Nie chcę zrobić złego porównania, ale zawsze porównuję to do pójścia raz na jakiś czas do schroniska dla zwierząt, bo to wielokrotnie było dla mnie mocno otrzeźwiającym doświadczeniem. Tutaj mamy taką sytuację, że żyjąc w świecie pełnym bodźców — media, depresja, leki, problemy — wiesz, o co mi chodzi, to duże uproszczenie, ale nagle przychodzisz do miejsca, gdzie okazuje się, że masz na przykład dzieciaczka, z którym mama siedzi od pół roku w szpitalu i nie jest w stanie z niego wyjść, bo tata pracuje i zajmuje się drugim dzieckiem. To dziecko jest ciężko chore.

Przychodzisz na bajkoterapię do tego szpitala i widzisz, że pani prawie ma łzy w oczach, bo cieszy się, że teraz wyjdzie napić się herbaty, przejść się wokół szpitala. Siedzi tam już od pół roku i to jest pierwsza możliwość, kiedy może na spokojnie, na przykład na dwie godziny, gdzieś pójść, bo rodzina jest za granicą i tak dalej. Oczywiście te przypadki są bardzo różne, ale oprócz tego, że jest to po prostu bardzo fajne, budujące doświadczenie, jest też coś takiego, co potrafi otrzeźwić i powiedzieć: „Come on, stary, ty naprawdę nie masz problemów. To, co masz, to nie są problemy — to są realne problemy realnych ludzi i trzeba po prostu pomagać, jak się tylko da”. To bardzo fajna inicjatywa i bardzo polecam ten wolontariat. Myślę, że to rzecz być może nie dla każdego, ze względu na to, że nie każdy w takim środowisku jest w stanie funkcjonować. Często są to lekkie doświadczenia — przyjdziesz, poczytasz, pobawisz się z dziećmi, porozmawiasz, jest luz, bo to są często dzieci, które w danym szpitalu są przez kilka dni, tydzień i tak dalej. Ale czasami trafisz na dzieci, które z tego szpitala nigdy nie wyjdą. To jest bardzo fajna rzecz i wydaje mi się, że dla mnie jest to też pozytywne doświadczenie, zwłaszcza pod kątem moich ciężkich początków po narodzinach córki i późniejszego nawiązania z nią bardzo fajnego kontaktu. To wszystko jakoś się dla mnie pozytywnie komponuje — jednocześnie mam świadomość, że robię coś dobrego, popularyzuję swoim działaniem i działaniem na rzecz fundacji dobre postawy.

Greg Albrecht: Zaczytani.org.

Jakub Zajdel: Tak jest.

Greg Albrecht: Kuba, bardzo Ci dziękuję za to, że znalazłeś czas i że mogliśmy wrócić, po siedmiu latach, do tego samego punktu. Po tych wszystkich wspólnych i osobnych doświadczeniach mogliśmy porozmawiać oraz przybliżyć ludziom Twoje doświadczenia i przemyślenia. Trzymam kciuki za kolejne, fajne siedem lat i jesteśmy w kontakcie. Dzięki!

Jakub Zajdel: Dziękuję bardzo. Dzięki.

Udostępnij:
Podcast

Poznaj wiodący podcast dla przedsiębiorców i zarządzających biznesem. Posłuchaj przedsiębiorców, którzy zbudowali biznes od zera. Znajdź odpowiedzi na wyzwania, które trapią liderów – niezależnie od branży.

Newsletter

Zainwestuj 5 minut w tygodniu, by osiągać więcej.

Dołącz bezpłatnie do tysięcy przedsiębiorców i zarządzających biznesem w społeczności Business Unlimited.

Zobacz także